Site icon KOSTNICA – POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Z ARCHWIUM GROZY – sentymentalne spojrzenie na „Z archiwum X”

To nie jest żaden jubileusz. To nie jest żadna rocznica. Co prawda na upartego można by powiedzieć, że przecież ćwierć wieku temu kończył się drugi sezon i zaczynał trzeci, że dwadzieścia lat temu pojawiła się druga część sezonu siódmego, odsłaniając wreszcie przed nami prawdę o losie siostry Muldera, a także zadebiutował sezon ósmy, który okazał się już nie tym samym starym, dobrym „The X Files”. Można powiedzieć też, że przecież dwie dekady temu w polskiej telewizji pojawił się finał szóstego sezonu, a kilka miesięcy później TVP2 zaserwowała nam ciąg dalszy. Ale po co. Są takie dzieła, które nie wymagają żadnego pretekstu by do nich wracać i „Z archiwum X” zdecydowanie do nich należy. Pozwólcie więc, że zabiorę Was w podróż w czasie i przypomnę o tym międzynarodowym fenomenie, który odmienił telewizję. Tym bardziej, że obecnie Zoom Tv odświeża stare epizody.

O co chodzi w tej opowieści, chyba nikomu nie trzeba mówić. By jednak dopełnić formalności, kilka słów o fabule.

Głównym bohaterem jest młody i niezwykle utalentowany agent FBI Fox Mulder, który jednak zdecydował się nie na wielką karierę, a pracę w wydziel zwanym Archiwum X – miejscu dla wyrzutków agencji, gdzie właściwie działa sam. Czym jest owo archiwum? Miejscem, gdzie trafiają wszystkie nierozwiązane sprawy, które mają paranormalny charakter. Ma w tym jeden konkretny cel: gdy był dzieckiem, jego siostra została uprowadzona przez kosmitów i właśnie chęć poznania prawdy o jej losie jest motorem napędowym jego krucjaty. Krucjaty, która jednocześnie ma na celu ujawnienie wielkiego spisku rządu, który zdaniem Muldera nie tylko wie o kosmitach, ale przede wszystkim współdziała z nimi. Ale w jakim celu?

Gdy zaczyna się serial, do archiwum trafia młoda agentka, Dana Scully, którą przełożeni wysłali by zebrała dowody kompromitujące śledztwa Muldera. Pragmatyczna kobieta, która wierzy w naukę, a nie zjawiska nadprzyrodzone, wkrótce przekonuje się, że nie wszystko jest takim, jak jej się wydawało. Oboje wkrótce zostają przyjaciółmi, a z czasem także kimś więcej. Ale ich poszukiwania prawdy staną się zagrożeniem nie tylko dla nich samych, ale też i wszystkich w ich otoczeniu…

Kiedy „Z archiwum X” debiutowało w telewizji w 1993, seriale mitologiczne niemal nie istniały. Wśród władz tv panowało przekonanie, że widzowie nie chcą musieć oglądać wszystkich odcinków serialu, wolą wręcz zasiąść od czasu do czasu przed ekranem, odprężyć się i obejrzeć zamknięte w sobie epizody. Przypadkiem dopuszczony do emisji kilka lat wcześniej serial „Miasteczko Twin Peaks” nie zmienił takiego myślenia, ale otworzył drogę do nieco łaskawszego spojrzenia na seriale z mitologią, co wykorzystał Chris Carter, kiedy telewizja szukała nowych serii. Wykorzystał bardzo zgrabnie, bo nie dość, że zaproponował im twór oparty na popularnym motywie (miliony Amerykanów wierzyło wtedy w UFO i mnóstwo z nich było pewnych, że doświadczyło bliskich spotkań tego typu), to jeszcze od razu dwa spin-offy – „Millenium” i „Samotnych strzelców”. Ziarno zostało zasiane.

„Z archiwum X” powstało z inspiracji wieloma poprzednikami. Carter, chcąc stworzyć serial, w którym dałby upust swojemu rozczarowaniu rządem po aferze Watergate, szukając właściwej formy zainspirował się takimi serialami, jak „Strefa mroku” czy „Kolchak”. Swój mroczny ton, klimat i atmosferę serial zawdzięcza „Twin Peaks”, skąd zresztą wzięto także Davida Duchovnego do roli Muldera, Scully zaś oparto na Clarice z „Milczenia owiec”. Reszta to już autorska wizja Cartera i pozostałych scenarzystów (jeden z epizodów współtworzył nawet Stephen King), którzy stworzyli opowieść, gdzie odcinki mitologiczne pojawiają się od czasu do czasu, a przerwy między nimi wypełniają zamknięte opowieści zwane Monster of the Week. I to tyle, jeśli chodzi o historię, choć oczywiście o ciekawostkach można by mówić godzinami. Przejdźmy zatem do konkretów.

Serial w Polsce debiutował 20 marca 1996 na kanale TVP2. Miałem wtedy siedem i pół roku i nieszczególnie nadawałem się na jego widza, ale i tak kiedy tylko mogłem, ukradkiem oglądałem kolejne odcinki. Przez palce zasłaniających moje oczy dziecięcych dłoni, żeby nie dostrzec niczego przerażającego, z motywem muzycznym kołatającym się w moich uszach, wywołując dreszcze. Ale oglądałem i ciągnęło mnie do tego. I to też mocno ukształtowało moją późniejszą fascynację horrorami, która trwa do dziś. Teraz, niemal ćwierć wieku później, po raz kolejny wróciłem do serialu (siedzenie w domu przez epidemię sprzyja czytaniu i oglądaniu) i chociaż ten już nie straszy, a motyw muzyczny wywołuje jedynie sentyment, „Archiwum” nadal jest rewelacyjnym serialem. Chyba najlepszym, jaki kiedykolwiek stworzyła telewizja.

Niemal każdy odcinek – przynajmniej z pierwszych siedmiu serii (Carter chciał skończyć na piątej, ale oglądalność rzędu 20 milionów widzów mu to uniemożliwiła) – to świetny horror, eksplorujący wszystkie najważniejsze motywy grozy. Wilkołaki, wampiry, kanibale, duchy, opętania, dziwne moce, telepatia, rządowe eksperymenty, dziwne stworzenia, kosmici… Twórcy dodają tu coś od siebie, kreując bardziej współczesne strachy – duch, który nagrywa na kasecie obraz, jaki widział w chwili śmierci niczym z „The Ring”, efekt Mandeli, zemsta technologii. Bawią się też motywami klasycznej grozy, jak choćby w odcinkach „Humbug”, wyraźnie nawiązującym do „Wiklinowego koszyka” czy „The Calusari”, gdzie pobrzmiewają echa „Egzorcysty”, a także elementami popkulturowymi: uprowadzenie siostry Muldera z epizodu „Little Green Men” to wypisz wymaluj scena z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”, a odcinek „Monday” to kopia „Dnia świstaka”. Jednocześnie „X Files” to podróż przez lęki i wierzenia, głównie Amerykanów, ale nie tylko, która rzuca bohaterów i nas od gęstych lasów stanu Waszyngton, przez indiańskie rezerwaty, po wieczną zmarzlinę Antarktyki. Czasem robi to na śmiertelnie poważnie, czasem w makabryczny sposób, a czasem żartując na całego.

Twórcy bawią się też samą mitologią, odwracając ją, myląc tropy, oszukując nas, ale też i serwując odcinki, które mitologiczne okazują się na koniec, bądź też takie, w których temat kosmitów z mitologią nie ma nic wspólnego. Zdradzać wszystkiego nie ma sensu, bo odkrywanie wszystkich smaczków i zabaw z widzami jest wielką przyjemnością. I nawet kiedy w ósmym i dziewiątym sezonie Mulder niemal znika i siada zarówno dramaturgia, jak i ogólny klimat, serial nadal jest świetny. Nic więc dziwnego, że po latach od ostatecznego zakończenia „Archiwum” i wyjaśnienia niemal wszystkiego, twórcy wrócili do opowieści z dwoma nowymi minisezonami. Nie są one już tak udane, jak kiedyś, najlepiej wypadają z nich komediowe epizody, a otwarcie jedenastego sezonu to najsłabsze otwarcie w historii serialu (i jeden ze słabszych odcinków mitologicznych, chociaż dowiadujemy się kilku ciekawych rzeczy, m.in. dlaczego nie doszło do inwazji obcych w 2012 roku), jednak wciąż można dobrze się bawić. Bo nadal jest tu klimat, nadal wszystko plącze się i miesza, by ostatecznie zakończyć śmiercią wielu postaci (przynajmniej pozorną, bo wiemy, jak zza grobu wracali niektórzy z nich i to nie raz) i niejasnymi tłumaczeniami na temat Williama, a przy okazji po prostu miło jest wrócić do tych bohaterów i tego świata.

Teraz, serial nie cieszy się może szczególną popularnością, ale warto do niego wrócić i przekonać się, jak to robiło się kiedyś i jakie seriale potrafili tworzyć ludzie z pasją. I warto pamiętać, że był czas, kiedy „Archiwum” nie tylko oglądało w najlepszych momentach niemal 30 milionów widzów, a i całość zawitała na ekrany kin w formie dwóch pełnometrażowych filmów, ale też i mnóstwo było książek, komiksów, gier i wszelkiej maści gadżetów – i to regularnie wydawanych nawet na polskim rynku. To wszystko minęło, prawie na pewno bezpowrotnie, ale serial nie zniknął. I warto co raz do niego wrócić, choćby tylko dla konkretnych odcinków.

Michał Lipka

Exit mobile version