Bill, bohater galaktyki – Harry Harrison
|O CHŁOPAKU, CO GNÓJ CHCIAŁ ROZRZUCAĆ
Harry Harrison po raz drugi w „Wehikule czasu” – i po raz drugi w dobrej formie. A wręcz w formie znakomitej, takiej z jajem, ale i z satyrą, gdzie pośmiać jest się z czego i nad czym pochylić. Trochę to wszystko inne, od większości tomów tej serii wydawniczej, ale tym bardziej cieszy, że Rebis sięgnął właśnie po takie dzieło, co stanowi i bardzo przyjemną odskocznię od typowej, cięższej fantastyki, i jednocześnie dobrze pasuje do wszystkiego tego, co wcześniej w ramach serii czytaliśmy.
Bill nie miał większych marzeń. Chłopak z rolniczej planety chciał tylko ten gnój rozrzucać – kończył właśnie nawet kurs obsługi mechanicznego roztrząsacza obornika – ale pewnego dnia zobaczył dziewczynę. No i gdyby się na nią nie zagapił i nie zadumał nad tym i owym, nie zobaczyłby też wojskowej parady. I nie zainteresowałby się tematem. Ale zobaczył, zainteresował się i tak oto w konsekwencji, wmanewrowany przez wojskowych trafia do obozu szkoleniowego, gdzie ma się stać maszyną do zabijania na froncie toczącej się wojny z Chingerami i… Właśnie, co dalej?
Więc tak: zanim była komediowa fantastyka Terry’ego Pratchetta, a potem jeszcze proza / słuchowiska Douglasa Adamsa, świat poznał „Billa, bohatera galaktyki”. No i nie przypadkiem wspominam akurat o tych twórcach, bo sam Pratchett napisał, że to właśnie dzieło Harrisona jest nie tylko zabawniejsze, niż „Autostopem przez galaktykę”, ale najśmieszniejszą fantastyką w ogóle. I czy się z tym zgodzimy, czy nie, wiadomo, wszystko kwestia poczucia humoru i estetyki, trzeba docenić, że zanim Pratchett zadebiutował w 1971, a Douglas siedem lat później zrobił to swoje słuchowisko, które dziś bardziej znamy z książek, dzieło Harrisona już od wielu lat (dokładnie od 1965 roku, kiedy debiutowało jeszcze w nowelowej wersji) było dostępne na rynku. I tak szybko miało się nie skończyć, bo przerodziło się w wydawaną do 1994 roku (choć ten ostatni tekst to już było ledwie opowiadanie) serię. Z tą serią zresztą było tak, że Harrison w większości bywał jedynie jej współautorem, namówiony do takiego jej stworzenia i nie był zadowolony z tego, co ostatecznie wyszło.
No ale na razie mamy ten pierwszy tom i ten jest autentycznie znakomity. Antywojenna (?) satyra, która ma w sobie tyle znajomych elementów, że po prostu musiała stanowić inspiracje dla kolejnych pokoleń twórców – fabularnie do pewnego momentu rzecz biegnie podobną ścieżką, co późniejsze o ponad dwie dekady „Gwiezdne wojny”. No bo spójrzcie, dzieciak z zadupia, który ma marzenia, kosmiczna wojna no i wplatanie go w te wielkie, militarne wydarzenia. Znajome, prawda? Potem obie opowieści się rozmijają, ale podobieństwa zostają. Zresztą wszystko to kojarzy mi się trochę też z antywojennymi, szalonymi powieściami Kurta Vonneguta, wcześniej jeszcze niż Harrison uprawiającego zbliżony typ literatury, ale tylko trochę, bo jednak to pod wieloma względami inne rzeczy. Acz nada znakomita, nadal pełna prawdy, satyry i świetnie ujętego humoru.
Ot kolejna znakomita książka do polecenia każdemu. Świetnie pomyślana i napisana, dobrze pokazuje wojnę, wojsko i wszystko co się z tematem wiąże. I chociaż tematyka mało przyjemna, rozbawić potrafi., poprawić humor i dostarczyć rozrywki. A że takiej, prozy której chce się ruszyć głową i zadumać, tym bardziej doceniam.
Michał Lipka