KRĘGI NA WODZIE POPKULTURY
|KRĘGI NA WODZIE POPKULTURY
Kiedy w roku 1998 w Japonii swą premierę miał film „Ringu”, wydawało się, że będzie jednym z wielu horrorów, jakie kraj kwitnącej wiśni wypuścił do kin. Filmy grozy twórców pochodzących z tego specyficznego narodu nie zdobywały dotychczas wielkiej sławy poza granicami, a jeden z nielicznych głośnych przykładów, „Guinea Pig 2: Flower of Flesh and Blood” okazał się tak szokujący i realistyczny, że FBI musiało zbadać czy nie doszło na jego planie do prawdziwej zbrodni. Nadejście milenium zmieniło ten fakt. Stany Zjednoczone, dla których kino spod szyldu horroru jest przecież częścią kultury, przeżywało poważny kryzys na tym polu. Scenarzyści i reżyserzy nie tylko wyczerpali pomysły, ale nawet stracili zapał do prezentowania tego samego po raz nasty w ramach ciągnących się od dwóch, trzech dekad serii. Potrzebne było odświeżenie, tego zaś postanowiono szukać za granicą. I tak oto producenci natrafili na „Ringu”, który w Japonii bił rekordy popularności, i postanowili zaszczepić ten bazujący na popkulturowych lękach obraz na swój grunt, tworząc wysokobudżetowy remake. Wtedy też zaprezentowano oryginał i tak, jak bohaterów, tak i widzów na całym świecie dopadł nagle wirus kręgu.
Fabuła filmu był prosta, acz skuteczna. Oto czwórka studentów umiera nagle w jednej chwili. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każdy był wówczas w innym miejscu i robił coś innego, a przyczyną śmierci wydaje się… przerażenie. Na trop całej sprawy wpada młoda reporterka samotnie wychowująca syna i wkrótce odkrywa przerażającą prawdę… Chyba nie ma sensu ukrywać, że winna wszystkiemu jest kaseta wideo, na której zarejestrowano niezwykłe obrazy niepochodzące z naszego świata, a także mordercza dziewczyna, Sadako, która wychodzi z telewizora. Motyw ten tak przeniknął do popkultury, że każdy z pewnością o nim słyszał.