RIP, tom 2: Maurice. Muchy zawsze lgną do ścierwa – Julien Monier, Gaet’s
|GORYCZ I MAKABRA
Drugi tom „RIP”… No co tu dużo mówić, jest równie znakomity, jak tom pierwszy. Podobało się Wam dotąd? To spodoba i teraz. Części pierwszej nie znacie, to lepiej poznacie, jeśli lubicie takie klimaty, zanim sięgniecie po tom drugi. A sięgnąć warto, bo cykl rozwija się, jak jego bohaterowie, ewoluuje, ale pozostaje jednocześnie skrojony według tych samych wzorców, więc wszystko jest tu na swoim miejscu, jak należy i nadal robi spore wrażenie.
Maurice i jego tajemnice. Maurice i jego codzienność, pełna goryczy i makabry. Chronił córkę, strzegł swego sekretu, ale po co właściwie? I co go teraz spotka?
Przy okazji omawiania tomu pierwszego, zgodziłem się z porównaniem serii do serialu „Sześć stóp”, ale i wspominałem, że dla mnie to jednocześnie taki miks z niezapomnianym „Breaking Bad”. Tu i tam czeka na nas ciekawy klimat, ten na poły mroczny, na poły lekki, bliski nam, wynikający z połączenia tego, co zwyczajne, codzienne, z mrokiem i brutalnością. Jest krwawo, bywa zabawnie, jest też życiowo, a zarazem jest niezwykle, bo nie jest to codzienne zajęcie. I bo sporo tu z rasowego thriller, gdzie jest i napięcie, i lejąca się krew, i nastrój także. A przy okazji zagadka jest, jest coś intrygującego i ten temat samograj, który niesie to wszystko, jak wiatr.
Ot taka to historia ludzkich żywotów opowiedzianych poprzez ich śmierć. I też taka historia ludzi ze śmiercią się stykających zawodowo. Specyficzne to wszystko, nie dla każdego, bo jednak nie dla tych wrażliwych szczególnie, ale ujmujące. Bo mamy tu sporo emocji, mamy nad czym się zastanowić czasami, a czasami w co wciągnąć. Balans miedzy elementami jest całkiem udany, wszystko to zresztą jest udana. Dla dorosłych, dla starszych czytelników, którzy superhero mają zwyczajnie dość, ale lubią komiksy i chcą jakiegoś mocniejszego akcentu – i zarazem lubią amerykańskie seriale z typu tych, które wymieniłem już z tytułu.
Takie to wszystko przyjemne, nonszalancje i nastrojowe. A rysunki? Te są równie nonszalanckich i mrocznych, jak sama treść. Niby cartoonowe dość, niby to wszystko jest jakieś takie proste, lekkie, ale detali nie brak, to „lekkie” szybko okazuje się być wzięte w cudzysłów, a jeszcze mamy dużo całkiem klimatu. I to trafia do mnie.
W skrócie, dobra rzecz. Bardzo dobra. Nie każdego kupi, trzeba takie klimaty jednak lubić, ale chyba nikt mi nie powie, że ktoś sięgnie po to w nadziei, że to komiks dla dzieci, SF albo komedia romantyczna. Choć nie, wróć, patrząc na to, co się dzieje w Polsce odnośnie pomyłkowych seansów kinowych, chyba i to by mnie nie zdziwiło.
Michał Lipka