Deadly Class #8: 1988. Nigdy nie wracaj
|Rick Remender, Wes Craig
DEADLY SECRETS
Marcowa oferta Non Stop Comics zdecydowanie trafiła w mój gust. Z jednej strony nowy rozdział
„Lastmana”, z drugiej wielki finał „Fear Agent”, a wreszcie z trzeciej najnowsza odsłona rewelacyjnego „Deadly Class”. I trzeba przyznać, że ten ostatni wciąż trzyma poziom i udowadnia po raz kolejny, że to zarówno jedna z najlepszych serii od „NSC”, jak i bodajże najlepszy komiks w dorobku Ricka Remendera, który z czystym sercem polecam miłośnikom kina lat 80. XX wieku.
Powrót do Kings Dominion wiąże się z odkryciem zmian, jakie pod nieobecność naszych bohaterów, zaszły w placówce. Gdy na jaw wychodzą kolejne tajemnice, sekrety, zdrady i prawdziwe intencje, nadchodzi czas odkrycia, co skrywają katakumby pod szkołą. Ale co to wszystko ze sobą przyniesie? I jakie będą konsekwencje?
„Deadly Class” to seria, której nie sposób nie lubić, a lubi się ją za naprawdę wiele rzeczy. Dojrzałość i brutalność, które służą autorowi nie jako główny cel, a jedynie nośnik czegoś więcej, to pierwsza z nich. Bo seria to nic innego, jak satyra na czasy licealne i życie uczniów w szkole, które bardziej niż cokolwiek innego, przypomina próbę przetrwania w dżungli albo wśród morderców. Drugą z tych rzeczy zdecydowanie jest ten panujący na stronach klimat: brudny, mroczny, ale jednocześnie dziwnie jaskrawy, rozświetlony – jak jaskrawy i rozświetlony, a zarazem mroczny był świat lat 80. uchwycony na filmowej taśmie hitów, którymi zachwycamy się do dziś.
I właśnie „Deadly Class” najmocniej uwodzi swoją filmowością. Jest tu wręcz kinowa estetyka, Remender oferuje nam dynamikę, tempo i sam styl opowiadania łączący w sobie naturę filmów, mieszając jednocześnie to, co charakterystyczne dla kina z lat 80. ze współczesnymi elementami. Dorzuca do tego serialową rozpiętość, z retardacjami zawieszającymi akcję czy zamknięciu treści w epizodycznie formie włącznie. Łączy to wszystko z masą sentymentów i odniesień. Są tu absurdy, które uchodziły tylko w rozrywce z lat 80. – ale tu też uchodzą – są echa fascynacji sztukami walki, jaka wtedy jeszcze panowała. Ale są też dobrze wykonane postacie, z którymi można się identyfikować, nawet jeśli pozornie są nam obce i świetnie ukazany świat.
Dużą część swej wysokiej jakości „Deadly Class” zawdzięcza swoim ilustracjom. Jak wielokrotnie pisałem, kreska, wyrazista i czysta, choć jednocześnie brudna, pełna mangowego dynamizmu i estetyki czerpanej z japońskiego komiksu, ze stonowanym, ale doskonale dobranym kolorem, gdzie ograniczone barwy łączą się jednocześnie z barwną estetyką, robi naprawdę duże wrażenie. I z miejsca wpada w oko.
Nie znacie jeszcze tej serii? Sięgnijcie koniecznie, bo to naprawdę świetny komiks. Nie dla wszystkich, to trzeba podkreślić, bo to jednak krwawa, brutalna i ponura historia, ale zabawa z „Deadly Class” jest wprost znakomita dla tych, lubiących podobne klimaty. I, wbrew pozorom, posiada całkiem dużą dozę uroku.
Michał Lipka