Faust Eric – Terry Pratchett

JAKMUTAM, czyli odyseja Rincewinda

 

 

Cienki tomik „Świat Dysku”, dziewiąty już, to rzecz w serii dość niezwykła. Po paru latach pisania serii Pratchett postanowił poeksperymentować i wypuścił powieść, właściwie nowelkę „Faust Eric”. Czym poza długością, różniła się od reszty? Wyszła w powiększonym formacie i z ilustracjami (potem podobny zabieg powtórzył autor w przypadku „Ostatniego bohatera”). W odróżnieniu od „Ostatniego bohatera” jednak przygody pryszczatego nastolatka w okularach, który marzył o władzy, pieniądzach i kobietach wyszły także w formie normalnej, zwyczajnej, bez ilustracji. Z jednej strony fajnie, bo można tanio i w formie pasującej do całej reszty poznać tę historię, z drugiej trochę żal, że wersja z ilustracjami nie jest wznawiana, bo kolorowe grafiki Kirby’ego to jednak wielka frajda i fajnie to wygląda. Tak czy inaczej jednak, książka jest sympatyczna. Może i szybko poprowadzona i w ogóle. Może i dość skrótowa, że tak to ujmę, ale to powrót do zabawniejszej akcji i to mi się podoba. Bo, nie oszukujmy się, ale jeśli chcę czytać naprawdę dobrą fantastykę, wybieram innych autorów, po Prtachetta sięgam, bo mam ochotę się pośmiać, chcę cynizmu, żartów i satyry. I to jest w „Eryku”.

Rincewind poświęcił się, by ratować świat. On, bestia, cegła w skarpecie, jeszcze morderczy bagaż. Bywa. Chciano nawet uznać jego zasługi, chciano wybudować mu pomnik, potem pomyślano o tablicy pamiątkowej, a wreszcie wpisie do księgi zasłużonych – skończyło się na tym, że pośmiertnie uhonorowano go naganą. Zdarza się, Rincewindowi ciągle. Teraz jednak coś zaczyna się dziać, magowie doświadczają dziwnej obecności przemykającej przez świat, a Śmierć mówi coś o Rincewindzie i…

I tu przeskakujemy do Eryka, pryszczatego nastolatka, który chce udawać dorosłego maga, a przede wszystkim chce kobiet. I pieniędzy. I władzy. Trzy najważniejsze życzenia. I ten Eryk, by to osiągnąć, przywołuje demona, z tym, że coś idzie nie tak i w wyniku zbiegu okoliczności udaje mu się przywołać uwięzionego w innym wymiarze Rincewinda. Niestety spętany zaklęciem pechowy mag będzie musiał spełnić jego życzenia. Co ciekawe, Rincewind odkrywa, że gdy pstryknie palcami, rzeczywiście coś tam spełnić potrafi i tak zaczyna się wyprawa ich obu przez miejsca i czas. Od amazońskiego plemienia, które z umiłowaniem składa ludzi w ofierze, przez podróż do czasów, gdy żyła najpiękniejsza kobieta i krańce istnienia rzeczywistości, po piekło. Taką drogę odbywają obaj, odkrywając m.in. potencjalnego przodka Rincewinda, prawdę o powstaniu wszechświata (i życia na Ziemi) i wiele, wiele więcej, aż…

Jest taki odcinek „Z archiwum X” (dla dociekliwych powiem, że chodzi o „Je Souhaite”, epizod 21 siódmego sezonu serialu), w którym głównym bohater wywołuje dżina i chce od niego spełnienia swoich życzeń. A dżin, jak to dżin, spełnia je dosłownie, czyli tak, jak wypowiada je bohater, a nie tak, jakby tego chciał. Prosty, acz skuteczny zabieg rodzi szereg komiczno-tragicznych sytuacji. I dokładnie tak samo jest tutaj. Nie wiem, czy scenarzysta tego epizodu czytał „Eryka”, ale podstawowa koncepcja jest taka sama – spełnić życzenie jak najdokładniej, ale żeby nie było tak, jak chciałby tego wypowiadający. I tak to się toczy.

„Eryk” poza tym, że jest komedią, pozostaje opowieścią drogi. Bohaterowie przez cały tom – cienki, bo liczący 150 stron, które łyknąłem w kilka godzin – podróżują, trafiając w kolejne miejsca i kłopoty. Pratchett stawia tu na różnorodność, chociaż powtarza też znane już zagrania czy motywy. Fajnie wypada tu wątek oparty na ludach mezoamerykańskich. Momenty z końcem i początkiem wszechświata, kreowaniem go i życia na Ziemi przypominają sceny z „Autostopem przez galaktykę”, a sceny w Piekle iście biurokratycznym to rzeczy, które kojarzą mi się z komediowym podejściem z niektórych komiksów, jak choćby pisanego przez Brytyjczyków „Lobo” („Lobo: Powraca”, „Lobo / Demon: Soul the Brother” etc. – czyżby inspirowali się Terrym? Kto wie.).

Wszystko to czyta się świetnie, szybko, lekko i przyjemnie. Okej, czasem za szybko i za lekko, czasem za bardzo ogólnie, przez co sam finał nie ma jakiegoś mocnego, wyrazistego wydźwięku, ale i tak miałem z tego dużo frajdy. Także w kwestii wyłapywania tych kulturowych odniesień, a do klasyki zwłaszcza („wojna trojańska” co prawda niedawno w serii była, ot w tomie 7 ledwie, jednak tu ugryziona od innej strony i z ciekawymi spostrzeżeniami co do wieku, wyglądu i tym podobne piękności, o którą się bito). Aż żal, że to nie dłuższa rzecz, ale przynajmniej fajnie, że po trzech tomach przerwy wrócił Rincewind i zrobił to w widowiskowym, dynamicznym stylu.

Michał Lipka

favicon Faust Eric – Terry Pratchett

Opublikuj komentarz

Nie przegap