Atlas zbuntowany – Ayn Rand
|GRONA GNIEWU DOJRZAŁY
„Atlas zbuntowany” to książka, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Zmieszana z błotem w chwili swojego debiutu, z czasem stała się dziełem kultowym i uwielbianym na całym świecie. Przede wszystkim jednak to imponująca rozmachem dystopia, która ma nam wiele do powiedzenia zarówno o indywidualizmie, jak i buncie. I potrafi dostarczyć zapadających w pamięć przeżyć.
Dagny Taggart za wszelką cenę stara się utrzymać firmę kolejarską mimo ekonomicznego kryzysu, w jakim pogrąża się otaczający ją świat. Świat stojący u progu prawdziwej rewolucji. Każdy zaczyna mieć coraz bardziej dość działań rządu, coraz więcej jednostek zaczyna dojrzewać do buntu. Buntu, którego symbolem jest John Galt. Ale kim on właściwie jest? Jakie są jego cele? I co przynieść może wszystko to, co nieuchronnie nadciąga?
Pewnie znacie takie sytuacje. Cenicie prozę jakiegoś autora, przeczytaliście wszystko, co napisał, a przynajmniej wszystko, co udało się Wam zdobyć, wiecie też jaką literaturę twórca ów ceni, więc zaczynacie sięgać po polecane przez niego książki. Bo może traficie na taką, która przypomni Wam jego dzieła? A może chociaż coś, co wyda Wam się znajome, bliskie… W ten właśnie sposób poznałem czekający na Was „Atlas zbuntowany” Ayn Rand, powieść polecaną przez czołowego satyryka i enfant terrible współczesnej prozy amerykańskiej, Chucka Palahniuka. I nie żałuję.
Dla Ayn Rand „Atlas” to pole do rozważań nad indywidualizmem, ale w szerszy, polityczno-ekonomicznym kontekście, a zarazem analizy znaczenia wybitnych jednostek w społeczeństwie. Jednocześnie to opowieść o buncie, o dojrzewaniu do owego buntu i tym, co może ze sobą nieść. Palahniuk o tej powieści pisał, że „Atlas zbuntowany” pokazuje nam co by było, gdyby bohaterowie „Gron gniewu” Steinbecka zamiast tylko mówić, co zrobić, rzeczywiście by to zrobili. W tym dopatrywał się przyczyny sukcesu powieści szczególnie wśród nastolatków, a także inspirując się nią, stworzył własną wersję analizy buntu jednostek przeciw władzy w postaci „Dnia prawdy”. I coś rzeczywiście w tym jest, a dzieło Rand okazuje się być zaskakująco dobra literaturą z głębią i przesłaniem.
Wracając jednak do samej powieści, to mamy tu do czynienia z iście epickim tworem (ponad tysiąc stron), rozwijającym wcześniejsze dokonania autorki. Przede wszystkim jednak to naprawdę dobra literatura, znakomicie napisana (ukazała się w 1957 roku i jak każda klasyka literacko stoi na satysfakcjonującym poziomie) i intrygująca. Wymagająca, nie przeczę, nie dla każdego, ale każdemu warta polecenia. Choćby dla przekonania się czy to rzecz dla niego. Jeśli cenicie filozofującą fantastyką z ambicjami, znajdziecie tu coś dla siebie. I pochylicie się nad niejedną kwestią.
Michał Lipka