ANT-MAN DAJE RADĘ
|Trzeci „Ant-Man” i zarazem pierwszy film piątej fazy Kinowego Uniwersum Marvela. Po fazie czwartej, w której naprawdę dobre wrażenia zostawiły po sobie tylko nowy „Thor”, „Doktor Strange” (mimo wpadki z trzecim okiem) i krótkometrażowi „Strażnicy Galaktyki” z ich świątecznym epizodem. Reszta… Spoko się to oglądało, ale nic specjalnego. No i nie zapowiadało się, by miało być z czasem lepiej i… Nowy „Ant-Man” wielkim filmem nie jest, ale wizualnie ładnie to wypada, a ze wszystkich trzech części tej serii to właśnie ta odsłona jest najlepsza. I choć parę rzeczy bym tu zmienił – ot choćby obsadzenie samego Kanga – film okazuje się zadziwiająco przyjemną rozrywką.
Po walce z Thanosem, życie Ant-Mana się zmieniło. A właściwie życie jego alter ego – Scotta Langa. Scott napisał bowiem książkę, córka, Cassie, wyrosła mu na zaangażowaną młoda kobietę i ogólnie wszystko wydaje się iść w jak najlepszym kierunku. Do czasu, kiedy przez przypadek wysyłają sygnał do wymiaru kwantowego i…
Właśnie, lata temu Janet Van Dyne została uwięziona w wymiarze kwantowym. I spotkała tam niejakiego Kanga – wygnańca. A teraz, przez cały incydent z sygnałem, Ant-Man, Osa, Cassie, Janet i Hank Pym trafiają właśnie do kwantowej rzeczywistości, gdzie wmieszani zostają w toczącą się tu wojnę i gdzie czeka na nich konfrontacja z Kangiem właśnie. Czy w tym szalonym świecie mają jakiekolwiek szanse?
Dwieście milionów budżetu i powstał film, który naprawdę fajnie się ogląda. Może, jak na blockbuster nie jest to jakaś gigantyczna kwota, w końcu filmy Marvela wiele razy przekraczały ten próg i to o ile – potrafiły przecież kosztować ponad 360 milionów – ale ta kwota wystarczyła, by było na co popatrzeć. Film wizualnie jest bardzo przyjemny, wpada w oko, zawodu nie ma, akcja jest konkretna, trochę mniej tym razem humoru, więcej dramatyzmu, ale to się sprawdza.
Fajnie też, że niektóre postacie pojawiają się w końcu w MCU i fajnie, że niektóre wracają. Co, kto i jak, to już sami zobaczycie, ale mi to pasowało. I tylko jakoś Kang aktorsko mi nie leżał. Majors, a może bardziej jego role, nigdy mi jakoś nie podeszły, a po ostatnich aferach z jego udziałem jakoś średnio chce się oglądać go na ekranie. Może to nie ten poziom drażnienia, co Ezra Miller, ale… Może gdyby naprawdę świetnie tego Kanga zagrał, nie miałoby to takiego znaczenia, ale w tej roli wypadł przeciętnie, jak zawsze.
Najważniejsze jednak, że reszta obsady sprawdza się dobrze. I że dobrze gra to wizualnie. Fabuła? Całkiem przyjemna, prosta, choć momentami z nutą chaosu, sprawdza się jako ciąg dalszy i otwarcie nowej fazy. No i jako zapowiedź tego co nadchodzi, też nieźle wypada. Efekt jest taki, że „Ant-Man i Osa: Kwantomania” to po prostu fajne, niewymagające kino rozrywkowe, jakiego w superbohaterskim kinie coraz mniej. Warto więc poznać, jeśli lubicie filmy Marvela. I tylko zaostrza apetyt na nowych „Strażników Galaktyki”.
Michał Lipka