Pani Dobrego Znaku, cz. I: Wieczny pokój – Feliks W. Kres
|KOBIETA U WŁADZY
Piąty tom „Księgi całości” i zarazem pierwsza część opowieści znanej, jako „Pani Dobrego Znaku”, to skręt autora w nieco inne niż dotychczas rejony. Przynajmniej jeśli chodzi o estetykę i balans elementów. Wciąż to jednak ta sama dobra literatura, do jakiej przyzwyczaiły nas poprzednie części cyklu.
Sey Aye, w wolnym tłumaczeniu z dartańskiego Dobry Znak, to siedziba pierwszego Domu K.B.I. Włada nim Ezena, skandalistka, kobieta, która nie powinna znaleźć się w tym miejscu. Bo w świecie mężczyzn, nie miała prawa sięgnąć tak wysoko. A ona jeszcze była niewolnicą. Jak doszło zatem do takiego precedensu? I z czym się to wiązało?
„Księga całości” to taka seria fantasy, gdzie wspólnym mianownikiem jest bardziej świat, niż bohaterowie, choć ci też powracają na jej łamach. Świat całkiem przyjemnie skrojony, może nie na miarę tolkienowskiego Śródziemia – spójrzcie tylko na nazwy na mapie, robią wrażenie wymyślonych od tak, bez całego lingwistycznego zaplecza – niemniej wyróżniający się w polskiej fantastyce i wart poznania. Tak, jak warta poznania jest cała ta seria, bo i świetnie się ją czyta, i potrafi urzec pomysłami i nie żałuje nam także dobrego wykonania, co potwierdzają liczne nagrody. Zresztą za tom „Pani Dobrego Znaku” Kres dostał Śląkfę 2001 w kategorii Najlepszy Twórca Roku, a to też coś mówi.
Wracając jednak do samej powieści to, w odróżnieniu od poprzednich tomów, wydaje się tu być więcej opisów, podczas gdy mniej jest samej akcji. Ale kiedy ta już się pojawia, potrafi zrobić wrażenie rozmachem czy ukazaniem sekwencji starć. Czasem można by było owe opisy skrócić bez szkody dla tekstu, czasem Kres mógłby wyciąć niektóre momenty, niegrzeszące delikatnością czy finezją, ale z drugiej strony oferuje nam robiące wrażenie sceny, sporą paletę emocji. Przy okazji eksploruje różne aspekty stworzonego przez siebie świata, zanurza się we własnych bohaterów i dostarcza zarówno przygód, jak i pełnych krwi i trupów zagrożeń, z jakimi trzeba się mierzyć.
A wszystko to podaje nam naprawdę dobrym stylem. Kres pokazuje, że nie trzeba wielu słów, by zbudować nastrojowe, trafione zdanie, opisujące skrótowo to, co opisane być powinno, a resztę pozostawiające wyobraźni odbiorcy. Czasem może i przesadza z rozpisywaniem się, ale jednocześnie nawet te momenty serwuje w sposób literacko satysfakcjonujący. Dzięki temu „Panią Dobrego Znaku”, jak i, nomen omen, całą „Księgę Całości”, czyta się tak dobrze i zawsze z ochotą na więcej. Dobrze więc, że za nami dopiero połowa cyklu, bo jest na co czkać.
Dorzućcie do tego świetne wydanie – w tym rewelacyjne okładki i przyjemne grafiki ilustrujące tekst w środku – a dostaniecie wisienkę na tym torcie. Całkiem smakowitym zresztą. Więc sięgajcie i zajadajcie. Warto.
Michał Lipka