Ghost in the Shell (2017) SCARLETT W PANCERZU
|RECENZJA
SCARLETT W PANCERZU
Od kiedy pojawiły się pierwsze informacje o planowanej fabularnej adaptacji kultowej mangi „The Ghost in the Shell” – a było to niemal dziesięć lat temu – byłem do całego projektu bardzo sceptycznie nastawiony. Tym bardziej, gdy pojawiły się konkrety a wreszcie także zwiastun. Scarlett Johansson w roli bohaterki, która powinna być Japonką? Rupert Sanders za kamerą (tak, ten od „Królewny Śnieżki i łowcy”…)? Scenariusz napisany przez Jamiego Mossa, który na koncie miał tylko „Królów ulicy” i Ehrena Krugera, człowieka, który swoimi kiepskimi pomysłami zepsuł „Krzyk 3” i remake japońskiego „The Ring” oraz przygotował koszmarki pokroju „Transformers 2-4” i „Klucza do koszmaru”? Czy to mogło się udać? A jednak fabularny „GitS” okazał się ostatecznie udanym obrazem, niezłym pod względem treści i znakomitym od strony wizualnej.
Niedaleka przyszłość. Mira Killian, zwana Major, to młoda kobieta, która w wyniku pewnych wydarzeń straciła swoje ciało, przez co jej mózg znalazł się w cybernetycznym pancerzu. Posiadając niezwykłą siłę i szybkość (co zresztą nie jest w tych czasach niczym szczególnym, jako że ludzie be z przerwy poprawiają różne aspekty swojej fizyczności) pracuje dla sekcji 9 walcząc z terrorystami. Jednakże nie tylko to zaprząta jej umysł – Mira nie pamięta swojej przeszłości, a niejasne przebłyski minionych zdarzeń intrygują ją coraz bardziej. Tymczasem musi zmierzyć się z groźnym terrorystą i jak to w takich sytuacjach bywa, wyzwanie to doprowadzi ją do niezwykłych odkryć…
„Ghost in the Shell” uwielbiam od lat. Wielokrotnie czytałem wszystkie trzy tomy mangi, wielokrotnie oglądałem także filmy anime stworzone na jej podstawie, jak więc mógłbym darować sobie obejrzenie wersji fabularnej? Nawet jeśli nie przepadam za jej twórcami, a Scarlett Johansson uważam za kiepską aktorkę, która ma na koncie kilka raczej przypadkiem udanych ról (nawet będąc samym głosem w obrazie „Ona” nie zdołała mnie do siebie przekonać). A jednak do roli Miry pasuje całkiem nieźle. Może dlatego, że nie musi grać ani pokazywać skomplikowanej mimiki? A może powrót do Japonii (choćby tylko umowny) po rewelacyjnym „Między słowami” jednak jej służy? Jedno jest pewne, choć nie jestem za żadnym -washingiem postaci, a jednak whitewashing oryginalnej Major był mocno krytykowany, w tej roli Scarlett naprawdę się sprawdza, a sama kwestia zmienienia wyglądu bohaterki znajduje w końcu uzasadnienie w fabule. Pozostałe postacie też nieźle pasują – szczególnie Pilou Asbæk w roli Batou, bo jednak Takeshi Kitano wyglądem nie przypomina mangowego Aramakiego.
Fabuła „GitSa” też jest niczego sobie. Owszem nie ma tylu wątków, co manga, ale to już z założenia jest niemożliwe. Jest też prostsza i zdecydowanie mniej filozoficzna niż anime Mamoru Oshiego z 1995 roku, ale ma coś w sobie. Co takiego? Na pewno klimat, znakomitą scenografię mocno inspirowana „Blade Runnerem”, efekty specjalne i akcję. Realizatorsko i wizualnie „Ghost…” z miejsca wpada w oko, kolorowy, ale brudny i mroczny. Czyli taki, jaki cyberpunk być powinien. I nawet jeśli to tylko lekkie kino rozrywkowe, chętnie przymknąłem oczy na niedociągnięcia i dałem się porwać dobrej zabawie. Jeśli więc lubicie pierwowzór, czy to w wersji komiksowej czy animowanej, albo macie ochotę na widowiskowe kino SF, polecam gorąco.
Michał Lipka
Reżyserem produkcji jest Rupert Sanders (Królewna Śnieżka i Łowca).
W filmie zobaczymy Scarlett Johannson w roli Major, nawiązuje fabułą do Ghost in the Shell: Stand Alone Complex.
Produkcja oparta na kultowej Mandze z gatunku science-fiction, stworzonej przez Masamunego Shirowa.
PREMIERA: 14.04.2017