KRZYKNIJMY TO GŁOŚNO
|KRZYKNIJMY TO GŁOŚNO
Dokładnie 20 grudnia tego roku obchodzić będziemy dwudziestolecie premiery jednego z najważniejszych filmów grozy w historii gatunku, „Krzyku” Wesa Cravena. Taki jubileusz to doskonała okazja by wbić w serię nóż i pogrzebać w jej wnętrznościach aby przypomnieć, a może także i przed niektórymi odkryć, genezę i ciekawostki związane z tym tytułem.
PIERWSZY KRZYK
Wszystko zaczęło się późnego lata roku 1990 od głośnej wówczas sprawy Daniela Harolda Rollinga, znanego bardziej jako Rozpruwacz z Gainesville. Dwudziestopięcioletni wówczas Kevin Williamson, przyszły scenarzysta „Krzyku”, znał dobrze tą historię z mediów. Rozpruwacz pozostawał na wolności, gwałcił i mordował, okrutnie okaleczając kobiety. Kevin natomiast pewnego dnia odkrył, że okno w domu, w którym zamieszkiwał jest otwarte, choć nie powinno, i przypomniał sobie o Rollingu. Cała sytuacja zakończyła się pomyślnie, nie mniej zasiane ziarno strachu zaowocowało napisaniem liczącego osiemnaście stron skryptu traktującego o młodej kobiecie, która będąc sama w domu, napastowana jest telefonicznie przez zamaskowanego psychopatę, który w końcu przypuszcza na nią atak. Ta krótka opowiastka przerodziła się w końcu po kilku latach w pełnoprawny scenariusz, kiedy Kevin, szukając sposobu na opłacenie rachunków, postanowił sprzedać ją jakiejś wytwórni. Tytuł całości brzmiał „Straszny film” (czy może bardziej adekwatnie byłoby przełożyć to jako „Horror”). Praca nad fabułą trwała tylko trzy dni, jednocześnie powstały też zarysy akcji dwóch sequeli z zamysłem stworzenia całej serii, nie tylko jednego filmu. Wychowany na horrorach ze złotej ery lat 80, do których jakże licznie odnosił się w scenariuszu, autor chciał stworzyć dzieło, jakie sam chciałby obejrzeć. Przywrócić do łask to, co czuł oglądając „Kiedy dzwoni nieznajomy”, „Piątek 13”, „Koszmar z ulicy wiązów”, „Halloween” czy „Bal Maturalny”, a wykraczając poza grozę „Terminatora 2” – Sidney, główna bohaterka cyklu miała przypominać charakterem Sarah Connor z tej właśnie części, twardą heroinę zdolną pokonać każdego wroga.
Jak to bywa z debiutantami, scenariusz nie sprzedał się pierwszego dnia licytacji, nie mniej sytuacja zmieniła się po weekendzie, kiedy ponownie wystawiony stał się przedmiotem walki, którą wygrało studio Dimension Films wybrane przez samego scenarzystę jako zdolne do nakręcenia „Strasznego filmu” bez cenzury i w szybkim czasie. Sam Williamson został przy okazji zakontraktowany na dwa kolejne części filmu, jak i czwarty, jeszcze nieokreślony wówczas obraz, a prace nad filmem w końcu ruszyły. Producenci na reżysera typowali Wesa Cravena, niestety ponieważ mistrz horroru zajęty był innym projektem, na jego miejsce zaczęto proponować najróżniejszych następców. Robert Rodriguez, ze swoim makabrycznym poczuciem humoru, chyba najlepiej z nich nadawałby się do tej roli (zresztą na potrzeby „Krzyku 2” wyreżyserował on później fragmenty filmu „Cios”), ale już pozostałe typy mijały się z celem: Danny Boyle, George A. Romero czy wreszcie Sam Raimi. Williamson uważał, że żaden z nich nie udźwignąłby tematu i jak pokazał czas, miał rację. Na szczęście projekt, przy którym zajęty był Craven upadł, a gdy okazało się jeszcze, że film odbiegać ma od standardowych slasherów lat 90 i nawet Drew Barrymore sama wprosiła się by zaangażowano ją w ten projekt, przyjął propozycję reżyserowania – w tym także kolejnych części serii. Ostatecznie Drew z powodu innych zobowiązań zagrała w „Strasznym filmie” jedynie epizod, choć pierwotnie przeznaczona była jej rola Sidney, nie mniej film w swoim finalnym kształcie nie ucierpiał z tego powodu.
Jeszcze tylko producent, nie chcąc zawężać grona odbiorców, wprowadził kosmetyczną zmianę w tytule, przemianowując go pod wpływem inspiracji piosenką Michaela Jacksona na „Krzyk” – co spotkało się z protestami tak Williamsona, jak i Cravena (obaj jednak przyznali mu potem rację, szczególnie że maska filmowego mordercy wzorowana była na obrazie Muncha o takim właśnie tytule) – i widzowie w końcu mogli cieszyć się dziełem, jakiego w kinie dotychczas nie było.
Bohaterką „Krzyku” była mieszkająca w fikcyjnym Woodsboro nastoletnia Sidney Prescott, która zmagała się ze śmiercią matki. Nieco outsiderka, broniąca się przed emocjonalnym dopuszczeniem świata, nagle znalazła się w samym sercu koszmaru. Seryjny morderca w halloweenowym stroju i masce, jakie można nabyć wszędzie, zaczął zabijać uczniów liceum. Ofiarą mógł być każdy, każdy też mógł się kryć pod przebraniem. Zabici przed śmiercią nękani byli telefonami od psychopaty, który w osobliwym teście z horrorów kazał im stanąć do gry, której stawką było życie. Wkrótce i Sidney zaczęła otrzymywać telefony od szaleńca…
Tym, co wyróżniało „Krzyk” na tle innych slasherów okazało się nietypowe podejście. Bo poważną i krwawą, brutalną przecież fabułę, przełamano nie tylko czarnym humorem, ale także – a może przede wszystkim – satyrą na same filmy grozy. Bohaterowie „Krzyku” to pokolenie wychowane na horrorach z lat 80 i kiedy jeden z takich filmów staje się dla nich rzeczywistością, wymieniają zasady na jakich horror się opiera. Ba, w pewnym momencie robią sobie zakrapianą imprezę z oglądaniem filmów z dreszczykiem – ale oglądaniem bardziej dla nagości, niż grozy, czyli dlatego, czego widzowie w nich często szukali. Sam „Krzyk” jednak nagości paradoksalnie nie posiada, to już raczej erotyka dozwolona od lat 12, gdzie nikt nie zobaczy nagiego biustu, a w kulminacyjnych momentach kamera ucieka w bok, przechodząc cięciem do kolejnej sceny, by po powrocie pokazać bohaterów już kończących się ubierać.
Sam morderca z tego filmu, nazwany „Duchem” (Ghostface) stał się natomiast jedną z najbardziej rozpoznawalnych ikon kina grozy. Zanim jednak osiągnął swój ostateczny kształt, przechodził wiele zmian. Williamson nie opisywał go zbyt dokładnie, wspominał jedynie, że jest to zamaskowany morderca, określając go mianem Father Death – Ojciec Śmierć. Maska, która w końcu pojawiła się na ekranie była elementem przypadkowym. Na etapie produkcji, w trakcie szukania domu właściwego do kręcenia zdjęć, Wes znalazł ją w jednym z oglądanych mieszkań, a strój, z którym ją połączono – dla podkreślenia nazwy Duch – otrzymał białą barwę. Na szczęście uznano, że za bardzo kojarzyłby się w tej wersji z szatami członków Ku Klux Klanu i w efekcie zmieniono jego kolor na czarny, nadając mu tym samym bardziej horrorowy charakter. Ostateczny efekt przeszedł do legendy kina grozy, a choć w kolejnych częściach za maską nigdy nie kryła się ta sama osoba (choć to akurat, jak się potem okaże, kwestia dość sporna), wizerunek mordercy stał się ważniejszy, niż to, kto rzeczywiście dokonywał zbrodni. A to niemały sukces, zważywszy na fakt, iż jeszcze dekadę wcześniej fani reagowali protestami, gdy np. pod maską Jasona z „Piątku 13” skrywał się ktoś zupełnie inny.
JESZCZE GŁOŚNIEJSZY KRZYK
Do pracy nad kontynuacją „Krzyku” przystąpiono pół roku po sukcesie pierwszej części losów Sidney. Oczekiwania i wymagania były wysokie, ale była już przecież konkretna fabuła i były kontrakty dla twórców, więc co mogło pójść nie tak? Jak się szybko okazało, całkiem sporo.
Sidney otrząsnęła się nieco po tragicznych wydarzeniach pierwszej części „Krzyku”, teraz studiuje na uniwersytecie, gra nawet na scenie, ma też nowego chłopaka i nowych przyjaciół. Kiedy jednak do kin wchodzi film „Cios” oparty na powieści Gale Weathers opisującej morderstwa z jedynki, a para widzów zostaje zamordowanych na seansie, na Sid pada blady strach. Morderca powraca, zaczyna atakować studentów z otoczenia naszej heroiny, ale oprócz podstawowej kwestii jak przeżyć, zostaje pytanie kto zabija tym razem i dlaczego?
W każdym filmie zdarzają się wpadki i problemy. Pierwszy „Krzyk” nie był od nich wolny: warto wspomnieć, że np. nie zablokowano należycie telefonu w rękach Drew Barrymore, w efekcie czego aktorka rzeczywiście połączyła się z policja, co słychać w słuchawce. Drugi jednak musiał przejść niemały lifting, gdy do Internetu wyciekł scenariusz wraz z tożsamościami morderców i rozwiązaniami fabularnymi najważniejszych wątków. I tu pozwolę sobie wkroczyć na dość grząski grunt spoilerów, ale to, jak toczyć się miała pierwotna akcja „Krzyku 2” (tytuł jednak zmieniał się wielokrotnie, od „Krzyk: Sequel” przez „Jeszcze głośniejszy Krzyk” po „Ponowny Krzyk”) to rzecz nie tyle warta poznania, ile dla fanów absolutnie konieczna. Szczególnie, że finał był absolutnie odmienny od tego, który zobaczyliśmy na ekranach.
Przedtem jednak kilka zmian kosmetycznych dotknęło samych bohaterów. Policjant Dewey, który pomagał Sid w pierwszej części, tu miał pierwotnie zatrudnić się w ochronie kampusy, by być blisko niej – ostatecznie jednak zjawił się u jej boku dopiero po atakach mordercy. Randy, przyjaciel Sidney, który w „Krzyku 2” został studentem filmoznawstwa, miał zająć stanowisko nowego kamerzysty Gale, Joel miał być przyjacielem Sid i studentem medycyny, osobą kręcącą kamerą film dokumentalny zaś Derek. Zmiana dosięgła także charakteru nowej reporterki Debbie, która w pierwszej wersji scenariusza, jako bardziej ostra kobieta, po oskarżeniu naszej bohaterki o mordowanie, dostała w twarz od Sidney, jak w pierwszym „Krzyku” miała okazję Gale. Do tego w scenie śpiewania w stołówce, śpiewającym miał być Mickey, a osobą, której dedykowano piosenkę – Hallie.
Kto zatem mordował? Tym razem zabójców była trójka. Derek, Hallie i Debbie (matka jednego z morderców z pierwszego „Krzyku”). Debbie w finale zabija swoich pomocników, ale nim może zastrzelić Sidney i Gale, zjawia się Cotton (niewinny człowiek oskarżony przez Sid o zabójstwo jej matki), który dźga ją nożem. Niestety zaraz potem Cotton zabija także Gale i rzuca się w pogoń Sidney, obwiniając obie o zrujnowanie jego życia. Dochodzi do starcia między nimi, oboje dźgają się nożami i… umierają!
Które z tych zakończeń byłoby lepsze (oryginalne przedstawiło, iż mordercami są Debbie i Mickey, a Cotton pomaga przetrwać Sidney i Gale), to kwestia indywidualnych odczuć. Twórcy wybrali przeżycie najważniejszych postaci i kontynuowanie ich losów, ale przy okazji pominęli także jeszcze jedną scenę, która stanowiła swoistą zapowiedź „Krzyku 3” (i, jak sądzą fani, postaci Romana). W niej to widzowie mogli zobaczyć dzwonnicę kampusu a na niej… kolejnego Ghostface’a obserwującego sytuację.
KRZYK ODMIENIONY
Konsekwencją wycieku scenariusza „Krzyku 2” nie były tylko zmiany w fabule, ale także i w sposobie dawkowania go aktorom. Tożsamość mordercy zawsze była sekretem strzeżonym przed ekipą, teraz jednak bardziej niż dotychczas zaczęto fragmentarycznie dawkować skrypt, a dodatkowo drukowano go na papierze, którego nie dało się kopiować. Po wykorzystaniu zaś najczęściej niszczono. Podobnie sytuacje losowe zadecydowały o zmianach i ostatecznym kształcie treści ostatniej części tej trylogii.
Po pierwsze czas, w jakim rozpoczęto pracę nad tym filmem zbiegł się z czasem słynnej masakry w Columbine, co w efekcie wywołało falę dyskusji na temat przemocy obecnej we wszystkich mediach. Wystraszeni producenci chcieli nawet by najnowsza część „Krzyku” stała się łagodniejsza i mniej brutalna. O dziwo to Wes Craven zaczął protestować przeciw takiemu rozwiązaniu, choć swego czasu wahał się nad przyjęciem roli reżysera pierwszej części właśnie ze względu na ilość krwawych scen w niej zawartych. Uważał, iż złagodzenie sprawi, że to już nie będzie ten sam film i nie miałoby sensu określanie go mianem kolejnego elementu serii. W końcu ekipa twórców poszła na kompromis.
Jednak bez zmian nie obyło się także, kiedy zajęty innymi zobowiązaniami Williamson musiał odstąpić rolę scenarzysty młodemu, prawie nieznanemu Ehrenowi Krugerowi, który posadę przyjął ze względu na możliwość pracy z Wesem. Zrobił dla niego blisko 30-stronnicowe streszczenie fabuły, jaką sobie wymarzył, nie mniej wiele ze scen nie trafiło do filmu ze względu na konieczność złagodzenia brutalności na rzecz humoru. I rezygnacji z miejsca akcji, którym znów miało być Woodsboro, a wraz z nim lokalne liceum.
Na ekranie trzeciej części przenieśliśmy się więc do Hollywood, gdzie kręcona jest trzecia część „Ciosu”. Pojawia się jednak kolejny morderca, który po zabiciu Cottona, zaczyna grasować na planie filmowym. Dociera także do Sidney, która po wydarzeniach sprzed lat ukrywa się przed światem. W efekcie bohaterowie spotykają się na terenach filmowego studia, w odtworzonym Woodsboro, by wraz z odtwarzającymi na potrzeby kina ich role aktorami stawić czoła psychopacie i odkryć prawdę, która każe im zrewidować poglądy na temat tego, co wiedzieli o zabójstwach, które dały początek wszystkim tym wydarzeniom…
W finale okazało się, że zabójca był nieznany brat Sidney, Roman, a zarazem reżyser „Ciosu 3”, który stał także za popchnięciem w pierwszej części Stu i Billy’ego do zabijania. Oczywiście Roman zginał, a Sidney wróciła wreszcie do normalnego życia.
Gdyby jednak to Williamson stworzył scenariusz i nie dał producentom ingerować w treść, zakończenie i fabuła wyglądałyby inaczej. I także wracały by do początków serii, spełniając zasady filmowej trylogii, jakie wymienia w filmie Randy. Po pierwsze mordy dziać się miały w liceum, niestety z powodu Columbine pomysł ten odrzucono od razu. Po drugie i najważniejsze kto inny miał zabijać. I morderców miało być więcej. W finałowej sekwencji Sidney miała wejść do domu, w którym Ghostface zamordował wszystkich nastolatków. Tylko nagle ci powstają, cali, zdrowi, żywi. To oni są mordercami. Grupa fanatyków filmowego „Ciosu”, którzy zainspirowani filmami, postanowili zabijać jak ich ukochany filmowy bohater. Ale to nie koniec zaskoczeń. Ktoś bowiem miał za nimi stać. Wielki nieobecny. Stu. Wszyscy myśleli, że zginął w części pierwszej, jednak jak miało się okazać, żył, choć trafił do więzienia. To stamtąd jednak kierować miał poczynaniami pozostałych, by dopaść Sidney (co ciekawe Stu pojawiał się w tle w „Krzyku 2” obejmując postać, która w tej części była drugim mordercą).
Williamson przekuł później ten pomysł – z niezbyt dobrym zresztą skutkiem – w serial „The Following”, nie mniej w „Krzyku” sprawdziłby się chyba lepiej.
Oczywiście były jeszcze propozycje na osobę pomagającą Romanowi, tą zaś miała okazać się Angelina, aktorka, która w „Ciosie 3” gra postać wzorowaną na Sidney, a w rzeczywistości była na dodatek szkolną koleżanką Sid, ale pomysł ten upadł tak, jak i chęć zakończenia „Krzyku 3” sceną, w której Sidney zamiast wrócić do normalności, nadal pod wpływem traumy, ukrywa się przed światem i ewentualnymi kolejnymi mordercami.
SEQUEL BĘDĄCY REBOOTEM
Pierwsze trzy części „Krzyku” gościły na ekranach kin w latach 1996 – 2000 i już wtedy mówiono o planach na część czwartą, jednak zanim ta wreszcie się pojawiła, minęło jedenaście lat. Przed ekipą twórczą, której znów przewodzili Williamson i Craven, stanęło nie lada wyzwanie: w poprzednich częściach dokonali dekonstrukcji horrorowych klisz, schematów i zasad, złamali je, obśmiali, dostosowali się do nich i zabawili się nimi, pokazując przez pryzmat filmu w filmie. Ale przez ponad dekadę zasady zmieniły się, pojawiły się nowe a także moda na rebooty, remake’i i kontynuacje przebojów sprzed lat. Jak to wszystko razem ze sobą połączyć w jednym filmie? A jednak się udało!
Sidney po latach nieobecności powraca do Woodsboro, przy okazji trasy promującej jej książkę napisaną pod wpływem życiowych doświadczeń. Jej przyjazd doprowadza jednak do tragedii. Ktoś kryjący się pod maską Ghostface’a zaczyna nową serię morderstw, a najbliżsi Sid i jej otocznie są zagrożeni. Nowe pokolenie zabija jednak według zasad nowych horrorów, choć próbuje powielić zbrodnie z pierwszego „Krzyku”, a zjednoczeni po latach starzy bohaterowie muszą je odkryć i przeżyć…
I tak oto widzowie dostali ciąg dalszy losów Sidney, za to z jednoczesnym remake’iem oryginalnego filmu, który na naszych oczach tworzyli naśladowcy pierwszej pary morderców. „Krzyk 4” przez tego typu zabiegi, przez powrót do scenerii i odtwarzanie znanych z przeszłości zdarzeń, wszedł w ciekawą korespondencję z oryginałem. Nawet jego długość okazała się zgodna z długością pierwowzoru. I tak, jak pierwszy „Krzyk”, tak i ten swoisty reboot, obył się bez większych zmian. Owszem, zdecydowano się usunąć z fabuły dziecko Gale i Deweya, a także wątek, że Sidney nie była w Woodsboro od śmierci ojca, ale zmiany treści względem pierwszych planów były naprawdę nieznaczne. Najbardziej pod tym względem „ucierpiał” jedynie prolog filmu, który pierwotnie miał przedstawiać atak Ghostface’a na Sidney w trakcie imprezy z okazji ukończenia przez nią książki. Potem akcja miała się przenieść dwa lata w przód, gdy nasza bohaterka wróciła do zdrowia i… Resztę znamy już z kina. Producenci jednak bali się, że zaburzy to odbiór całości i ostatecznie scenę zmieniono na tą, w której widzimy jak kolejne postacie oglądają kolejne części serii „Cios”, by okazać się postaciami z tego filmu w filmie, w filmie, aż w końcu wreszcie prawdziwe bohaterki „Krzyku” okazują się oglądać kolejny „Cios”, by zostać zaatakowane przez Ghostface i stać się ofiarami nowego rozdania.
Ta część miała stać się otwarciem dla nowej trylogii, jednak przedłużający się okres pustki, a w końcu śmierć Wesa Cravena każą przypuszczać, że „Krzyk 5” nie ujrzy już światła dziennego. Z jednej strony szkoda, albowiem znakomita to seria i potrafiąca z byle sztampy wyciągnąć co najlepsze, z drugiej tak jest chyba lepiej. Bezpieczniej jest skończyć na szczycie, zamiast zacząć zjadać własny ogon. Wprawdzie być może nigdy już nie poznamy losu niektórych postaci, ale z drugiej strony czy tak nie jest ciekawiej? Poza tym dla wszystkich tych, którzy chcą wiedzieć, czy Kirby zginęła czy jednak nie, pozostaje scena wycięta pokazująca ją żywą oraz słowa komentarza samego Cravena: „Jak możecie zobaczyć, Hayden (Panettiere – aktorka odrywajaca Kirby) wciąż się rusza… co nie znaczy, że na pewno powróci”.
I słowa te chyba najlepiej podsumowują serię „Krzyk” – cykl wciąż porusza, ale czy to znaczy, że wróci? Producenci nie zażynają kur znoszących złote jaja, stąd też goszczący niedawno na ekranach tv serial „Krzyk”, w którym filmowi bohaterowie się już nie pojawiają. Jego drugi sezon niedługo będzie miał swoją premierę. Ale to już jednak nie to samo. Ciekawostka bardziej, niż część większej całości. Warta poznania, to prawda, ale bardziej warto jednak po raz kolejny obejrzeć pierwotną serię, szczególnie teraz, gdy celebruje swoje dwudziestolecie. I w trakcie zadać sobie pytanie, jakie słyszą nieraz w słuchawce telefonu ofiary Ghostface’a: „Jaki jest twój ulubiony horror?” Dla wielu z pewnością będzie nim bowiem „Krzyk”.
Michał P. Lipka,
(przy okazji pragnę podziękować mojej lepszej połowie, Agnieszce, dzięki pomocy której artykuł ten nabrał ogłady i zniknęły z niego błędy)