OPOWIADANIE – ILE DIABŁÓW MOŻE TAŃCZYĆ NA CZUBKU KREDKI? – Karina Łagowska - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

OPOWIADANIE – ILE DIABŁÓW MOŻE TAŃCZYĆ NA CZUBKU KREDKI? – Karina Łagowska

PROLOG

W świetle świec jego dłonie przypominały członki woskowej figury. Jakub uniósł je z drżeniem, jakby po coś sięgał albo kogoś błogosławił. Otaczający go tłumek zafalował niespokojnie, a on zmrużył oczy próbując rozróżnić poszczególne twarze. Niestety tej najciemniejszej w jego życiu nocy wszystkie wydawały się dwuwymiarowe, papierowe jak jarmarczne wycinanki.

– Mistrzu, szklankę wody?

– Morfiny, mistrzu?

– Życzy sobie, mistrz, pióro?

Słysząc to parsknął śmiechem, a przynajmniej taki miał zamiar, bo wypluł z siebie jedynie krótki gulgot. Cholerny rak, który pożerał jego płuca kawałek po kawałku przez ostatni rok a teraz wysysał resztki. Pióro? Po co mu pióro? Ma na nim polecieć do nieba? Jego dusza waży tyle, że nie uradziłyby nawet dwie pary skrzydeł! Czego oni wszyscy od niego chcą? Cholerne pijawki, tylko by żłopały i żłopały nie dając nic w zamian. I pomyśleć, że poświęcił im tyle czasu. Niektórych znał od czterdziestu lat, przyjął na naukę ich dzieci. Miał wobec nich wielkie plany. Byli jak małże a on jak ziarenka piasku, które przenikły do ich wnętrza, uwierały i drażniły, a wszystko na marne, bo tępe, leniwe mięczaki nie potrafiły przekuć szlachetnego cierpienia w perłę. I co teraz? Oczekują spektaklu? Łudzą się, że ten zaszczany tapczan stanie w płomieniach a spomiędzy sprężyc wyłonią się dwie kosmate łapy? A może spod podłogi wyjedzie zaprzęgnięty w szóstkę czarnych koni powóz hrabiego Manteufela, by osobiście dostarczyć jego duszę do piekła? Niedoczekanie. Wszystko odbędzie się naturalnie, jak to zgrabnie ujął Miłosz? Że pszczoła nadal będzie krążyć nad kwiatem nasturcji? Cóż, Jakub zagulgotał, kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma raka ten ma smród. Przymknął oczy. Niebieska mucha, która od kilku dni czaiła się w pokoju niczym agent zakładu pogrzebowego, usiadła mu na chudej, prawie przezroczystej piersi i unosiła wraz z jego oddechem, jak stateczek na falach. Jakub ocknął się i spojrzał w jej wielkie rubinowe oczy. Takie piękne, gładkie, idealnie podłużne i zaokrąglone… przypominały mu ciało Ukochanej. Czy miał prawo żywić nadzieję, że spotka ją po drugiej stronie? Że będzie stała tam taka, jaką zobaczył ją po raz pierwszy w Parku Skaryszewskim, smukła, zamyślona, spowita mgiełką tytoniowego dymu. Piękna jak płonący jesienny liść. Miała na imię Zdzisława, wypowiadała swoje imię zabawnie dzieląc je na dwie sylaby. Była od niego młodsza o co najmniej dwie dekady, ale duszę miała starą jak hinduistyczne bóstwo. Musiał ją mieć. I miał ją we wszystkich postaciach: przyjaciółki, kochanki, żony. Miłość Jakuba nie byłaby nawet w połowie tak szalona, gdyby od początku nie przeczuwał, że na nią nie zasługuje, że to tylko kwestia czasu, kiedy bezlitosny wicher (skurwysyn, który rozgania ludzkie losy jak kupkę śmieci) wyrwie mu to szczęście z rąk…

– Mistrzu… – Opiekunka nachyliła się nad nim. Skrzywił się. To była dziwna kobieta. Nie pamiętał, kiedy ją poznał. Po prostu zjawiła się nagle kilka lat temu wieczorem, ociekająca deszczem, lśniąca niczym rybia łuska, zdeterminowana jak nocne stworzenie, które wyszło z kryjówki na żer. Przyjął ją na służbę, bo pociągały go pewne cechy jej charakteru: małomówność, schludność i gotowość na wszystko. Nim się obejrzał, zawsze była obok. Cicha i pokorna. Czujna. Potrafiła bezbłędnie wytropić szczura w ścianie i kreta w ich szeregach. Bywało, że ulegał niepokojącemu złudzeniu, że ona istnieje tylko wtedy, gdy on na nią patrzy, a wystarczy, że mrugnie powieką, a kobieta zmieni się w czarną kałużę. Wrażenie to rozwiało się, kiedy kilka razy obserwował Opiekunkę z ukrycia. Jej twarz wydawała się wtedy idealnie, wręcz urzekająco pusta a zarazem twarda jak skorupa żółwia. Miała to samo nieodgadnione spojrzenie, nieważne czy patrzyła na księżyc w pełni, płukała świńskie jelita w misce, czy brała do ręki jego nabrzmiałego fiuta. Nie potrafił wskazać momentu, kiedy zaczął ją nienawidzić, kiedy jej służalczość i milczenie jęły doprowadzać go do szału a dotyk długich, szczupłych palców brzydzić. Jednak przez ostatnie tygodnie nie mógł się bez niej obyć. Była jego osobistą pielęgniarką, osobistym demonem.

– Mistrzu – powtórzyła a on odwrócił głowę. Jej oddech wirował mu przed twarzą jak karuzela ze zdechłymi myszami. Wczepiła się paznokciami w jego ramię, świadomie lub nie zadając mu potworny ból – Mistrzu – powtórzyła – gdzie ukryłeś pudełko?

I to było to. Koniec. Wreszcie. Jakby swoim pytaniem otworzyła ostatnie drzwi. Jakub poczuł obezwładniającą lekkość, rozkosz podszytą chłodem, jak tamtej zimy w Irkucku, gdy poznał Przyjaciela.

– Dziecko – wychrypiał. Niebieska mucha na jego piersi była ciężka jak głaz a jej oczy… jej oczy rosły wzdłuż i wszerz w dwa bliźniacze tunele, na końcu których… – Dziecko z obrazu… – spróbował unieść się na łokciach – ono… nadchodzi…ono…

– Mistrzu? – Opiekunka zmarszczyła czoło, puściła wątłe ramię starca i wytarła palce w czarny fartuch – umarł.

1.

O tym, że ma i zarazem nie ma ciotecznego dziadka, Hala dowiedziała się rysując świński ogon. W pracy zwykle używała tabletu, ale lubiła tradycyjny rysunek. Relaksowało ją to. Przyciskając kredkę do papieru czuła się tak, jakby ktoś czule masował jej kark. Akurat celowała różową kredką w pulchny zadek, złowieszczo jak wkurzona grecka bogini, jakby miała wystrzelić tę kredkę w kierunku świnki niczym Artemida strzałę z łuku, kiedy zadzwonił telefon. Hala westchnęła. Od tygodni czekała na telefon od pani Kasi, pośredniczki, która miała znaleźć mieszkanie/pokój/kąt/psią budę, jakiekolwiek lokum, na które Halę byłoby stać. Trzy miesiące temu Hala musiała wyprowadzić się z wynajmowanej na warszawskiej Woli klitki, z paskudnego bloku, na którego ciemnych, wąskich korytarzach zawsze wisiała chmura słodkawego zapaszku proszku na prusaki, a Hala (w odróżnieniu od prusaków mijających ją żwawym urzędowym truchtem w drodze do windy) nigdy nie zdołała się do niego przyzwyczaić. Klitka składała się z dwóch malutkich pokoi (jeden Hali, drugi Niny, ale o Ninie za moment), mikroskopijnej łazienki i namiastki kuchni. Nie było balkonu a za meble służyły pachnące jak skrzyżowanie apteki z lumpeksem, relikty z epoki słusznie minionej. Mimo to Hala darzyła to mieszkanko ostrożnym uczuciem jak nieznośne dziecko albo kota znajomych. Niestety właściciel, mamrocząc coś o trudnych czasach, z dnia na dzień drastycznie podniósł czynsz i tylko prusaki stać było na dalszy najem. W tym momencie Hala i Nina nocowały w studio tatuażu na Puławskiej, które należało do byłego faceta Niny, Konrada, pseudonim Viking. Konrad vel Viking Ninę tolerował, bo jako zdolna tatuażystka przynosiła mu wymierne korzyści finansowe (a jako szalona Nina też inne benefity), ale na widok Hali zawsze krzywił się z niesmakiem, jakby widział pet zalegający w kryształowej popielniczce. Nie pomagało, że dokładała się do opłat i czasem ugotowała zupę. Podsłuchała raz, jak Konrad pyta Ninę: „kiedy ta dziwaczka przestanie tu koczować?”. Koczująca dziwaczka. Dobre. Na tytuł obrazu.

Hala lubiła wyobrażać sobie, że kiedyś zostanie prawdziwą artystką jak jej dziadkowie, rodzice i dwie ciocie. Od ukończenia studiów, czyli już prawie dekadę, ilustrowała książki dla dzieci. Zawód ilustratorki nie stanowił problemu. Chodziło o styl a raczej jego brak. Hala zapełniała strony postaciami wesołych zwierzątek, sprzętów domowych, mamy, taty i dzieciaczków. Wszystko to było radosne, rumiane, Boże broń przaśne, bo przaśność oznaczałaby świadomą stylizację na artystyczne ubóstwo, twórczy prymitywizm. Hala ze smutkiem spuściła wzrok na świnkę, której nadal brakowało ogona. A gdyby tak to zostawić? Czy świnia bez ogona to ten od dziecka wypatrywany tragiczny rys, który otworzy Hali wrota do świata sztuki? I właśnie o ogonach i wrotach rozmyślała Hala, kiedy zadzwonił telefon. Numer nie należał do pani Kasi. Może oszust, który zauważył podejrzane działania na koncie bankowym Hali? Na dwa tygodnie przed wypłatą miała 99 złotych. Brakowało jeszcze jednej dziewiątki by upatrywać w tym znak od wszechświata. Kogo próbowała oszukać? Jej życie było płytkie jak kałuża kocich sików.

– Halo? – Spytała z irytacją.

– Hello, darling! – Zaszczebiotał niski, chrapliwy głos – Dzwonię z nowego numeru, ale to nadal ja! – Wypowiedź wieńczył atak kaszlo-śmiechu.

– Ciocia Greta? – Hala poprawiła się na sofie.

– Nie, papież Franciszek, nie przecież, że ciocia Greta – ciocia rzadko mówiła po polsku i zaraz znów zaniosła się kaszlem, jakby te wszystkie szeleszczące zgłoski drażniły jej gardło.

– Ciociu, jak miło, że dzwonisz, ale czy coś się…

– Stało się tylko to, że dziadek Jakub nie żyje.

– Dziadek Jakub! – Hala postarała się, aby zabrzmiało to jak okrzyk grozy a nie pytanie, ale chyba niezbyt jej wyszło, bo ciocia Greta westchnęła.

– Nic dziwnego, darling, że nie kojarzysz dziadka Jakuba, twoi rodzice zerwali z nim kontakt dawno temu (ciocia teatralnie przeciągnęła samogłoskę „a”, więc zabrzmiało jak „daaaaaawno temu” niczym początek bajki), nie pytaj mnie o co poszło, anyway, dziadek Jakub był mężem cioci Zdzisi. Musisz pamiętać ciocię Zdzisię, to ta, o której gadano, że poślubiła starego dziada dla pieniędzy?

– Ciocia Zdzisia! – Tym razem twarz Hali rozjaśnił szczery uśmiech. Ciocia Zdzisława należała do kategorii „dziwne wspomnienia z dzieciństwa”. Hala widziała ją tylko raz, na swojej komunii. To było pod sam wieczór, gdy małą Halę opuściło uczucie bycia kimś, kto podpisał kontrakt z Jezusem, od słodyczy bolał ją brzuch, pociła się w niewygodnej sukience i marzyła, by ten dzień już się skończył. Dorośli siedzieli przy osobnym stole, radośni i podchmieleni. Ciocia Zdzisia w miejscu głowy miała chmurę papierosowego dymu, zza której czasem błyskały czujne, bardziej kocie niż ludzkie oczy. Cała ciocia Zdzisia była błyszcząca, do spinek w karbowanych włosach, przez klipsy, szminkę po botki na niebotycznym obcasie. Dla kilkuletniej Hali stanowiła nierealny wzór, mityczną istotę z Krainy Kobiet.

– Dlaczego nigdy więcej jej nie widziałam… – wypowiedziała na głos końcówkę myśli.

– Oh, long story. Zwariowała. Zamknęli ją w asylum. Powiesiła się, poor thing – ciocia Greta zaciągnęła się papierosem. Hala westchnęła. Nad losem cioci Zdzisi, nad płucami cioci Grety.

– Kiedy masz kolejną wystawę? – Chciała zmienić temat. Ciocia Greta w wieku dziewięćdziesięciu lat nadal tworzyła słynne na cały świat kompozycje z kwiatów i śmieci, które pokazywała w galeriach Nowego Jorku, Sydney i Tokio. Hala przypominała sobie poetyckie angielskie nazwy kwiatów, te wszystkie nightshade i moonflower, kiedy ciocia powiedziała coś, co mogło wszystko zmienić, sprawić, że Hala wydostanie się wreszcie na powierzchnię jak primura vulgaris spod śniegu.

– Stary łajdak, dziadek Jakub, zapisał ci mieszkanie. Zapisał wszystko tobie, son of a bitch – Ciocia Greta wybuchła śmiechem dudniącym jak śmieciarka o szóstej nad ranem.

2.

– Ale to nie ma najmniejszego sensu! – Hala nie mogła usiedzieć w miejscu. Pierwszą osobą, do której zadzwoniła z niesamowitymi wieściami, był jej ojciec. Odebrał dopiero pod sam koniec melodyjki i brzmiał, jakby biegł do telefonu. Halę ścisnęło od tego w sercu. Po śmierci mamy ojciec zmienił się. Nie chodziło nawet o to, że sposępniał i przestał malować, ale że stał się inną formą życia. Zupełnie, jakby wcześniej on i matka byli zakochanymi w sobie, ukrytymi głęboko pod ziemią larwami owadów, a kiedy choroba zabrała jedno z nich, druga larwa przeobraziła się w ponurego, ospałego chrabąszcza. Hala już od dawna nie wiedziała, a o czym z tym chrabąszczem rozmawiać. Czekała. Ojciec wymamrotał coś po chrabąszczowemu.

– Co mówisz?

– Mówię, byś to odrzuciła.

Hala zamrugała oczami. Czy ten gigantyczny ojco-chrząszcz to reszty odkleił się od rzeczywistości?

– Mam odrzucić mieszkanie i spadek, tak? Mieszkanie w Warszawie. W mojej sytuacji?

Ostatnia kwestia zabrzmiał ponuro, jakby „moja sytuacja” była nazwą parszywej dzielnicy, gdzie lepiej nie zapuszczać się nawet za dnia.

– O co tak naprawdę chodzi? Ciocia Greta wspomniała, że…

– To był świr – powiedział ojciec – Kompletny świr.

– Co z tego? Testament zostanie podważony w sądzie?

Ponure milczenie, prawie na bezdechu a potem przeciągły świst, jakby pociąg gwałtownie hamował na torach przed samobójcą.

– Ty już, dziecko, zdecydowałaś, prawda?

– Wiesz, ze… – Hala nie chciała ubierać w słowa sumy wszystkich swoich lęków i kryzysów.

– Wiem – odparł ojciec ponuro, jakby córka tłumaczyła mu przez łzy, że to przecież nie jej wina, że urodziła się kiepska z matmy – obiecaj mi tylko jedno.

– Tak?

– Spal wszystko, co tam znajdziesz. Możesz tam mieszkać, ale nic więcej od niego nie bierz.

Hala upewniła się, że chrabąszcz nie żartuje, a potem postanowiła zmienić taktykę.

– Dlaczego ten cały tajemniczy dziadek Jakub zapisał wszystko mi?

– Pokrewieństwo między ludźmi objawia się czasem w zaskakujący sposób – oświadczył ojciec i Hala spokojnie czekała, aż rozwinie tę złotą myśl, a kiedy już zwątpiła, staruszek spuścił bombę:

– To dziadek Jakub jest mężczyzną z obrazu.

Obraz… nie rozmawiali o nim od lat. Hala zadrżała, jakby pokonany upiór znowu wstawał z grobu.

3.

„Dziewczynka z niebieskim parasolem”. Matka i ojciec stworzyli to dzieło wspólnie. Tytułową dziewczynką była pięcioletnia Hala, ale na obrazie był jeszcze mężczyzna, niewyraźny, smukły i ponury jak snop dymu. Zawsze myślała, że symbolizuje figurę ojca. Obraz ten stał się przepustką rodziców do sławy, krytycy, znawcy sztuki, emo-nastolatki oszaleli na jego punkcie. Podobizna Dziewczynki ukazywała się na plakatach, t-shirtach, serwetkach. Ktoś nawet zrobił mural w przejściu pod mostem Poniatowskiego, a Hala… Hala stała się „dzieckiem z obrazu”. Najlepsze, że chyba jako jedyna nigdy nie zrozumiała jego fenomenu. Obraz był płaski, jakby pozbawiony perspektywy, proporcje ciała przekłamane, zwłaszcza niebieski parasol, gigantyczny, unosił się nad Dziewczynką jak spodek kosmiczny nad krową. Sama Dziewczynka miała surowe oblicze świętej katolickiej ale oczy czarne jak u gawrona. Na domiar złego wszyscy dopatrywali się w Hali podobieństwa do tego słynnego bachora, co bardziej szaleni fani prosili ją o autograf, przysyłali jej listy, wyrażali miłość albo grozili gwałtem. W pierwszej klasie liceum na Wigilii klasowej dostała w prezencie niebieską parasolkę. Seriously, guys?

Żyła w prywatnej epoce post-obrazu, bywało, że budziła się w nocy z krzykiem z koszmaru, w którym to ona tkwiła na płótnie a uwolniona Dziewczynka śmiała się szaleńczo polewając ją rozpuszczalnikiem. Kiedy indziej w snach niebieski parasol ożywał na podobieństwo prehistorycznego ptaszyska. Hala zrozumiała, że aby nie oszaleć, musi się odciąć. Rozważała nawet zmianę nazwiska, ale stchórzyła. Zamiast tego poszła po najmniejszej linii oporu i zmieniła się w introwertyczną aseksualną samotniczkę na długo przed tym, zanim stało się to modne. A kiedy trzy lata temu matka na łożu śmierci wyszeptała: „jesteś moim najlepszym dziełem”, Hala nie była pewna, czy rodzicielka nie miała na myśli tej drugiej, idealnej córki.

Te ponure wspominki przerwało pojawienie się Niny. Nina, królowa panterki, tatuaży i kontrolowanego chaosu, kruczowłosa piękność, która jakimś cudem na pierwszym roku ASP upatrzyła sobie szarą, nijaką Halę na najlepszą przyjaciółkę, a na ostatnim zabrała ją na wycieczkę do Lasu Kabackiego i wyciągnęła z bagażnika łopatę. Chyba tylko wrodzona niechęć do jakiejkolwiek aktywności fizycznej powtrzymała Halę przed rzuceniem się do ucieczki. Obok łopaty wylądowała zgrzewka piwa i… niebieski parasol. To nie była prawdziwa parasolka, ale dzieło sztuki autorstwa Niny Zięby, wykonane pieczołowicie z papier mache i pomalowane na tak oczojebny niebieski, jaki w naturze występuje chyba tylko w snach schizofrenika. „Co teraz?” spytała Hala trzęsąc się z emocji, na co Nina spokojnie: „Pogrzeb Dziewczynki z niebieskim parasolem. Od teraz Hala Wierzbicka zamyka ten rozdział i wreszcie będzie wolna”.

Nikt inny nigdy nie zrobił dla niej czegoś równie niesamowitego i kochanego.

– Co jest? – Spytała Nina zzuwając szpile ozdobione uroczymi mordkami zombie – Dzwoniła? Ma nam do zaoferowania kolejną uroczą mikro-kurwa-lerkę?

Hala przycisnęła telefon do piersi jak bukiecik goździków i pozwoliła sobie na lekki, rozmarzony uśmiech.

4.

– Jest tu światło?

– Nie wiem, nie ma?

– Odcięli prąd?

– Podobno dziadek opłacił wszystkie rachunki na pół roku do przodu.

– Dlaczego szepczesz?

– Nie wiem, dziwnie tu, jak w krypcie kościelnej – Hala nie zdjęła płaszcza. Wydawało się jej, że w środku panuje ziąb większy niż na zewnątrz, a była połowa listopada. Podskoczyła nerwowo, kiedy Nina odpaliła latarkę w telefonie. Strużka bladego światła padła najpierw na olbrzymią, wręcz gargantuiczną trzydrzwiową szafę, potem przesunęła się w lewo na niewielką komódkę, na której niczym spasiony kot leżał czarny melonik. Hala podskoczyła po raz drugi, kiedy w wąskim lustrze nad komódką pojawiły się ich odbicia, dwie postaci, nienaturalnie wydłużone prawie jak sylwetki kosmitów z ludowych wierzeń, a jedno z kosmitów trzymało kulisty piorun. Kosmici wraz z piorunem znikli, bo Nina skierowała telefon na sufit. Duży kątnik uciekł, gdy tylko znalazł się w promieniu szperacza, ale kilka dużych much siedziało niewzruszenie wzdłuż łagodnej rysy, która przebiegała w miejscu, skąd prawdopodobnie lało się kiedyś od sąsiadów z góry. Było więcej śladów po zalaniu, starych, pożółkłych plam a także coś, co wyglądało na zadrapania jakie zostawia na suficie zbyt wysoka choinka.

– Dobrze, że nie ma grzyba – podsumowała Nina, która też nagle ściszyła głos.

Jedna z much poruszyła lekko odwłokiem, wszystkie trzy złączone z sufitową rysą skojarzyły się Hali z nocnymi ptakami na drucie telegraficznym – Nie ma żarówki, no cóż, przynajmniej zagadka braku prądu rozwiązana. To kuchnia? – Stawiając swoje absurdalnie długie nogi niczym czapla albo inny ptak brodzący w wodzie Nina wkroczyła do pomieszczenia po prawej a Hala podreptała za nią jak wystraszone pisklę. Tu też ktoś (dziadek?) wykręcił żarówkę. Światełko telefonu prześlizgnęło się po sprzętach, równie co sufit odrapanych szafkach i zatrzymało na dużym garnku stojącym na starej, gazowej kuchence.

– Mam nadzieję, że nic tam nie ma – szepnęła Hala, bo od dziecka odczuwała osobliwy lęk przed zepsutą żywnością – Co robisz?

Światło nagle zgasło i Hala znalazła się w ciemności rozproszonej jedynie blaskiem małej latarni za równie małym oknem.

– Przetrząsam szuflady – odparł głos Niny zawieszony gdzieś w mroku jak pająk na nitce.

– Będę coś z tego mieć?

– Co powiesz na zwiedzanie przy świecach? – Zachrzęściło pudełko zapałek, małą kuchnię wypełnił zapach siarki a po chwili objawiła się Nina a raczej sama jej blada twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi, w zagłębieniu których migotliwe światełko czerwonej świecy skakało jak świerszcz.

Po przetrząśnięciu wszystkich kuchennych szafek udało im się znaleźć dodatkowe świece w ilości wystarczającej do rozświetlenia mieszkania jak cmentarz we Wszystkich Świętych. Zaczęły obchód. Nina szła przodem a Hala za nią czując się dziwnie obco i uroczyście jak na prawosławnym pogrzebie. Mieszkanie nie było zagracone, wypełniały je obrazy i książki, zimowe pejzaże i powieści w obcych językach, głównie po rosyjsku.

– Ile mówiłaś, że tu jest metrów?

– Osiemdziesiąt.

– Wydaje się większe.

Hala odchrząknęła.

– To przez te wysokie sufity.

– Patrz, to chyba jadalnia.

Weszły do pokoju, w którym dominował długi na dwanaście osób stół. Hala oświetlała właśnie fotografie stojące na kredensie, kiedy Nina gwizdnęła:

– Obczaj lepiej to – jej przyjaciółka stała przed dwoma dużymi obrazami. Hala dołączyła do niej i chwilę milczały wpatrzone w dwa portrety.

– To szalona ciocia Zdzisia?

– Chyba tak… – szepnęła Hala – Była piękna…

Kobieta z obrazu pozowała słodko i zarazem szelmowsko uśmiechnięta, w burzy rudych włosów, w niebieskiej sukni z bufiastymi rękawami, z papierosem i kieliszkiem wina, wyciągnięta na sofie w stylu ludwikowskim. Jedną nogę obleczoną czarną pończochą zalotnie wysunęła przed siebie jak tancerka Toulouse’a-Lautreca.

– Twój dziadek to namalował?

– Pewnie tak. Ciocia Greta wspomniała, że był portrecistą. I że bardzo kochał swoją żonę.

– Ten obok to jego autoportret?

Hala przekrzywiła głowę.

– Nie. Widziałam zdjęcia na kredensie. Na jednym jest dziadek i ten gość. Stoją w kożuchach przed jakąś drewnianą willą.

– Może to jego najbliższy przyjaciel? – Nina zbliżyła świecę do płótna, które przedstawiało eleganckiego szczupłego jegomościa we fraku, siedzącego na prostym, drewnianym krześle, z fajką w ustach i niebieską różą w butonierce. W jego łagodnych, przystojnych rysach twarzy była jakaś melancholia, ponurość, która Hali skojarzyła się z postaciami z dramatów Czechowa.

– To Rosjanin – oświadczyła.

– Po czym poznajesz? – Nina parsknęła śmiechem.

– Nie wiem. Przeczucie.

– Jest w nim coś fałszywego, nie sądzisz? – Nina odchyliła się wraz ze świecą najpierw w prawo a potem w lewo jak płonące wahadło zegara. Hala pomimo dręczącego ją niepokoju spojrzała na mężczyznę raz jeszcze. Po chwili zrozumiała, o co chodzi. Jego leciutki uśmiech, zawadiackie iskierki w oczach, spiczasta bródka, czarne rękawiczki… było w tym coś sztucznego, operetkowego, coś…

– Aaaaa! – Hala prawie dostała zawału, kiedy jej świeca nagle zgasła.

Nina roześmiała się.

– Chodźmy dalej.

Dalej był pokój służący, sądząc po skromnym wystroju, za salon do picia herbaty.

– To chyba ta sofa z portretu cioci Zdzisi – wyszeptała Nina nabożnie, jakby były w muzeum. Po obejrzeniu WC i łazienki wylądowały w gabinecie dziadka Jakuba, który służył mu także za sypialnię. Koc na niewygodnym tapczanie został odrzucony, jakby gospodarz wstał tylko na chwilę do łazienki. Na małym stoliku pod lampą stała szklanka z resztką wody i kilka opakowań leków, które Nina obejrzała podejrzliwie jak śledczy.

– Zamawiam podłogę – Hala usiadła na chłodnym, dębowym parkiecie.

– Tam dalej przy biurku jest krzesło.

– Nie chcę.

– Dlaczego?

– Boję się.

– Głupia – Nina zachichotała i bezszelestnie jak ćma wylądowała obok.

– Szkoda, że nie byłam na pogrzebie – powiedziała Hala i przez chwilę w milczeniu, Nina po turecku a Hala z podwiniętymi pod brodę spiczastymi kolanami wpatrywały się w ponury tapczan jak w trumnę.

– To nie moja sprawa, ale dlaczego cioteczny dziadek zapisał wszystko tobie?

Hala wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Ojciec kazał mi spalić wszystko, co tu znajdę. Imaginujesz sobie?

– Ha, ha, serio?

– Serio.

– To się świetnie składa, mamy tyle świec, że możemy puścić z dymem całe mieszkanko.

Mieszkanie dziadka Jakuba mieściło się w eleganckiej kamienicy na Mokotowskiej, jednak przez powojenny podział mieszkań wchodziło się do niego nie przez główną elegancką klatkę schodową, ale od dawna nieodnawiane wejście dla służby. Były tu w sumie cztery mieszkania, trzy od dawna puste, jak poinformował je stróż. Słodko-koci zapach starego budynku mieszał się teraz w głowie Hali z wonią topionego wosku działając na nią usypiająco.

– Tak czy inaczej to wypasiona miejscówka – Nina oparła się plecami o regał powodując małą katastrofę. Hala rzuciła się w pogoń za czerwoną świeczką, która potoczyła się po podłodze jak zbity kręgiel, więc spadające z półek przedmioty ominęły jej głowę. Nina miała mniej szczęścia.

– Ała, oberwałam… Wittgensteinem. Dobrze, że nie Heglem. A to, co?

– Co? – Hala próbowała z powrotem umieścić świeczkę na spodku.

– Jak to się otwiera? – mamrotała Nina – Może potrzeba magicznego dotyku spadkobierczyni?

Hala dopiero wtedy spojrzała na przyjaciółkę szamoczącą się z niewielkich rozmiarów drewnianym pudełkiem. Zaintrygowana podczołgała się do niej.

– Pokaż.

Pudełko było ciężkie, pachniało wiśniami w czekoladzie a jego wieczko zdobił osobliwy obrazek dwóch kopulujących much. Metaliczny błękit ich ciałek opalizował i jarzył się łagodnie jak płomienie gazowej kuchenki. Ich czerwone oczy przypominały wtopione w drewno rubiny. Hala czule przesunęła po nich dłonią, ścierając tłustą warstewkę kurzu. Na studiach bawiła się w decoupage, dorabiając na sprzedaży ozdobnych ramek do zdjęć i kuferków. Jednak to… to było prawdziwe dzieło sztuki i Hala nagle zrozumiała dlaczego w baśni o cesarzu i słowiku sztuczny ptak nie był w stanie swoim śpiewem przegnać Śmierci. Poczuła, że jej serce przyspiesza i zaczyna wirować jak… uwięziona w pokoju mucha.

– Ble – podsumowała Nina – Ej, jak to zrobiłaś?

– Zrobiłam co?

– Otworzyłaś je!

– Normalnie?

– Daj mi to.

Hala pozwoliła drewnianemu wieczku z powrotem opaść i przekazała je przyjaciółce. Ta z całych sił próbowała, ale nie zdołała go otworzyć.

– Gdzieś się naciska?

Hala roześmiała się, wyciągnęła rękę i z łatwością uniosła pokrywę. Nina zamrugała oczami.

– To jakaś stara rodzinna sztuczka przekazywana z pokolenia na pokolenie?

– Nie! To ty robisz sobie ze mnie jaja!

– Nie robię sobie jaj! Gdy ja chcę je otworzyć, cholerstwo jest, jak przyspawane!

– Wariatka, oddaj to – Hala odebrała pudełko, ponownie bez trudu otworzyła i zajrzała do środka. Nina otrzepała dłonie.

– Co tam jest? Pierścionki cioci Zdzisi? Ludzkie zęby? No, gadaj, bo zaczynam się bać!

– Kredki…

– Co? – Nina nie kryła rozczarowania.

– To… – Hala podsunęła jej pod nos zawartość szkatułki – pudełko kredek ołówkowych.

– Och…

– Wiem. Myślisz, że mogę je zachować?

– Spaliłabym to w pierwszej kolejności.

– Żartujesz!

– To jest creepy!

– Nieprawda! – Hala pieszczotliwie przesunęła dłonią po kredkach. Były ciepłe, pod jej dotykiem zdawały się pulsować jak serce rannego ptaszka.

– Spalę to już teraz! – Nina udawała, że podsuwa świecę pod pudełko. Hali zrobiło się niedobrze.

– Przestań, to nie jest śmieszne!

– Masz rację, przepraszam – zaskoczona jej reakcją Nina zamierzała cofnąć świecę, ale ta nagle zgasła – Widziałaś to?!

– Co? Tu jest strasznie zimno, ciągnie od podłogi.

– Nie, to było co innego – Nina energicznie potrząsnęła głową, jej czarne włosy przypominały nastroszone pióra kruka – To dochodzi z tego pudełka.

– Co?

– Przeciąg. Nie patrz tak na mnie, nie żartuję!

Hala przyłożyła pudełko do ucha delikatnie, jak muszlę. Zamknęła oczy.

– No i co? Czujesz to?

– Szumi.

– Wieje! Twój dziadek trzymał w tym pudełku zimowy wiatr.

Nina mówiła dalej, ale Hala przestała ją słuchać. Jej ucho wypełnione było po brzegi delikatnym szumem, który z wolna przechodził w cichy jakby syreni śpiew a śpiew w szept: UŻYJ MNIE.

Hala gwałtownie odrzuciła pudełko. Upadło na podłogę lekko, jakby lądowało o własnych siłach.

– Co… co się stało?

– Nic – Hala uspokoiła oddech – W środku chyba był jakiś owad.

– Ohyda! Mam nadzieję, że nie wlazł ci do ucha! Teraz mi wie…

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzały po sobie.

– Spodziewasz się kogoś?

– Nie…

– Co robisz?

– Idę sprawdzić, kto to.

– Jest prawie dziesiąta w nocy!

– Tym bardziej. Pewnie któregoś z sąsiadów zaalarmowały kobiece wrzaski dochodzące z mieszkania nieboszczyka.

Nina nie wyglądała na przekonaną.

– Mówiłaś, że na tej klatce schodowej nie ma sąsiadów.

– Stróż mówił. Idziesz ze mną?

– A mam wybór?

5.

Kobieta stała w progu i uśmiechała się przepraszająco. Była wysoka i chuda, ubrana w jedną z tych długich sukienek, które wydają się proste i niewyszukane, ale to pozory. W mdłym świetle żarówki wiszącej nad schodami jej oblicze mieniło się różnymi odcieniami żółci i zieleni a nawet fioletu niczym przejrzały owoc. Zarazem skóra jej twarzy, szyi i dłoni były tak blada i błyszcząca, że Hala pomyślała z przerażeniem, że kobieta wciera w nie czysty ołów wzorem renesansowych arystokratek.

– Dobry wieczór – powiedziała Nina tonem, jakim zwracamy się do domokrążców.

– Och – Kobieta spuściła wzrok – Byłam opiekunką Jakuba, kiedy stróż powiedział mi, że przybyły jego wnuczki, nie mogłam oprzeć się pokusie zobaczenia was na własne oczy – podniosła wzrok a jej spojrzenie już nie było pełne pokory, wydawało się… żarłoczne?

– Och – odparła Hala czerwieniąc się po same uszy jak przyłapana na gorącym uczynku złodziejka.

– Tylko się rozglądałyśmy, zaraz idziemy – powiedziała Nina chłodno a potem bojowo dodała – Wnuczka stoi tutaj, ja jestem tylko bodyguardem.

– Rozumiem… – usta kobiety zmieniły się w wąską kreskę – Szkoda, Jakub był mi bardzo bliski, pomyślałam, że napijemy się herbaty… ale skoro bardzo wam się, dziewczęta, spieszy…

Dziewczęta popatrzyły po sobie, Nina z wahaniem, Hala błagalnie.

– Nie powinnam tam pójść i jej pomóc? – Hala wierciła się na niewygodnym tapczanie, podczas gdy jej przyjaciółka przemierzała gabinet Jakuba długimi nerwowymi krokami a tajemnicza Opiekunka krzątała się w kuchni trzaskając szafkami i sztućcami. Nina wzruszyła ramionami.

– Była gosposią, wie lepiej, co gdzie leży.

– Opiekunką.

– Whatever.

– Ale… – Hala przerwała, bo kobieta nagle objawiła się w progu pokoju z tacą, na której stały trzy filiżanki i talerzyk ciasteczek.

– Tylko tyle znalazłam. Jakub uwielbiał słodycze – uśmiechnęła się jak zakonnica wspominająca dawną miłość i wręczyła każdej z nich filiżankę.

– Ładna porcelana – powiedziała Hala i zaraz pod ciężarem spojrzenia kobiety poczuła się jak cmentarna hiena, więc szybko upiła gorzki, cierpki łyk parząc sobie język, a potem z rozpędu drugi i trzeci. Nina też się napiła, ostrożnie, jakby kosztowała czarnej herbaty po raz pierwszy w życiu.

Wykrzywione usta Niny, jej głos, jakieś pytanie, a potem satynowa twarz Opiekunki blisko, zbyt blisko, ciemne oczy mrugające jak gwiazdy, smród martwej zwierzyny, to wszystko zarejestrowała Hala, nim jej głowa opadła na tapczan.

666.

Czerwone korale na niebieskiej żyłce, ojej, jakie śliczne! – Hala wyciąga do nich dłoń, a wtedy korale podrywają się do lotu z głośnym bzyczeniem. Muchy. Dziesiątki niebieskich much. Zapach palonego drewna i czerwonego wina. Hala leży w łóżku, pościel jest świeża ale pod materacem zgromadziły się pluskwy. Skąd ona to wszystko wie? Tak samo, jak to, że znajduje się w ponad stuletniej drewnianej willi w Irkucku, której ramy okienne pomalowano na niebiesko, a elegancki, przystojny mężczyzna, który siedzi wedle ognia i na nią nie patrzy, to Rosjanin z portretu. Przyjaciel Jakuba. W izbie jest czysto, w wazonie na szerokim stole stoją niebieskie orchidee, za oknem cicho prószy śnieg, tylko brzęczenie much wkrada się do tego sielankowego świata dysonansem, rozdziera go na pół jak pocztówkę. Mimo to Hala czuje błogi, wręcz postkoitalny spokój. Chce tu zostać na zawsze. „Nie martw się – głos Przyjaciela jest miękki, jakby zwracał się do dziecka – Wkrótce twoje życzenie się spełni. Już nigdy nie zaznasz chłodu i głodu. Słyszysz te muchy? Ich niebieski śpiew? Sproszkuję je dla ciebie, sporządzę substancję”. Hala na tę obietnicę uśmiecha się słodko, przesuwa dłońmi po swoim nagim ciele, bada je, jakby stanowiło ekscytującą nowość, jakby była ptaszkiem, który dopiero co wykluł się z jaja, kruchy i tak bardzo, tak cholernie głodny. Hala oblizuje łakomie usta, ale zamiera, kiedy nagle inny głos, dziecięcy i ostry jak świeżo zatemperowany ołówek, szepcze jej przy uchu: „Naprawdę myślałaś, że się mnie pozbyłaś, suko?”. „Kim jesteś?”. „Jestem tobą, kretynko – odpowiada głosik – Ty i ta druga dziwka zakopałyście mnie w lesie jak worek śmieci! Czego ryjesz?” To prawda, Hala nie może powstrzymać się od śmiechu, bo wyobraża sobie kości Dziewczynki gnijące obok szkieletu niebieskiego parasola. „Ała! Co to było?”- przestaje się śmiać i pociera miejsce, w które oberwała jakimś tępo zakończonym narzędziem. „Nasz parasol – odpowiada głosik jadowicie – nie pamiętasz? Śliczny, niebieściutki, jakby zrobiono go z miętowych landrynek, zmielonych modrosójek i trujących żabek. Prezent od dziadzia Jakuba”. Hala chce krzyczeć, ale z jej otwartych ust dobywa się jedynie bzyczenie

7.

Bzzzz… bzzzz… Hala otworzyła oczy i przez chwilę rozkoszowała się myślą, że wszystko, cała ta absurdalna historia ze spadkiem, to był tylko dziwaczny sen. Jednak, kiedy chciała sięgnąć po telefon, jej ręka natrafiła na próżnię, a Hala straciła równowagę i bęc, wylądowała na podłodze. Dębowy parkiet. I wszystko jasne. To nie był koszmar. Nadal znajdowała się w mieszkaniu dziadka Jakuba, leżała na sofie w pokoju do picia herbaty… herbata! Dziwna kobieta! Nina? Gdzie jest Nina? Hala chciała zawołać przyjaciółkę, ale jej gardło było zbyt obolałe. Właściwie to reszta ciała też nie prezentowała się najlepiej. Z trudem wstała. Ledwo trzymała się na nogach, jak źrebię, które wypadło z wnętrza klaczy. Była nawet krew. Skąd tu tyle krwi? Obejrzała się pobieżnie, pomacała po głowie i między nogami, nie znajdując żadnych ran ani nawet małego zadrapania. Powróciło palące pytanie – gdzie Nina?

Zdołała w końcu, potykając się, przytrzymując mebli i tłukąc jakiś bibelot, wydostać się na korytarz. Spodziewała się, że Opiekunka zamknie ją na klucz, ale drzwi były otwarte a z korytarza dochodziły wesołe odgłosy imprezy. Tubalny męski śmiech. Stłumiony damski chichot. Szczekanie małego psa. „Mogę jeszcze ciasteczko?” wypowiedziane marudnym dziecięcym falsetem a w odpowiedzi kobiece „Nie!” śpiewne, wręcz operowe. Hala wpadła na mały regał i zrzuciła stosik książek. Głosy zamilkły a potem wszystkie jednocześnie zaczęły szeptać. Szszszszszszszszszsz jak drapanie szczurzych łapek w ścianach. Hala zataczając się wpadła do jadalni.

Siedzieli przy stole. Nie miała czasu ich policzyć, ale zajmowali wszystkie krzesła, a byli i tacy, dla których nie starczyło miejsca, więc stali po kątach. Wszyscy trzymali w dłoniach kieliszki, szklanki albo inne napełnione po brzegi szkło. Wszyscy wpatrywali się w Halę w psotnym skupieniu jak dzieci w klasie na nauczycielkę.

– To dla nas wielki zasz…

Hala odepchnęła szczebiocącą kobietę o wyglądzie miejskiej urzędniczki, która oderwała się od ściany, by ją oficjalnie przywitać. Hala nie potrafiła skupić wzroku na niczym poza Niną leżącą na stole. Jej przyjaciółka, jej Nina leżała naga (zostawili jej tylko czarne koronkowe stringi) z rozrzuconymi rękoma i nogami. Chwilę zajęło Hali uświadomienie sobie, że ta pozycja to wynik skrępowania nadgarstków i kostek Niny długim, konopnym sznurem, który następnie owinięto wokół nóg stołu. Duże piersi Niny unosiły się miarowo, zatem żyła! W pokoju paliło się kilkadziesiąt świec a przez okno wpadało niebieskawe światło księżyca nadając ciału Niny nierealny, syntetyczny blask. Nina poruszyła niespokojnie głową, skrzywiła się przez sen i wtedy Hala zobaczyła kałużę krwi wypływającą spod czarnych włosów przyjaciółki, gęstą jak malinowy syrop. Ta krew była jak magiczny eliksir, dzięki któremu Hala wreszcie odzyskała głos.

– Co jej zrobiliście? – Rozejrzała się w poszukiwaniu czegokolwiek do obrony – Kim jesteście?! – Chwyciła stojący na brzegu stołu pusty kieliszek do szampana, stłukła go i wymierzyła przed siebie. Tłum zafalował, goście popatrzyli po sobie ni to rozbawieni ni rozczarowani, jakby Hala była wynajętym na przyjęcie nieśmiesznym klownem. Spróbowała przyjrzeć im się wszystkim i każdemu z osobna, zapamiętać ich twarze. Nie było to łatwe, bo były nieznośnie banalne. Gdyby to był film, mieliby na sobie czarne płaszcze, kaptury albo maski. Tymczasem ubrani byli zwyczajnie. Ich szare albo brązowe swetry, wypłowiałe jeansy, kamizelki, żakiety zlewały się w oczach Hali w jeden wielki rzyg. Z rzygu wyłoniła się, niczym ropucha z moczarów, Opiekunka. Tak samo ujmująco skromna i przepraszająco uśmiechnięta.

– Domyślam się, że jesteś skonfundowana – powiedziała cicho, prawie szeptem.

– Domyślam się, że jesteście bandą pojebanych psycholi! – Hala zamachała ostrzegawczo tulipanem z kieliszka – Co to ma być? Czarna msza?! W tej chwili rozwiążcie Ninę! – Chciała brzmieć władczo, jakby miała wszystko pod kontrolą, ale na ostatnim zdaniu głos zdradził jej prawdziwe emocje: czysty, zwierzęcy strach.

Opiekunka uśmiechnęła się protekcjonalnie jak niania obserwująca atak histerii rozpieszczonego dziecka.

– Twojej przyjaciółce nic nie dolega.

– Ona krwawi!

– Zraniła się upadając, ale to nic poważnego.

– Zraniła się… nic po… jesteś, kurwa, lekarzem?!

– Ja, kurwa, jestem – odpowiedziała ładna biuściasta blondynka w średnim wieku siedząca przy stole.

Hala na krótko zaniemówiła, co skwapliwie wykorzystała Opiekunka.

– Cóż, domyślam się, że twoi rodzice nie opowiedzieli ci o Jakubie i umowie, jaką z nim zawarli.

– Co? Moi… jaka umowa?!

– Obraz… – wyszeptał tłumek za Opiekunką nabożnie jak „Amen” w kościele.

– O czym oni… o czym ty…

Opiekunka przekrzywiła głowę. Hala dopiero wtedy zauważyła takie nieistotne szczegóły jak to, że włosy kobiety zebrane są w ciasny kok lśniący niczym płatki złota na ikonie, że jej czoło jest zbyt wysokie, nos zbyt wąski, ale żywe, drapieżne spojrzenie, delikatny uśmiech, sylwetka napięta jak struna, ciemna suknia bez ani jednej fałdki nadają jej postaci arystokratyczny, władczy rys. W mig pojęła, że to właśnie Opiekunka tu rządzi i od tego momentu postanowiła ignorować pozostałych.

– Twoi rodzice… – Opiekunka spuściła wzrok, jakby poruszyła wstydliwy temat, jakby zwracała Hali uwagę, że jej podpaska przecieka – Oni marzyli o sławie, niestety brakowała im szczęścia i odpowiednich znajomości. Jakub miał dla nich rozwiązanie. Pożyczył im… – zawiesiła głos – pudełko.

– Pudełko? – Hala czuła strach, ale i konsternację.

– Widziałam, że je znalazłaś, grzeczna dziewczynka. Domyślam się, że zajrzałaś do środka.

– Mówisz o tym pudełku? Z namalowanymi bzykającymi się muchami?

– Bzykające się muchy – powtórzył gruby jegomość o aparycji pracownika banku, ale pod spojrzeniem Opiekunki stłumił wesołość.

„Muchy…” – wymamrotali pozostali goście chórem w taki sposób, że zabrzmiało to jak ponura inwokacja. Hala miała wrażenie, że od tego zaduchu, mieszaniny zapachu kapiącego wosku i ludzkiego potu zaraz pęknie jej głowa.

– W środku były tylko kredki – wykrztusiła.

– Nie zwykłe kredki – Opiekunka uniosła palec – Na pewno to poczułaś.

– Na pewno, nie kłam, jesteś dziewczynką z obrazu! – Zapiszczał gruby, na oko dwunastoletni dzieciak, ale jego równie gruba matka złapała go za ucho i pociągnęła z powrotem do szeregu.

– Jestem dla was Dziewczynką z obrazu, prawda? – Hala poczuła, że to, co brała za zbiór ulotnych kropek wreszcie, oglądane z odpowiedniej perspektywy, zmienia się we wschód słońca – Chcesz powiedzieć, że moi rodzice użyli magicznych kredek, by namalować „Dziewczynkę z niebieskim parasolem”? Jesteś… psychiczna! – Hala wybuchła zduszonym chichotem. A więc całe jej istnienie od obrazu do teraz okazało się jednym, wielkim żartem. Nic, tylko posikać się w majty ze śmiechu – to… tłumaczy, dlaczego jest taki pas.. paskudny! – Dokończyła i wierzchem dłoni otarła łzy, które pociekły jej po policzkach. Opiekunka pobłażliwie czekała, aż atak minie a gdy Hala wypluła z siebie ostatnie spazmy śmiechu, kontynuowała:

– Użyli tylko jednej kredki, tej najważniejszej, najbardziej żyworodnej, niebieskiej. Dawno temu Przyjaciel sporządził ją ze sproszkowanych niebieskich much i jadu pewnej uroczej żaby. Wiem, co zaraz powiesz.

– Wątpię…

– …że parasol na tamtym obrazie jest namalowany temperą, ale to tylko pozór, kredka została użyta we wstępnym szkicu a farba miała ją tylko ukryć, zabezpieczyć przed wzrokiem niegodnych. Jak wiesz, obraz przyniósł twoim rodzicom upragnioną sławę, chociaż nie bogactwo.

Fakt, nie byli dziani i Hala nigdy nie mogła tego zrozumieć.

– Jaka była cena tej sławy? – Hala zdmuchnęła grzywkę z przepoconego czoła – Śmierć mojej matki?

– Nie bądź niemądra – ofukała ją Opiekunka – Wszyscy kiedyś umrzemy. Ty. Ty, moja droga, jesteś ceną, jaką zapłacą twoi rodzice, nazwijmy to – Opiekunka lekko przekrzywiła głowę – urzędowymi odsetkami.

– Oszalałaś – podsumowała Hala i zdziwiła się, jak spokojnie brzmi jej głos – Nie jestem ci nic winna. Ten pieprzony obraz zrujnował mi dzieciństwo, odebrał tożsamość.

Opiekunka wzniosła oczy do nieba a potem rzuciła pozostałym spojrzenie z cyklu „widzicie, z czym muszę pracować?”

– Ale… przyjmując czysto teoretycznie, że to, co mówisz ma sens, to Jakub nie żyje, dlaczego mam wam spłacać cokolwiek? Kim dla niego byliście?

Opiekunka pokiwała głową aprobująco i zatoczyła krąg ręką.

– Słuszna uwaga. Widzisz, Jakub zgromadził nas wokół siebie i coś nam obiecał, dawno temu. Niestety choroba w połączeniu z jego trudnym charakterem nie pozwoliła mu wywiązać się z danej obietnicy. Na chwilę przed śmiercią wspomniał o tobie.

– Chcesz powiedzieć, że Jakub był…

– Strasznym chujem! – Zawołał mały facecik ale schował ryjek, nim Hala zdołała go dojrzeć.

– Kapryśnym geniuszem – poprawiła Opiekunka – któremu zabrakło dość siły, by rzecz doprowadzić do końca.

– Rzecz?

Wtedy wszyscy w pokoju zaczęli wyć, wiwatować i pląsać. Duży mężczyzna o wyglądzie bankiera wzniósł ręce i wrzeszczał: „Przebudzenie”. „Nowy świat!” piszczała „miejska urzędniczka” nadal przyklejona do ściany. „Początek końca!” krzyczała para młodych ludzi wyglądających na hipsterów, „Ponowne przyjście niebieskiej trójcy!” zapowiadała drżącym głosem wątła staruszka o urodzie emerytowanej polonistki. „Ciasteczko!” zawył gruby dzieciak, „Nie!” wyśpiewała mu matka i ponownie zapadła cisza przerywana tylko brzęczeniem much. Opiekunka, która jako jedyna podczas też żenującej sceny zachowała spokój, teraz ponownie uniosła wzrok i skierowała go na Halę.

– Szperałaś tu, więc pewnie zauważyłaś, że nie ma ani jednego autoportretu Jakuba.

Hala uświadomiła sobie, że to prawda ale w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.

– Zarówno portret Ukochanej, jak i Przyjaciela zostały sporządzone z pomocą… substancji. Potrzebujemy jednak trzeciego portretu, by otworzyć wrota – Opiekunka zawiesiła głos.

– Rozumiem… – skłamała Hala. W głowie się jej kręciło, Nina pojękiwała z bólu przez sen – i niby to ja mam go wam wyczarować?

– Przykro mi – w głosie Opiekunki zabrzmiał szczery żal – ale ty jedyna z rodziny odziedziczyłaś dar. Tylko ty możesz użyć niebieskiej kredki. Jakub to przewidział dawno temu. Dlatego był na tamtym obrazie. Aby mieć cię na oku.

Hala przypomniała sobie mężczyznę-cień z obrazu. Zrobiło się jej niedobrze, a Opiekunka radośnie klasnęła w dłonie:

– Najlepiej zacznij od razu – odwróciła się do Hali plecami i tylko wrodzony wstręt do przemocy fizycznej powstrzymał Halę przed wbiciem szkła między te błyszczące atłasową czernią paciorki kręgosłupa.

– Na czym najchętniej malujesz?

– Na dupie! – Odparła Hala – Nic wam nie narysuję, dopóki nie uwolnicie Niny!

– Och, ta twoja psiapsi – Opiekunka ściągnęła usta – Już mówiłam, że nic jej nie jest, sama się zraniła!

– Wiem, co kombinujecie. Chcecie złożyć ją w ofierze!

W odpowiedzi wszyscy gruchnęli śmiechem. Opiekunka uniosła cienką brew:

– Domyślam się, że twoja wiedza o satanizmie ogranicza się do tandetnych horrorów. Nie złożymy twojej przyjaciółeczki w ofierze, zresztą – Opiekunka przez chwilę oglądała swój krótki paznokieć – I tak się do tego nie nadaje.

– Czyżby? Mam ci wierzyć?

– Tatuaże są dla kurew i złodziei! – Zawołał ten sam facecik, który posiadał szczurzą zdolność wychylania się i chowania w mgnieniu oka. Hala po krótkim namyśle postanowiła zignorować ten incydent i ponownie skupiła się na Opiekunce.

– W. Tej. Chwili. Ją. Uwolnij.

Opiekunka skrzyżowała ręce na piersi, więc Hala podniosła pęknięty kieliszek do swojej szyi. Nastrój w pokoju momentalnie się zmienił. Goście zaczęli szemrać, dzieciak się rozpłakał, pies szczekał, a Opiekunka opuściła ręce, rozdziawiła usta i przez chwilę przypominała porzuconą przez lalkarza marionetkę.

– Zrozum, że nie możemy jej uwolnić – powiedziała głosem, w którym dominowało zmęczenie i frustracja – jest naszą zakładniczką, a nawet czymś znacznie więcej, naszą polisą na życie.

Hala przewróciła oczami.

– To chociaż ją rozwiążcie.

Opiekunka skinęła dłonią i młodzi hipsterzy zaczęli luzować więzy na nadgarstkach i kostkach Niny z taką wprawą, jakby robili to milion razy. Na koniec chłopak delikatnie uniósł ciągle nieprzytomną Ninę i odwrócił się pytająco w stronę Opiekunki. Halę od tego widoku ścisnęło serce, jednocześnie pomyślała o plakatach do starych horrorów, na których bestia z głębin trzyma w objęciach nieprzytomną piękność w bikini.

– Do małego salonu z nią – zarządziła Opiekunka.

Hala, przełykając łzy, odprowadziła młodego mężczyznę wzrokiem, kiedy wynosił z jadalni Ninę, taktownie pochylony ale nieobecny myślami, jakby niósł zakopać w ogrodzie ukochanego psa matki albo innej kobiety w rodzinie.

8.

Nie minął kwadrans a Hala siedziała przed sztalugami i gapiła się w rozpięte na nich płótno z obrzydzeniem jakby to była wygarbowana ludzka skóra. Opiekunka zakrzątała się i zleciła pozostałym odnalezienie i dostarczenie Hali wszystkich możliwych akcesoriów malarskich. Na koniec sama przyniosła pudełko, uroczyście jak berło.

– Użyj niebieskiej kredki w szkicu – szepnęła ponaglająco.

– Nie ucz ojca dzieci robić – syknęła Hala biorąc do ręki niebieską kredkę. Kredka była ciepła i pulsująca. Hala czuła się prawie tak, jakby ściskała palec żywego człowieka.

– Mogę wiedzieć, skąd ten pośpiech? – Odłożyła fotografię Jakuba i zaczęła leniwie kreślić na płótnie niebieski owal, który zaraz brutalnie przecięła w pionie – chodzi o wyjątkową koniunkcję planet?

– Rozczaruję cię – westchnęła Opiekunka- chodzi o wykorzystanie energii po Jakubie, bo z każdym dniem będzie jej coraz mniej.

„To dlatego nie uprali pościeli, w której umarł i nie wylali wody ze szklanki” pomyślała Hala a na głos spytała:

– Co ze mną zrobicie, gdy skończę portret?

– Cóż, miło, że pytasz. Miałam nadzieję, że do nas dołączysz. Twoja, jak to mawia współczesna młodzież, besti – Opiekunka ułożyła palce w cudzysłów- też jest zaproszona.

– Co waszym zdaniem się wydarzy? Kiedy portret Jakuba będzie gotowy?

Opiekunka zamierzała odpowiedzieć, ale uprzedziła ją emerytowana polonistka. Tym swoim afektowanym drżącym głosem wyszeptała:

– Kiedy trzy portrety połączą się dzięki magicznej niebieskiej substancji, na świat spłynie szaleństwo jak rzeka ognia.

Hala zastygła z kredką w dłoni.

– Wypuśćcie Ninę – poprosiła – zostanę z wami do samego końca, ale wypuśćcie moją przyjaciółkę. Ona tylko wygląda na niegrzeczną dziewczynkę.

Opiekunka parsknęła jak niezadowolony koń.

– To już się robi nudne, ile razy…

– Potrzebuję spokoju do pracy, a ta sytuacja jest od tego daleka…

– Ach, tak? – Opiekunka uniosła brew – Wiesz, co mnie zwykle uspokaja? – I nim ktokolwiek zdołał zareagować, w jej dłoni błysnął nóż a kilka sekund później miejska urzędniczka klęczała, trzymając się za gardło. Spomiędzy jej palców buchała krew. Blond lekarka dopadła rannej i próbowała uciskać ranę. Na próżno. Po kilku minutach spojrzała na Opiekunkę z przerażeniem, jej jasne oczy błyszczały jak mokra karoseria.

– Co… coś ty uczyniła?

– Błagam, bez takich, była z nas wszystkich najsłabsza – Opiekunka spokojnie wytarła nóż w kuchenną ścierkę a potem zwróciła się do Hali – potrzebujesz więcej spokoju?

Hala nie wiedziała, ile czasu minęło, dwie godziny czy sześć. Szkicowała, potem malowała. Specjalnej kredki użyła do odtworzenia oczu Jakuba. Jakub nie pozował chętnie do zdjęć. Na kilku kolorowych fotografiach (głównie z dnia ślubu z ciocią Zdzisią) jego oczy były po prostu niebieskie, ale na obrazie Hali zmieniły się w dwa twarde szafiry. Hala czuła, że ugina się pod ciężarem tego spojrzenia jak sucha gałąź pod kołami ciężarówki. Nie miała pojęcia, kiedy zaczęła wierzyć tej bandzie szaleńców. Czy wtedy, gdy pod namalowanym ziemistym odcieniem farby policzku nagle przebiegła pulsująca niebieska żyłka? A może wtedy, gdy na namalowanym nosie Jakuba zalśnił prawdziwy płatek śniegu? Planowała grać na czas, ale gdy po raz pierwszy użyła niebieskiej kredki, wpadła w trans i portret był już właściwie skończony. Musiała coś wykombinować i to szybko. Udawała, że nanosi poprawki, wysuwała koniuszek języka, krzywiła się teatralnie.

– Musiałaś być naprawdę blisko z Jakubem – zwróciła się do Opiekunki pozornie niedbałym tonem – Aż dziw, że nic ci nie zapisał.

– Och – Opiekunka przełknęła głośno ślinę – Nie dbam o rzeczy doczesne. Zadowolę się mocą, jaką zyskam.

– Jaką zyskamy – przypomniał tłusty jegomość, którego Hala w myślach ochrzciła Bankierem.

– Właśnie, ty zawsze mówisz ja, ja i ja! – Zapiszczał pan Szczurzy Ryjek.

Hala oblizała spierzchnięte wargi, należało kuć żelazo, póki gorące.

– Kochałaś go, prawda? Bardziej niż ktokolwiek na świecie. Poświęciłaś dla niego wszystko, a na koniec karmiłaś go i podcierałaś mu tyłek, cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, tobie należy się cała moc zjednoczonych portretów a nie tej bandzie darmozjadów. Cisza! – Zagrzmiała, a potem ściszyła głos, by brzmieć jak ktoś, kto z trudem przełyka łzy – Jestem pewna, że dziadziuś Jakub tego właśnie chciał, czuję to teraz, jego duch przemawia do mnie z portretu…

Opiekunka zacisnęła w pięść obie dłonie.

– Wiedziałam – wyszeptała – Wiedziałam, że kiedyś mnie doceni, ujrzy taką, jaka naprawdę jestem!

Wszyscy poderwali się z krzeseł i kątów jadalni, gdzie przez ostatnie kilka godzin pół drzemali nieruchomo jak pająki.

– Ty do reszty oszalałaś! – Prychnęła Lekarka.

– Co to, to nie, moja droga – Bankier nagle zaczął się obficie pocić.

– Myślałaś, że nigdy nie dowiemy się, co zrobiłaś? – Syknęła Gruba Matrona.

– Ujeżdżałaś starego za naszymi plecami – Emerytowana Polonistka wymierzyła w Opiekunkę palec chudy jak kijek.

– Jesteś wiedźmą! – Zapłakał Gruby Dzieciak.

– I kurwą!

– I oszustką!

– I morderczynią!

– Może to ty… – Młody Hipster zachichotał nerwowo – otrułaś starego?

– Właśnie! Poprawiało mu się a potem zaczęłaś przy nim czuwać dzień i noc i nikogo innego do niego nie dopuszczałaś!

Opiekunka wysłuchała wszystkiego niewzruszona jak kościelna figura.

– Skończyliście? Świetnie. Teraz moja kolej. To wy oszaleliście, jeśli myślicie, że podzielę się z wami mocą trzech portretów. Kochaliście Jakuba? Dobre sobie! Jakub wami gardził! Waszym brakiem talentu w jakiejkolwiek dziedzinie, waszym prostactwem i pazernością! Gdyby żył, wszystkich by was rozgniótł jak bandę karaluchów!

– Brać ją!

– Trzymać ją!

Zakotłowało się. Hala instynktownie chroniła portret, próbując zrozumieć poszczególne elementy bitewnej sceny rozgrywanej na jej oczach. Lekarka miał pęknięte szkło okularów. Bankier wymiotował krwią. Gruby Dzieciak pełzał między dorosłymi szukając fragmentów ciastek z rozbitego talerzyka, pomagał mu pies. Emerytowana Polonistka okładała laską pana Szczurzy Ryjek a para Młodych Hipsterów uznała, że skoro cały plan się tak spektakularnie wali, to najlepiej uprawiać seks na gruzach i zdarli z siebie ubrania. Nagle na tym pobojowisku wyrosła postać Opiekunki, jeszcze bledsza i jeszcze wyższa, straszna jak makbetowska wiedźma. Dłoń zaciskała na rękojeści noża.

– Zapłacisz mi za to, niewdzięczny bachorze – wymamrotała rzucając się w kierunku Hali. Hala nie była w stanie oderwać rąk od portretu, więc tylko mocno zacisnęła powieki. I wtedy nastała grobowa cisza. To już? Śmierć? Kiedy Hala ponownie otworzyła oczy, wszyscy goście zapomnieli o własnych ranach i patrzyli w osłupieniu na Opiekunkę, w której oku tkwił dziwny przedmiot. Czy to…

– Nowa maszynka do tatuażu – wychrypiał kobiecy głos – Dzisiaj odebrałam.

– Nina! – Hala zerwała się, by objąć przyjaciółkę. Nina była blada i ledwo trzymała się na nogach, ale żyła i nic innego nie miało znaczenia!

– Jak… – wyszeptała Opiekunka upuszczając z brzdękiem nóż – zdołałaś się wydostać?

– Zamknąłem ją! – Jęknął Młody Hipster pospiesznie zapinając spodnie – suka musiała mi ukraść klucz!

– Cóż – Nina uśmiechnęła się gorzko – po prostu usłyszałam przez sen, że tatuaże są dla kurew i złodziei, więc nie chciałam was rozczarować. Tak w ogóle, to co tu się odpierdala?!

– Koniec świata – odparła Hala rzucając w rząd świec butelkę oleju lnianego.

Każdy myślał o ratowaniu własnej skóry, więc nikt nie próbował zatrzymać Hali i Niny, kiedy pochylone, ukształtowane w jedno ranne czteronożne zwierzę biegły schodami na zewnątrz.

Chwilę później Hala asystowała pielęgniarzom fachowo pakującym Ninę do karetki.

– Jedź ze mną – poprosiła Nina słabym głosem.

– Nic mi nie jest, no i muszę się dowiedzieć, co z mieszkaniem! – Zawołała Hala przekrzykując wycie straży pożarnej.

Nina dała jej znak, by się zbliżyła a potem wzięła ją za rękę.

– Zrobiłyśmy to – uśmiechnęła się słabo – spaliłyśmy wszystko. Imaginujesz sobie?

– Tak – Hala przełknęła gulę wzruszenia – Tak będzie lepiej.

Karetka odjechała a Hala stała na jesiennym przymrozku obejmując się rękoma. Nie udało się jej wynieść płaszcza, emocje pomału opadały, więc zaczynała odczuwać dotkliwy chłód listopadowej nocy. Opiekunka… czy miała szansę przeżyć? Hala wyobraziła sobie wysoką figurę w czerni wystrzeliwującą z okien mieszkania. Zadrżała, bo zdało się jej, że w bramie stoi elegancki mężczyzna, Przyjaciel z portretu, i przygląda się jej badawczo. A na trzepaku huśta się szalona ciocia Zdzisia w niebieskiej sukience. Wróć! Hala potrząsnęła głową. Majaki znikły. Oddychała pomału. Rozprostowała dłoń, na której drobinki śniegu mieszały się z sadzą. Podskoczyła, kiedy ktoś dotknął jej ramienia. To była tylko tamta staruszka, Emerytowana Polonistka. Na rękach trzymała psa, który ujadał. „Dobrze, że psu nic nie jest” pomyślała w pierwszym odruchu Hala.

– Mam je – wyszeptała staruszka strzelając oczami na lewo i prawo.

– Co takiego?

Kobieta rozejrzała się podejrzliwie, chociaż nikt nie zaprzątał sobie nimi głowy. Wszyscy albo kwilili albo nerwowo tłumaczyli coś policji.

– Portrety – staruszka i pies wyszczerzyli się jednocześnie – Zdołałam je wynieść.

– Ale jak… – Hala zamrugała oczami – jakim cudem?

– Och, kto by zwracał uwagę na starą babę, ale… wiem, że ty… ty też coś, słonko, zabrałaś – Staruszka uśmiechnęła się konfidencjonalnie, położyła sobie palec na wąskich ustach i nim Hala zdążyła odpowiedzieć, znikła w tłumie.

999.

– Naszą gościnią w studiu będzie dzisiaj wybitna malarka młodego pokolenia, Halina, Hala, Wierzbicką, której obraz „Kobieta z niebieskim kotem”, szturmem zdobywa galerie oraz serca krytyków i wielbicieli sztuki. Porozmawiamy o trudnych początkach oraz nagłej, oszałamiającej karierze, ale wcześniej nasz reporter opowie o pożarach i zamieszkach, jakie ostatnimi czasy są prawdziwą zmorą naszego miasta.

KONIEC

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *