Fido i Mel na kozetce – Michał „Śledziu” Śledziński
|ĆWIERĆ WIEKU Z WARIATAMI
„Fido i Mel” to seria, która była najsłynniejszym dziełem Michała „Śledzia” Śledzińskiego, zanim stworzył swoje opus magnum, czyli „Osiedle Swoboda”. Stworzona ćwierć wieku temu, była sporym hitem magazynu „Świat Gier Komputerowych”, potem pojawiła się też w pełnoprawnym długim metrażu, publikowanym w odcinkach w „Produkcie” („Biegunka”), później doczekała się albumu z prawdziwego zdarzenia, czyli „Fido & Mel: Na kozetce” od wydawnictwa Egmont, a ostatnio powróciła w ramach jubileuszu w tomie „KDP 64+”. Nic więc dziwnego, że wróciłem do niej i ja. I chociaż tak, jak przed laty, tak i teraz, „F&M” nie powala mnie na kolana, to wciąż jest to kawał dobrej rozrywki, pełnej popkulturowych żartów i miłości do kina, komiksów, gier i wszystkiego, co Śledzia ukształtowało.
Fido i Mel to dwie istoty o nieszczególnie zdrowej psychice. To wariaci, którzy wiedzą, że są wariatami, przez co do obłędu doprowadzają lekarzy. A jednocześnie bez przerwy biorą udział w szalonych przygodach, wędrując przez znane z popkultury światy, spotykając znane postacie (Kajko i Kokosz, Asteriks i Obeliks, Aliens, Muminki, Predator, Kubuś Puchatek) i pokazując, że nie ma miejsca, do którego by nie pasowali. Tylko niektóre miejsca mogą ciężko to przyjąć…
„Fido i Mel na kozetce” to zbiór krótkich, głównie jednostronicowych komiksów z bohaterami, którzy tak mocno przypominają „Animaniaków”, że mogłoby się to ocierać o plagiat. Czy to inspiracja, czy – jak twierdzi Śledziu – przypadek, każdy osądzi sam, ale na tle wszystkich tych żartów z popkultury, pojawiających się na stronach znanych postaci często w parodystycznym ujęciu i ogólnie satyrycznego wydźwięku całości, nawet jeśli skopiował Animaniaków, pasowałby to do całości. Poza tym Fido i Mel to postacie z długiej tradycji cartoonowych bohaterów, a jeśli znacie polski komiks, zauważycie że nasi czołowi herosi mniej lub bardziej przypominają tych zagranicznych (najbardziej w oczy rzucają się Kajko i Kokosz, jako nasza odpowiedź na Asteriksa i Obeliksa czy Binio Bill zbyt mocno przypominający Lucky Luke’a, by mógł to być przypadek), więc nic dziwnego w tym, by śledziowe postacie też kogoś przypominały.
Wracając do samego komiksu to standardowe czterdzieści kilka plansz mniej lub bardziej śmiesznych historii. Niektóre są bardzo udane (kultowe „Aliens versus Muminki”), niektóre nie (parodie „Star Wars”). Większość to sympatyczne, sentymentalne komedyjki, rujnujące dziecięce legendy i bawiące się motywami, które w opowieściach dla dzieci były zasugerowane (alkoholizm Tatusia Muminka). Do tego wszystko to zostało bardzo przyjemnie dla oka (a czasem i klimatycznie) zilustrowane i nieźle wydane. Patrząc na całość z perspektywy lat, szkoda że ukazał się tylko ten jeden tom. Teraz, z okazji ćwierćwiecza można by go było wznowić, uzupełnionego nie tylko o brakujące epizody, ale też inne komiksy Śledzia ze „Świata Gier Komputerowych”. Byłoby miło, ale póki co fanom pozostaje poszukanie gdzieś starego wydania i odkrycia najsłynniejszego dzieła Śledzińskiego sprzed „Osiedla Swobody”.
Michał Lipka