Scott Pilgrim zaskakuje / Scott Pilgrim Takes Off (serial) - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Scott Pilgrim zaskakuje / Scott Pilgrim Takes Off (serial)

RAMONA VS WORLD

„Scott Pilgrim zaskakuje”. Trafili z tym tytułem, nie powiem, bo to, co na początku sprawiało wrażenie po prostu jeszcze jednej adaptacji historii Scotta, szybko okazało się czymś mocno odmienionym. Raz, że Scott głównym bohaterem przestaje być po pierwszym epizodzie, dwa, że tym prostym mykiem twórca oryginału (który tu robi za współscenarzystę), dostał szansę fajnie zdekonstruować swój własny komiks. I nie tylko. Bo ten serial to zabawa pełną gębą całym uniwersum Scotta: komiksem, od którego wszystko się zaczęło, grą, czy wreszcie filmem kinowym, z którym serię łączy nie tylko treść, ale – przede wszystkim – ta sama znakomita obsada.

Treść? Jak w komiksie. Scott jest po dwudziestce, mieszka w Kanadzie u kumpla, spotyka się z licealistką i śni mu się pewna dziewczyna. Kiedy spotyka ją w rzeczywistości, postanawia zdobyć za wszelką cenę, a by to osiągnąć, będzie musiał stawić czoła lidze jej złych byłych, którzy mając za sobą wielką kasę, wielką siedzibę i niesamowitą technologię, stanowią wielkie zagrożenie. Ale wkrótce Scott ginie, a przynajmniej tak się wydaje, Ramona wie bowiem, że on żyje, ale nie ma pojęcia kto i dlaczego go porwał, więc zaczyna własne śledztwo i czeka na nią konfrontacja z własną przeszłości i byłymi…

Tylko osiem odcineczków, a robi robotę. Nie mówię, że to produkcja idealna, że wielkie dzieło i w ogóle, bo cierpi na podobne bolączki co komiksowy pierwowzór – czyli pewną nieprzystającą fantastyczną przesadę. Zamysł rozumiem i w ogóle, ale O’Maley, wyraźnie na tym polu inspirując się japońską popkulturą, z trochę mniejszym wyczuciem wrzucił to wszystko do jednego wora. W komiksie aż tak intensywne to nie było, w końcu rzecz w dużej mierze skupiała się na bohaterach, życiu, retrospekcjach, ale i tak nadmiar szaleństwa był widoczny, nadmiar oderwania się od ziemi. W serialu to czuć mocniej, ale…

No i tak ma to swój urok. Serial zrobiony w większości przez Japończyków (hiszpańskiego reżysera), speców od anime (którzy na koncie mają takie produkcje, jak „Devilman: Crybaby”, „Summer Wars”, „Naruto”, „Doraemon: Nobita no shin makai daibôken”, „Paranoia Agent”, „Gwiezdne wojny: Wizje”, „Nami yo Kiitekure” czy „Atak Tytanów”, że wymienię tylko te najbardziej znane, wiadomo) daje radę w dużej mierze udźwignąć i zbędne często szaleństwo, i życiowość. Fantastykę od czapy i podszyty kryminalną nutą romans. Wizualnie przypomina to wszystko i komiks, i grę, i klasyczne anime i anime współczesne, i nawet teledyski Gorillaz. I chociaż sporo w tym komputerowych tricków, zmory naszych czasów, nadal potrafi to ładnie wyglądać i się sprawdzić.

Ale przede wszystkim liczy się fabuła. Szalona pokręcona opowieść o miłości zaludniona bohaterami, którzy mimo swej abstrakcji, są na tyle życiowi, że w sumie większości z nich absolutnie lubić się nie da. Fabuła jest ciekawa, dynamiczna, różnorodna, fajnie skacząca między różnymi gatunkami i wątkami. Rzecz ma klimat, ma coś do powiedzenia, sporo prawdy, ale i masę rozrywkowości. No i świetnie dobrano tu aktorów głosowych (dlatego nie warto oglądać z polskim dubbingiem, który jest całkiem spoko – Dybowski, Nowicka czy Kowalicka, ludzie z doświadczeniem dają radę, ale jednak to nie to, co oryginał). Bo w angielskim mamy obsadę filmu kinowego – czyli Cera, Winstead, Culkin, Evans, Kendrick, Larson, Pil czy Schwartzman, a gościnnie pojawia się Al Yankovic – a w japońskim naprawdę znakomitych seiyū, jak Hiro Shimono (Zenitsu z „Kimetsu no Yaiba”), Fumihiko Tachiki (niezapomniany Gendo z „NGE”), czy Yuichi Nakamura (Satoru z „Jujutsu Kaisen”). No i to brzmi.

Efekt finalny bardzo fajny, bardzo dobry i satysfakcjonujący. Kawał świetnej adaptacji kultowego, znakomitego komiksu. I świetny remake, pokazujący, że można jednak jeszcze raz, to samo (alternatywnie, ale i jakby sequelowo), ale inaczej, choć równie satysfakcjonująco i z równie dużym sukcesem. Oby więcej takich produkcji. Aż dziw, że Netflix dał radę zrobić coś na takim poziomie.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *