Poczwarki – John Wyndham - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Poczwarki – John Wyndham

PRZETRWANIE ODMIENNOŚCI

I jest druga – ale nie ostatnia, bo gdy piszę te słowa, na horyzoncie czają się już „Kukułcze jaja z Midwich” i mam nadzieję, że to nie będzie koniec – wznowiona ostatnio w ramach „Wehikułu czasu” powieść Wyndhama. I cieszę się, ba, nie cieszyłem się tak odkąd Rebis wznawiał w ramach tej linii wydawniczej największe powieści Clarke’a, jak „Odyseja kosmiczna”, bo to wielki pisarz był, a każda jego książka to prawdziwa perełka. No i nie inaczej rzecz ma się z jednym z najsłynniejszych jego dzieł – „Poczwarkami”. Książka rozmiarami niewielka, ot 230 stron z czcionką, którą do najmniejszych nie należy. Ale treściwa, porywająca, poruszająca i urzekająca, a przy okazji podana z lekkością i nonszalancją, choć w bardziej ponurym, cięższym tonie, niż wydany ostatnio „Dzień tryfidów”

W świecie po końcu świata panuje rygor jasno ustalonej normalności, który nie może być złamany. Jeśli coś, cokolwiek, w jakikolwiek sposób odstaje – człowiek, czy zwierzę – nie ma dla niego miejsca wśród reszty, czasem też nie ma życia. Jak więc przetrwać, kiedy jest się kimś odmiennym, choć tego nie widać?

Wyndham to taki autor, którego prozę pokochałem właściwie od pierwszego zdania, jakie przeczytałem. Lata temu to było, a zaczęło się od przypadkiem dorwanej nowelki „Chocky”. Bo „Chocky”, choć prosta i niby skierowana do młodzieży, okazała się prozą z pomysłem (urzekała oryginalnym pomysłem na kontakt z obcymi) i świetnym wykonanie (stylem po prostu rozbrajała). Drobiazg do łyknięcia w jedno popołudnie, a zakochałem się w tym. A potem „Tryfidach” i zakochuję się w „Poczwarkach”, chociaż z postapo jakoś tak nigdy za bardzo po drodze mi nie było, a jeśli już, to w takim wydaniu, jak „Slapstic” czy „Galapagos” (obie Vonneguta), którym choćby taki „Bastion” buty mogą czyścić.

A co mnie tu tak kręci? Pomysł fajny, świetna akcja, klimat, ale to wszystko i tak blednie w porównaniu z tym, jak Wyndham to wszystko opisuje. Operując stylem lekkim i nonszalanckim, niemalże zabawnym, swoim gawędziarstwem wciąga nas w swoją opowieść, a jednocześnie mimo takiej formy udaje mu się stworzyć i poczucie zagrożenia, i beznadzieję, i świetnie nastrój, i jeszcze znakomicie opisane w swej dynamice momenty. W jego wykonaniu, ta powieść zyskuje nie tylko taki sympatyczny luz, ale i znakomity klimat, a jednocześnie emanuje pisarską magią, które wyróżniały Wyndhama na tle współczesnych mu pisarzy.

Efekt jest taki, że powieść wyciska z nas masę emocji, nie pozwala oderwać się ani na moment i przez cały czas, każdą stroną, każdym akapitem i zdaniem autentycznie zachwyca i urzeka. Ot klasyczne science fiction niemal idealne. Proste, krótkie, treściwe i ujmujące. Takie, w którym lekkość i nonszalancja, humor i luz, nie dominowały, a pozwalały równie mocno wybrzmiewać poważniejszym, mroczniejszym i mocniejszym elementom, pełnym prawdziwości, trafności i siły wyrazu. Takie SF, takie postapo, rzecz z przesłaniem, z nienachalnym dydaktyzmem i mające coś do powiedzenia, chce się czytać. Czekam na więcej.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *