Carnage: Czerń, biel i krew
|Tini Howard, Benjamin Percy, Al Ewing, Donny Cates, Chip Zdarsky, Ram V, Dan Slott, Karla Pacheco, Alyssa Wong, Ryan Stegman, Declan Shalvey, Ed Brisson, Ken Lashley, Sara Pichelli, Mattia Iacono, John McCrea, Kyle Hotz, Marco Checchetto, Javier Fernandez, Greg Smallwood, Chris Mooneyham, Gerardo Sandoval, Victor Nava, Joe Bennett, Stephen Mooney, Scott Hepburn
CARNAGE CZARNO NA BIAŁYM
Jakiś czas temu na polski rynek trafił album „Wolverine: Czerń, biel i krew”, ciekawy, nawet jeśli nie do końca spełniony eksperyment. Czy Wolvie do niego pasował, czy nie, to inna kwestia, ale rzecz warto było poznać. Teraz Marvel wraca do tego typu opowieści, serwując nam mini-serię poświęconą Carnage’owi, czyli postaci wyglądem i losami już idealnie pasującej do tego, co obiecuje tytuł. I chociaż fabularnie rzecz jest jedynie niezła, wyśmienita szata graficzna sprawia, że całość robi duże wrażenie i autentycznie warta jest polecenia czytelnikom.
Carnage to kolejny symbiont ze świata Spider-Mana. Zrodzony z Venoma, kosmicznego pasożyta, złączył się z seryjnym mordercą, stając się jedną z najbardziej zabójczych, przerażających i nieprzewidywalnych postaci. Dokonał wiele, wielu zabił, a teraz nadeszła pora poznać nieznane dotąd epizody z jego życia!
Seria „Czerń, biel i krew” to cykl mini-serii / antologii tworzonych przez śmietankę współczesnych autorów i skoncentrowanych za każdym razem wokół jednej postaci. Zamysł jest taki, żeby każda z nich pokazywała najróżniejsze oblicza danego bohatera, od poważnych, po zabawne, od stricte związanych z fabułami, po niezależne od nich. Pierwszym wyborem był Wolverine, teraz zdecydowano się na Carnage’a (a po nim na Deadpoola, ale to już pieśń przyszłości) i pasuje on o wiele bardziej, niż jego poprzednik. Dlaczego? Bo bohater nie dość, że ociekający krwią, to jeszcze z natury czerwony z wyglądu, a to do założeń serii pasowało.
Reszta jest taka sama, jak w albumie o Wolverine’ie. Fabularnie to dość typowe dzieło, trochę akcji, trochę elementów charakterystycznych dla Carnage’a, trochę rzezi, trochę humoru, trochę mroku… Na budowanie złożonych opowieści nie ma tu miejsca, ale twórcy robią co mogą i to z całkiem udanym skutkiem. Poszczególne historie nie nudzą, są różnorodne – także poziomem – a mimo wszystko nie rozczarowują. Czasem więcej w nich akcji, czasem dominują dialogi, a Carnage pokazuje nam swoje różne oblicza. Akcja jest dobra, zaskoczeń co prawda nie ma, ale zabawa jest udana. Przede wszystkim dla fanów postaci, ale i niejeden nowy odbiorca znajdzie tu coś dla siebie, bo nie trzeba znać losów postaci, by odnaleźć się w tym tomie.
Za to graficznie „Carnage: Czerń, biel i krew”, to kawał świetnego, klimatycznego komiksu. Mniej lub bardziej realistyczne i dopracowane grafiki, mrok, dobra dynamika, dobrze oddane postacie i świetny kolor. Niby mamy tu tylko czerwień, ale o wiele bardziej złożoną niż we wcześniejszej publikacji z Wolverinem, a dzięki temu jeszcze lepiej wpadającym w oko. Spora zasługa w samym wyglądzie postaci, która z natury jest czerwona, dzięki czemu artyści mieli tu większe pole do popisu.
Ze swej strony zatem polecam, bo to kolejny udany komiks od Marvela. Sympatyczna rozrywka, ciekawie wykorzystująca formułę używania tylko jednego koloru, tak doskonale niegdyś eksploatowaną przez Franka Millera w „Sin City”. Owszem, to bardziej ciekawostka i eksperyment, niż cokolwiek innego, ale ciekawostka i eksperyment wart poznania.
Michał Lipka