Imperium Galaktyczne: Kamyk na niebie – Isaac Asimov
|CZY JEST JESZCZE NADZIEJA?
Trzeci i ostatni tom „Imperium Galaktycznego” już niedługo trafi na sklepowe półki. I, jak poprzednie, wart jest uwagi. Bo to kawał świetnej fantastyki, która porywa, a przy okazji w odróżnieniu od „poprzednich” tomów, jest tworem jeszcze dojrzalszym i lepszy niż pozostałe.
Joseph Schwartz ma życie niemal za sobą. Kiedyś był krawcem, teraz został emerytem i nic nie wskazuje na to, by w jego życiu miało wydarzyć się coś niezwykłego. Ale do czasu. W wyniku wypadku trafia do odległej przyszłości, w czasy, gdy kwitnie Imperium Galaktyczne, ale Ziemia pozostaje zaściankiem, pośmiewiskiem kosmosu i niczym więcej, jak zacofanym kamykiem, gdzieś na kosmicznym niebie. A jednocześnie to świat niegościnny, skażony i nieprzychylny starcom, bo nakazujący każdemu po sześćdziesiątym roku życia poddanie się eutanazji. Dla Josepha, który przekroczył ten wiek, może okazać się on istnym piekłem. Czy jest jeszcze nadzieja?
Zanim Imperium Galaktyczne zaczęło nam się kojarzyć z „Gwiezdnymi Wojnami”, była trylogia Isaaca Asimova wydana pod takim właśnie tytułem. I to trylogia wydana we wczesnych latach 50. Właściwie ten tom, teraz wydany jako część trzecia, bo chronologicznie rzeczywiście jest późniejszy od pozostałych, to powieściowy debiut autora. Wydany w 1950 roku, jeszcze przed pierwszym tomem „Fundacji”, której część, poboczną, ale jednak, stanowi, nadal robi wrażenie i oferuje wszystko to, co najlepsze w klasyce science fiction. Czyli opowieść, która porywa zarówno fabularnie, jak i stylistycznie, satysfakcjonuje i dostarcza rozrywki na poziomie.
To, co dostajemy na stronach powieści, to miks dobrze skrojonych postaci, przemyślanego, ciekawie zaprojektowanego świata i intrygujących wydarzeń. Bywa pomysłowo, bywa ponuro, ale przede wszystkim jest frapująco i wciągająco. Bo to nie tylko kawał naprawdę dobrej rozrywki, ale i rzecz niosąca z sobą coś więcej, potrafiąca skłonić do zadumy i dostarczyć materiału do przemyśleń.
W skrócie, coś dla miłośników fantastycznych wrażeń. Już bez tak mocnego kosmicznego zacięcia, jak wcześniejsze tomy, bardziej przyziemna i zadziwiająco aktualna, mimo ponad siedemdziesięciu lat, jakie upłynęły od jej premiery. Czyli, jak na klasykę science fiction, najczęściej jakże ponadczasową, przystało.
Wniosek będzie więc tylko jeden: poznajcie koniecznie. I nie ma znaczenia, czy znacie poprzednie dwa tomy, czy nie. To od „Kamyka” wszystko się w końcu zaczęło i można go czytać niezależnie. A to klasyka, której naprawdę nie warto przegapić.
Michał Lipka