Jeśli interesujecie się choć trochę opiniami czytelników, to wiecie, że pierwszy tom „Upiornych opowieści po zmroku” zebrał dość mieszane recenzje. Rozumiem z czego to wynikało, ale muszę powiedzieć, że była to zupełnie niesłuszna ocena. Owszem, literacko owo dzieło nie było niczym wybitnym, jednak wcale takie nie miało być. Jego celem było przybliżenie nam typowych legend miejskich i strasznych historii, które opowiada się nocą w gronie znajomych i swoją rolę spełniło naprawdę dobrze. I równie dobrze wypada też drugi tom, który znów zabiera nas w mroczny, czasem makabryczny, a czasem zabawny świat lęków ludzkiego folkloru.
Pewien mężczyzna odkrywa, że jest na ulicy. Nie wie skąd się tam wziął, nic nie pamięta… A jakby tego było mało, każdy na jego widok ucieka z krzykiem…
Pewien chłopak poznaje na zabawie dziewczynę. Ponieważ dobrze się dogadują, kiedy podwozi ją do domu, postanawia wrócić za nią i zapytać jak się nazywa. To, co odkryje, wstrząśnie jego światem…
W roku 1864 załoga okrętu konfederatów dostrzega na wodach statek, którego nie ma prawa tam być. Tymczasem w naszych czasach kobieta znajduje w ziemi kość i uznaje, że ta idealnie nadaje się na zupę… Co wyniknie z obu tych sytuacji?
A to tylko część tego, co czeka Was na stronach tej książki!
Co jest największym zarzutem do tej publikacji, wspomniałem już na samym początku: styl. Wszystkie historie zebrane w tym i poprzednim tomie, to króciutkie opowiastki, napisane tak prosto, jak to tylko możliwe. Nie ma tu rozwiniętych fabuł, nie ma kwiecistego, literacko rozbudowanego stylu. Ale wcale ich być nie musi. Owszem, dla miłośników grozy, którzy oczekują takich właśnie rzeczy, może stanowić to pewne rozczarowanie, pamiętajmy jednak, że taka właśnie, a nie inna miała być niniejsza książka.
To w końcu nic więcej, jak zapis podań i krótkich opowieść do opowiadania czy to nocą przy ognisku, czy w podobnej porze w jakimś ciemnym pomieszczeniu, w towarzystwie znajomych. Wszystkie zostały przygotowane tak, by łatwo było je zapamiętać i powtórzyć – każdy już sam zinterpretuje je według własnego uznania, choć autor podaje nam pewne przepisy na to, jak należy to zrobić. Choć akurat w drugim tomie więcej jest typowych „opowiadań”, niż eksperymentów wszelkiej maści (choć mamy tu nawet piosenkę i nuty do niej), więc miłośnicy bardziej klasycznej formy chyba nie będą aż tak bardzo narzekać. Skoro jednak nie narzekaliby na zbiór legend, dlaczego mają narzekać na niniejszy tytuł? Tym bardziej, że to naprawdę ciekawa antologia podobnych historii i jeśli lubicie horrory i legendy miejskie, warto jej się przyjrzeć.
Poza tym całość naprawdę znakomicie prezentuje się od strony edytorskiej. Twarda oprawa, sympatyczna filmowa okładka i piękne, nastrojowe ilustracje w wykonaniu Stephena Gammella robią duże wrażenie. Dodawać chyba nic więcej nie trzeba. Choćby dla przekonania warto całość przeczytać. Może i forma nie każdego kupi, jednak sama treść na pewno usatysfakcjonuje wszystkich, którzy lubią się bać.
Michał Lipka