LIFE (2017) recenzja
|ALIEN LIFE FORM
„Life” to horror dla tych, którzy kochają serię filmów o Alienach i jest im mało podobnych klimatów. Zarówno cała fabuła, jak i poszczególne sceny są (łagodnie powiedziawszy) mocno inspirowane „Ósmym pasażerem Nostromo” (a także „Coś” Johna Carpentera), a całość, gdyby zmienić postać potwora, śmiało mogłaby być kolejną częścią serii o Obcych. Ale mimo to film ogląda się nieźle, ma kilka udanych scen i dostarcza porcji niezobowiązującej rozrywki.
Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Sześcioosobowa załoga wiedzie typowe życie kosmonautów aż do dnia, w którym przechwytują próbkę z Marsa z misji Pielgrzym 7. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że owa próbka zawiera komórkę udowadniającą, że na Czerwonej Planecie istniało życie. W trakcie badań okazuje się jednak, że owa komórka zaczyna reagować na bodźce, powielać i budować organizm, który zostaje nazwany Calvin. Niestety obca forma życia nie jest pokojowo nastawiona do ludzi. To typowy kosmiczny drapieżnik, który wydostaje się i zaczyna polować na załogę, a nikt za bardzo nie wie, jak można by go pokonać. Jakby tego było mało, w wyniku wypadku stacja zaczyna zbliżać się do orbity Ziemi i istnieje duże ryzyko, że rozbije się na jej powierzchni. Nie chcąc dopuścić do tego, by Calvin trafił na naszą planetę, astronauci decydują się na samobójczą misję zażegnania kryzysu…
Jak bardzo ten film przypomina „Aliena”, widać już po powyższym opisie. Jednak bliższe przyjrzenie się całości pokazuje o wiele więcej zbieżności. Co w takim razie tutaj znajdziemy? Większość do odkrycia pozostawiam Wam, ale mamy walkę z obcym przy użyciu miotacza ognia czy nawet posiłek załogi stylizowany na wieczerze znane ze wspomnianej już serii – tej jednak bliżej do sceny wyciętej z „Obcy: Przymierze” niż „Nostromo”. Sam Calvin natomiast wygląda trochę, jakby wzięto go ze wspomnianego już „Coś”, sceny badania go także mają coś z tamtego kultowego obrazu. Czy to przeszkadza? Troch tak, ale na szczęście nie za bardzo, a samo „Life”, jeśli tylko mu na to pozwolić, wciąga i dostarcza konkretnej porcji dynamicznej rozrywki z napięciem.
Co ciekawe, mimo stosunkowo niewielkiego jak na coś, co z założenia ma być superprodukcją, budżetu (58 milionów dolarów w dzisiejszych czasach nie robi wrażenia, kiedy blockbustery kosztują 4-5 krotnie więcej) efekty wizualne wyszły naprawdę dobrze. Stacja, Calvin, jak i sceny zniszczeń wyglądają przekonująco i realistycznie. Niezłe są też zdjęcia, podobnie jak gra aktorska – nawet Reynolds nie najgorzej się prezentuje, choć za nim nie przepadam. Co się zaś tyczy wydania DVD, znajdziecie tu sceny niewykorzystane, reportaż o realizacji filmu i Dziennik astronauty.
Jeśli więc lubicie „alienowe” klimaty, mało ich Wam, a nie chcecie po raz n-ty włączać jednej z części serii, „Life” się Wam spodoba. Wystarczy wyłączyć myślenie, wziąć coś do zjedzenia, zasiąść może w większym gronie, żeby móc komentować akcję na ekranie, i niezła zabawa gwarantowana. Szczególnie, że finał filmu udał się całkiem nieźle.
Michał Lipka
Data premiery: 24 marca 2017 (Polska)
Reżyseria: Daniel Espinosa
Autor muzyki: Jon Ekstrand
Operator: Seamus McGarvey
Scenariusz: Paul Wernick, Rhett Reese
Obsada:
Jake Gyllenhaal
Rebecca Ferguson
Ryan Reynolds
Hiroyuki Sanada
Ariyon Bakare
Olga Dihovichnaya