Emilka Sza: Jak wiele to „nic”? – Maciej Kur, Magdalena Kania
|DZIEWCZYNA MIM I NIEWIDOMA GITARZYSTKA
„Emilka Sza” to najnowsza rodzima propozycja komiksowa dla najmłodszych. Rodzima, ale mogąca wyzbyć się kompleksów względem podobnych serii frankofońskich czy szeroko pojmowanego komiksu europejskiego, bo stoi na bardzo zbliżonym poziomie. Tak pod względem fabularnym, jak i graficznym.
Poznajcie Emilkę. Jest mimem, mieszka w domu, którego nie widać, nie mówi, ale wydaje się być taka, jak my. Jej przyjaciółka, Natalia, jest niewidoma, ale jest też gitarzystką. Co wyniknie z ich relacji?
Pierwsze skojarzenie, jakie miałem na widok okładki tego tomu, było takie, że to kolejna seria podobna do znakomitych „Sisters”. Nie jest to zarzut, bo komiks współczesny powielaniem przecież stoi, a „Sisters” pełnymi garściami czerpały z wcześniejszych serii tego typu, od „Kida Paddle” zacząwszy, na „Titteufie” skończywszy. Pozostawało jednak pytanie, jak to odtwórstwo wyszło tym razem i co ma do zaoferowania czytelnikowi. Bo, jak okazało się po bliższym poznaniu, nie tylko graficznie rzecz jest podobna do przygód sióstr.
Co zatem jeszcze łączy obie serie? Humor jest tu podobny, podobna jest też sama forma, czyli krótkie historyjki, skecze właściwie, połączone postacią głównej bohaterki. Ale na szczęście dużo jest też różnic. Jedną z podstawowych jest to, że mamy tu więcej nastrojowych elementów. Do tego jest tu też coś rodem z filmów Tima Burtona, ta pewna dziwność, choć oczywiście dostosowana do oczekiwań najmłodszego odbiorcy. I to właściwie tyle.
Cała reszta? To urok, humor i dużo przyjemności płynącej z lektury. Nie jest to idealna seria, nadal czuć pewne testowanie terenu, niepewność, z jakim autorzy na niego wkraczają – albo po prostu niepewność formy, bo Kur to w końcu doświadczonym scenarzysta – ale i w tym jest sporo sympatycznych elementów, które mnie ujmują. I, jak większość dobrych serii familijnych, „Emilka Sza” to tytuł mający doi zaoferowania także coś dorosłym odbiorcom.
Najlepsze pozostają jednak rysunki. Podobne do wielu europejskich serii, ale mające swój własny charakter. Jest tu cartoonowa klasyczność, jest sporo nowoczesności, jest też dobry kolor, mnie za prosty, nie za bardzo złożony i miły dla oka. Wydanie? Tu trzeba oddać, że wydawca się postarał, bo zwyczajowo tego typu opowieści dostajemy w albumach w kartonowych okładkach, tu tymczasem czeka nas twarda oprawa. Reszta jest klasyczna; papier kredowy, format A4…
W skrócie: sympatyczna pozycja familijna. Lekka, prosta, ale ujmująca i nie wolna od emocji. Nie idealna, ale myślę, że może być z tego ciekawa seria.
Michał Lipka