OPOWIADANIE – FANTAZJA – Maciej Szymczak
|
OPOWIADANIE – FANTAZJA – Maciej Szymczak
Romuald przez całe życie oszczędzał na tę okazję. Z kruchej pensji księgowego na niewiele mógł sobie pozwolić, a jeszcze do tego jego wścibska małżonka kontrolowała wszystkie jego wydatki. Dlatego potajemnie odkładał na sekretne konto, ciułał przez okrągłe dziesięć lat, aż w końcu odłożył piętnaście tysięcy. Tyle kosztowało go spełnienie marzeń, realizacja najgłębszych pragnień. Podobno pieniądze nie dają szczęścia, a jednak…
Wybrał obskurny motel na peryferiach miasta. Marysi nie przyjdzie do głowy, aby go tutaj szukać. Zarezerwował pokój od strony lasu na zapleczu, tak na wszelki wypadek, by nie rozpraszały go jeżdżące po trasie tiry. Standard motelu wymykał się wszelkim turystycznym klasyfikacjom, ale nie to było istotne. Liczył się tylko prezent, który czekał na niego w wynajętym pokoju. Trzęsącymi się rękoma wyjął klucz z kieszeni. Szarpał się podniecony z klamką, nie mogąc przekręcić klucza w zamku. Myślał tylko o jednym: o spełniającym się śnie. W końcu drzwi ustąpiły, wpuszczając go do raju utraconego. W środku oczekiwała na niego zmysłowa Azjatka, prawdziwa egzotyczna piękność. Ubrana była w skąpą koszulkę nocną, sięgającą wygolonego wzgórka łonowego. Dorodne piersi kołysały się pod cienką tkaniną, a długie, szczupłe nogi prężyły się zmysłowo, wywołując rumieńce na twarzy Romualda. On sam i jego Pocahontas! Cała noc świntuszenia! Dziewczyna zgodziła się spełnić każdą jego fantazję, czego tylko by sobie nie zażyczył. Na wszelki wypadek wziął ze sobą niebieską pigułkę, nie chciał skończyć zbyt szybko. Romuald – niski, łysawy grubasek, o owalnej i dużej jak kula armatnia głowie, nie miał szans na romans, a już tym bardziej z takim kociakiem. Starannie przeglądał profile agencji towarzyskich, aż w końcu odnalazł swojego anioła. Monika Wang, seksowna Wietnamka, była ucieleśnieniem jego erotycznych fantazji. Miała wszystko to, czego brakowało jego żonie. Smukła, o fantastycznie gibkich nogach i długich, puszystych włosach. Marysia natomiast była takim samym niziołkiem jak on, miała pyzatą, słowiańską twarz i krótkie włosy o odcieniu druciaka do zlewu, które upodobniały ją do maszynisty z pociągu towarowego. W zasadzie to nawet nie przypominała kobiety. Romuald spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Ma czas do ósmej rano. Wkroczył śmiało do pokoju, kierując się ku tandetnie udekorowanemu łożu. Azjatycka piękność zbliżyła się, ściągając z niego płaszcz.
– W wewnętrznej kieszeni jest umówiona zapłata… – wydukał niewyraźnie jak szkolny jąkała.
– Później szkarbeńku – jej słaby polski akcent działał na jego wacka niczym czerwona płachta na byka. – Najpierw się zrelaksuje, odpocznie, dobre? – uśmiechnęła się dziewczęco niczym bohaterka japońskich kreskówek.
– Ty rozebrać się, ja przynieść niespodzianka – zaproponowała cudownie brzmiącą, łamaną polszczyzną.
Romuald zaczął zrywać z siebie odzienie jak szalony. Podarł koszulę i rozpruł guziki od spodni. Skakał nerwowo na jednej nodze, siłując się z butami. W końcu nagi jak go pan Bóg stworzył, wskoczył do łóżka i ułożył się na plecach.
Lodzik!! – krzyczał uradowany w myślach.
Pocahontas ostudziła nieco jego zapał, wyjmując z torebki dwie pary kajdanek. Przykuła jego ręce do framugi łóżka.
– A teraz obiecana niespodzianka – zaśmiała się jakoś tak nienaturalnie, przesadnie teatralnym głosem.
Drzwi od pokoju rozwarły się szeroko. Romuald chciał krzyknąć, każąc się wynosić zakłócającemu intymne igraszki gościowi, gdy nagle zamarł z przerażenia. W drzwiach stała Marysia.
Co teraz!!! – spanikował.
Małżonka miała kwaśny wyraz miny, wydawała się nawet lekko rozbawiona zastaną sytuacją. Podeszła do prostytutki, maszerując bojowo.
– Marysiu, to nie tak, to nie jej wina…
– ZAMKNIJ SIĘ, STARY CAPIE! – wrzasnęła ochrypłym, niskim głosem. – Pani Wang – zwróciła się uprzejmie do Wietnamki – oto druga połowa kwoty, na którą się umówiłyśmy, miałam dać ją po wykonaniu zadania, ale co tam! – wręczyła Azjatce gruby plik banknotów.
JEZUS, TAM MUSIAŁO BYĆ ZE TRZYDZIEŚCI TYSIĘCY ZŁOTYCH – pomyślał przerażony Romuald. – CO TU SIĘ, U LICHA, WYPRAWIA?
Marysia sięgnęła do płaszcza męża, wyjmując z wewnętrznej kieszeni tłustą kopertę. Wyciągnęła zwitek banknotów i zaczęła liczyć.
– No proszę, piętnaście tysięcy. – skomentowała wyraźnie zdenerwowana – a jak miałeś kupić mi samochód, to: „nie, Marysiu! Nie stać nas!”
– Marysiu, ale to nie tak, zresztą skąd ty o tym wszystkim wiesz? Jak?
Nieoczekiwanie Azjatycka piękność zmieniła swój uniform. Miast filigranowej koszuleczki, miała na sobie fartuch rzeźnicki z zielona maseczką zakrywającą usta. Ku przerażeniu Romualda rozkładała na łóżku rozmaite, groźnie wyglądające narzędzia. Blady z przerażenia, zanotował różnej długości gwoździe, młotek, nożyczki i tasak. Pocahontas spięła włosy, chowając je pod czepkiem.
– Widzisz – Marysia przerwała pełną napięcia ciszę – Pani Wang jest płatną zabójczynią. Myślisz, że nie wiedziałam, co zamierzasz? Że niby dobrze ukrywałeś pliki w służbowym laptopie? Gdy zorientowałam się, co knujesz, podsunęłam ci profil panny Wang. Dobrze wiem, co lubisz ty świnio, tak się szczęśliwie złożyło, że natrafiłam wprost na idealną zabójczynię! Wiedziałam, że rybka chwyci haczyk. Teraz twoja dama do towarzystwa zada ci cierpienia, o jakich ci się nie śniło i nie łudź się, że przeżyjesz, twoja polisa na życie wynagrodzi mi lata życia z tobą pod wspólnym dachem!
– NA POMOC, RATUNKU!
Romuald wrzeszczał, ile sił w płucach, ale po chwili knebel uciszył go na dobre. Charczał, widząc jak seksowna dziewczyna przygotowuje się do pracy. Chwyciła w dłoń długi na dziesięć centymetrów gwóźdź i przyłożyła go do jego penisa. Uderzyła młotkiem. Gwóźdź wbił się w głąb cewki moczowej. Strumień krwi trysnął wprost na kitel oprawczyni. Romuald szarpał się jak szalony. Ból palił go od wewnątrz, z każdym kolejnym uderzeniem młotka potęgował się, prowadząc jego zmysły na krawędź szaleństwa. Gwóźdź utkwił głęboko w penisie, żołądź cała lepiła się od krwi. Ogarnięty cierpieniem mężczyzna nie zauważył nożyczek, które powędrowały w kierunku jego jąder. Jednym płynnym cięciem rozpłatała worek mosznowy. Oślizgła zawartość wylała się na pościel. Pocahontas chwyciła w rękę gąbczaste gałki i rozpłaszczyła je na twarzy płaczącego z bólu Romualda. Ciepła maź pokryła klejącym śluzem oczy i nos mężczyzny. Na zatkaną kneblem gębę wysmarkał płynną zawartość jąder.
– Pani wybaczy! – przerwała Marysia powstrzymując się przed nudnościami. – To za mocne dla mnie, skończcie beze mnie. Żegnaj Romualdzie – powiedziała słabym głosem, wybiegając z pomieszczenia.
– NIEEE – Romuald próbował krzyczeć, widząc obłęd w oliwkowych oczach Wietnamki.
– Zajęłam się już twoimi klejnotami, kochasiu, czas zadbać o umysł.
Przed oczyma pobłyskiwał długi, ostry szpikulec z zakończeniem w kształcie łopatki.
– Wiesz, jak to robili Egipcjanie, prawda?
Nim zdążył zareagować, długi szpikulec został wbity głęboko w jego nozdrza. Czuł jak zimny metalowy przedmiot porusza się wewnątrz jego czaszki, zadając mu niewyobrażalny wręcz ból. Tracąc świadomość zauważył jak płynne odłamki mózgu wypływają przez dziurkę od nosa wprost na owłosioną klatkę piersiową. Śmierć jednak nie nadeszła tak prędko, jak by sobie Romuald tego życzył. Cierpiał jeszcze długo. Zgon nastąpił o ósmej rano, tak jak umówił się wcześniej z panną Wang.