Czarny Staw – Robert Ziębiński
|
ZNAJOMY STAW
Ziębiński. No lubię gościa. Może jako autor książek o Kingu mógłby się jeszcze podciągnąć, acz i te bardzo przyjemnie mi wchodziły, ale ogólnie chętnie czytam jego teksty. Wszelkie, nawet jeśli to non-fiction i jego gadanie o filmach lubię najbardziej, bo horrorowy gust mamy podobny, a gość lubi w temat wchodzić na różnych polach i operuje całkiem lekkim, przyjemnym stylem. Tym razem jest jeszcze lżej, młodzieżowo, acz całkiem przyjemnie. Może i rzecz oparta jest na zgranych schematach, jednak pozostaje bardzo przyjemną. A przy okazji, jeśli znacie jej poprzednie wydanie, to jest dłuższe o jakieś 25 procent i w końcu takie, jakiego chciał sam autor, więc warto dać powieści jeszcze jedna szansę.
W życiu Kamila się nie układa. Rodzice się rozwiedli, chłopak wraz z matką porzuca wielkie miasto na rzecz mieściny, tytułowego Czarnego Stawu, do tego zamieszkują u babki, a relacje jej i matki pozostawiają sporo do życzenia, a jakby tego było mało, w okolicy coś się dzieje. Dziadek Kamila zaginął przed laty, a miejscowe jezioro, o którym chłopak zaczyna mieć koszmarne sny, skrywa swoją mroczną tajemnicę. Jak wiadomo, Kamil będzie chciał odkryć prawdę o tym, co się dzieje i…
Jaka jest ta książka? Widać w niej kingowe naleciałości, oj widać. To w pewnym sensie taka polska odpowiedź na takie książki, jak „To” Stephena Kinga, „NOS4A2” jego syna, Joe Hilla, „Letnia noc” (i jej kontynuacje) Dana Simmonsona i dzieła paru innych twórców, jak choćby John Ajvide Lindqvist czy nawet serial „Stranger Things”. Tylko, że on poszedł tu bardziej niż oni w klimaty young adult (przy okazji wymienia też całą masę innych inspiracji, ale to już odkryjcie sami). Nie był pierwszym, który podjął się takiej literatury, przed nim zrobił to chociażby Żulczyk w swoim „Zmorojowie”, a i Ćwiek z „Topielą” wskoczył na rynek w podobnym czasie (książka po raz pierwszy pojawiła się w 2020 roku), nie jest też ostatnim, ostatnio choćby nieźle wyszło to Maciejowi Lewandowskiemu w powieści „Grzechòt”. Znacie te rzeczy, wiecie czego się spodziewać.
Książka jednak jest sympatyczna. Prosta, przyjemnie napisana robota, gdzie jest i sporo znajomego, i coś od siebie, i swojski nastrój i całkiem sporo klimatu także. Można powiedzieć, że to taka książka na wakacje, podlana polskimi podaniami, nutą przeszłości (tak, sięga to PRL-u, jednego z ulubionych motywów rodzimych twórców, na który mam coraz większą alergię, ale jakoś dało to tutaj radę). Wszystko jest nieskomplikowane, włącznie z postaciami, akcją i wątkami. A jednak nie ma yu nadmiernej prostoty, nie ma infantylności. Na dodatek w tej wersji autor rozszerza całość o sporo materiału. Jako, że nie czytałem poprzedniego wydania, więc wspomnę to, co w temacie mówi sam Ziębiński. A zatem, że emerytowany policjant, dotąd tylko wspomniany, staje się teraz jednym z bohaterów, do tego zmiana relacji Hanny z córką i wnukiem (plus dorzucenie wątków z przeszłości, dopowiadających to i owo), do tego dziadek Kamila dostał, cytuję „więcej przestrzeni” i jeszcze miasteczko rozrosło się, zyskało życia… Nie wiem, jak to wszystko wypadało w krótszej wersji, ale w tej prezentuje się dobrze, miło gra i mi, a zwłaszcza mojemu wewnętrznemu dzieciaki wychowanemu na podobnych rzeczach, co autor, zrobiło to dobrze. Więc śmiało, jeśli lubicie te klimaty, jeśli sami wychowaliście się na horrorach z lat 70. i 80., kinie nowej przygody i Kingu, a wciąż macie w sobie coś z dziecka / nastolatka, to coś dla Was. I to coś, co potrafi zagrać na sentymencie. A przy okazji, gdy będzie Wam mało, rzecz doczekała się kontynuacji pt. „Wiła”.
Michał Lipka
