OPOWIADANIE – ZBAWICIEL – MACIEJ SZYMCZAK
|OPOWIADANIE – ZBAWICIEL – MACIEJ SZYMCZAK
Jadwiga Szyszak jak co dzień oddawała się żarliwej modlitwie w kościele pod wezwaniem Św. Jakuba Apostoła. Siedziała ze spuszczoną głową w pierwszej ławce, miętoląc w palcach różaniec, który odziedziczyła po swojej matce. Myśli kotłowały się jej w głowie, kolejna „zdrowaśka” nie zdołała przepędzić bolesnych wspomnień, które paliły ją od środka. Uciekała w wiarę, kościół był jej domem, ksiądz Marek orędownikiem, a parafia rodziną. Nigdy nie założyła własnej, pozostała wierna Chrystusowi, całe swe życie podporządkowała naukom kościoła katolickiego. Byłą dziewicą, jedyną taka starą w Lusowie, a może nawet i całym powiecie poznańskim. Powinni byli ją odznaczyć papieskim medalem, a po śmierci ogłosić świętą. Zasłużyła na to, przez całe życie walcząc z ziemskimi pokusami. Czuła ból w kolanach, mimo to klęczała dalej oparta o drewnianą ławkę, w krzyżu łamało ją jak diabli, ale wiara katolicka to nie przelewki, to ból i wyrzeczenie.
– Zdrowaś Mario, łaski pełna – podniosła głos, modląc się jeszcze bardziej zapamiętale – Pan z tobą…
– Zamilcz wreszcie! – męski bas wybrzmiał w kościele.
Spłoszona Jadwiga wstała z klęczek i rozejrzała się po świątyni, szukając bezczelnego świętokradcy. Jak śmiał przeklinać w kościele! Co za cham!
– Tutaj, głupi babsztylu!
Spojrzała na ołtarz, podążając za głosem, który zdawał się wybrzmiewać zza ambony. Mimo usilnych prób, nikogo tam nie dostrzegła.
– Spójrz wyżej kobieto!
Zlękniona staruszka uniosła głowę. Ponad ołtarzem, u podstawy sufitu wisiał pozłacany, drewniany krucyfiks z wyrzeźbioną postacią zbawiciela.
– Co tak się dziwisz?! Tak, tutaj!
Przetarła oczy, nie dowierzając własnym zmysłom. Rzeźba najwyraźniej ożyła. Długowłosy mężczyzna wisiał przybity do krzyża. Cierniowa korona wrzynała się w broczące krwią czoło. Ciemne, sklejone od posoki kudły kleiły się do naznaczonej cierpieniem twarzy. Strużki krwi spływały po zapadłych, wklęsłych policzkach, skapując na kamienną posadzkę świątyni. Na wychudzonym torsie odznaczały się żebra, zwisające płaty skóry odsłaniały głęboką ranę, która krwawiła obficie. Z jej wnętrza prześwitywały ścięgna i biel pogruchotanej kości. Cherlawe dłonie przygwożdżone były do krucyfiksu, na którym wisiał. Pomizerniały mężczyzna wbijał w Jadwigę pretensjonalny wzrok, naturalny – piwny odcień jego oczu pożółkł, uwydatniając pajęczynę popękanych żyłek. Kobieta nie dowierzała temu, co widzi, po chwili jednak dotarło do niej, czego świadkiem się stała.
– TO CUD! PRZEZ CAŁE ŻYCIE NA TO CZEKAŁAM! LUDZIE, CUD! – darła się na cały głos, wywołując grymas cierpienia na twarzy ukrzyżowanego nieszczęśnika.
– Nie po to umarłem za wasze grzechy, by codziennie wysłuchiwać tych bredni. Dzień za dniem irytujące modły, ile tak można! Nie po to ciebie zbawiłem, byś zmarnowała swoje życie, przebywając w tym gnieździe faryzeuszy, którzy od ponad tysiąca lat kalają mój wizerunek. Moja śmierć poszła na marne, wy ludzie niczego z mych nauk nie pojęliście! Jesteś głucha i ślepa jak oni wszyscy! Zrób coś ze swoim życiem, durna babo! Zacznij wreszcie żyć!
– TO CUD… CUD!! – wrzeszcząca seniorka zagłuszała słowa zbawiciela. Nie słuchała go wcale, pogrążona w religijnym transie.
Ukrzyżowany mężczyzna zapałał gniewem, marszcząc zakrwawione czoło. Miał już tego wszystkiego serdecznie dość! Wyrwał dłoń z krzyża, zostawiając na wbitym gwoździu kawałek skóry z rubinowo-czerwonym ścięgnem. Cierpiał już tak długo, iż czynność ta nie sprawiła mu wcale bólu. Oswobodził drugi nadgarstek, czując jak siła grawitacji ciągnie go ku ziemi. Runął w dół, boleśnie uderzając o betonową posadzkę świątyni. Chrupot łamanych kości wybrzmiał złowrogo. Jadwiga podbiegła do próbującego się podźwignąć mesjasza. Skoczyła na niego, niczym nastolatka rzucająca się na swego idola. Jezus upadł przygnieciony potężną posturą parafianki. Kruche żebro pękło przebijając skórę na wylot.
– MAM WAS WSZYSTKCH SERDECZNIE DOSĆ!!! – krzyknął mesjasz, po czym zatopił swoje zęby w przypominającym kartofla nosie Jadwigi.
– AAAA – zaczęła krzyczeć równie piskliwym, wysokim głosem, co wcześniej się modliła.
- Zamilcz wreszcie! – rozkazał, po czym zacisnął ręce na jej tłustej szyi.
Szybkim, płynnym ruchem skręcił kark Jadwidze. Kręgi szyjne chrupnęły donośnie , uciszając kobietę na dobre. W świątyni zapanowała cisza. Błoga, upragniona cisza. Jezus odetchnął z ulgą, ciesząc się, iż ma ten koszmar za sobą. Znów w spokoju będzie mógł cierpieć za ludzkie grzechy. Wygrzebał się spod cielska kobiety i chwiejnym krokiem zbliżył do ściany. Niczym Spiderman przyczepił zakrwawione, kościste dłonie do muru i z gracją wspinacza powlókł swoją połamaną sylwetkę na sam szczyt. W końcu zawisł na swym ukochanym krzyżu i odetchnął z ulgą. Teraz w spokoju będzie mógł cierpieć za grzechy tego świata.