Batman: Mroczne zwycięstwo – Jeph Loeb, Tim Sale
|NIEPEWNE ZWYCIĘSTWO
„Batman: Długie Halloween” to jeden z najlepszych komiksów o Batmanie, jakie kiedykolwiek powstały. Mroczny, duszny, ze znakomicie skrojoną zagadką, świetnie nakreślonymi postaciami i konkretną akcją. Część jego siły polegała na fakcie, że nie wszystko zostało wyjaśnione i nie całe zło ukarano. Ciąg dalszy pt. „Mroczne zwycięstwo” miał nie tylko rozwiązać wszystkie te kwestie i skończyć z niedopowiedzeniami, ale także i powielić schemat pierwszej części. Czy to się mogło udać? Tak i powstał dzięki temu album nieznacznie tylko słabszy od poprzednika, który czyta się równie rewelacyjnie, jak tamto dzieło. A ja, wracając do niego po latach, teraz, gdy jego poprzednik doczekał się niedawno wznowienia, a za wielką wodą szykowana jest ostatnia część trylogii zatytułowana „Batman: The Last Halloween”, doceniam rzecz jeszcze bardziej. Szczególnie na tle wszystkich tych wydawanych w ostatnich latach współczesnych „Batków”
Morderca zwany Holiday został złapany, ale Batman nadal nie może poradzić sobie z myślą, że pomylił się co do jego tożsamości. Tymczasem miejsce Harveya Denta zajmuje nowa pani prokurator, która kryje w sobie pewną mroczną tajemnicę i… I nagle koszmar zaczyna się na nowo. Choć Holiday siedzi już w więzieniu, ktoś zaczyna mordować ludzi w identyczny sposób, jak on. W święta. Do tego Holiday dzięki staraniom nowej prokurator wychodzi na wolność, a w Arkham dochodzi do ataku i wszyscy wrogowie Batmana wydostają się na wolność. Zaczyna się szalona gra w kotka i myszkę, której Batman może nie wygrać. Chyba, że weźmie sobie pomocnika…
Oto kolejny Batman z listy 100 najlepszych komiksów wszech czasów. Kolejne dzieło spółki Loeb / Sale i bezpośrednia kontynuacja ich „Długiego Halloween”. Dzieło uznawane za jedno z najlepszych w ich karierze, lepsze od „Haunted Night” (wyd. polskie „Batman: Halloween” / „Nawiedzony rycerz”). I choć z tym ostatnim się nie zgodzę, „Mrocznemu zwycięstwu” należą się wszystkie te komplementy, którymi obsypują je i fani, i krytycy.
In plus mamy tu mnóstwo rzeczy. Inteligentny i znów unikający łatwych rozwiązań scenariusz, rewelacyjny klimat, sporo świetnych pomysłów czy znakomitą psychologię (Gordon rządzi pod tym względem). Rysunki i kolor są świetne, a momentami powalają na kolana. Mniej tu inspiracji Frankiem Millerem – przynajmniej w warstwie graficznej, bowiem komiks rozgrywa się w jego uniwersum Mrocznego Rycerza i bardziej do niego pasuje niż np. millerowski „Batman i Robin” – ale poetyka grozy, surrealizm i niemiecki impresjonizm ery czarno-białego kina pozostały, co widać zwłaszcza w znakomitych retrospekcjach, czy scenach z mgłą.
In minus mamy natomiast pewną wtórność fabularną, która psuje nieco odbiór, ale to chyba jedyny mankament tego dzieła. Dzieła, nadmienię dłuższego niż poprzednik, liczącego niemal 400 stron czystego komiksu (w tym „Dark Victory Wizard 0” służący za prolog) plus dodatki w postaci szliców i tym podobnych bonusów dla prawdziwych komiksowych geeków.
W skrócie, całość zachwyca pod każdym względem i warta jest poznania. Już nie tak bardzo, jak rewelacyjne „Długie Halloween”, czy (to już jedynie moim prywatnym zdaniem wynikającym pewnie po części z sentymentu) „Batman: Halloween”, ale nadal wartym, bo to jeden z najlepszych komiksów o Nietoperzu, a przecież jakże dużo dobrych ta seria wypuściła na świat.
Michał Lipka