Ostatni pojedynek
|POJEDYNEK O WSZYSTKO
O ile uwielbiam całą masę filmów Ridleya Scotta, o tyle jego historyczne produkcje nigdy tak naprawdę do mnie nie trafiły. Tak samo, jak znaczna część jego obrazów z ostatnich lat: nawet tych, jakże pasujących do twórcy, jak „Marsjanin”. Miałem więc całkiem spore obawy sięgając po „Ostatni pojedynek”. Wiedziałem, że będzie to kino zrealizowane rewelacyjnie, ale czy to wystarczy? Z drugiej strony miałem wiele nadziei, w końcu za scenariusz odpowiada tu po części duet Afflec – Damon, który przed laty dał nam wyśmienitego „Buntownika z wyboru”, a obsada nastrajała jak najbardziej optymistycznie. W ostatecznym rozrachunku plusy zwyciężyły i film okazał się naprawdę udaną produkcją, która ma w sobie coś dla miłośników filmów historycznych, jak i ambitniejszego kina z rozrywkowym zacięciem.
Jest XIV wiek. Marguerite de Carrouges ma odwagę oskarżyć przyjaciela swojego męża o napaść. Od teraz zaczyna się prawdziwy koszmar. Mąż, by potwierdzić prawdziwość słów żony, będzie musiał stoczyć pojedynek z oskarżonym – tego, kto mówi prawdę, wyłoni jego wynik. Wynik ostatniego takiego starcia…
„Ostatni pojedynek” to nie tyle starcie między głównymi bohaterami tego czasem porównywanego do „Rashomona” filmu, co starcie pomiędzy dwoma aktorami, oboma utalentowanymi i charyzmatycznymi. Mowa oczywiście o Adamie Driverze, którego chyba najbardziej pamiętamy z roli Kylo z nowych „Gwiezdnych wojen” o Macie Damonie, niezapomnianym Jasonie Bournie. Obaj przez lata udowodnili – głównie w niezależnych produkcjach – że są świetnymi aktorami i po raz kolejny potwierdzają to na ekranie. I obaj wypadają świetnie, choć nieznaczną przewagę na tu Damon, a cała reszta obsady trzyma dobry poziom. Z istotniejszych postaci jedynie Bena Affleca bym tu wymienił, ale i on nie wypada tak źle, jak w niektórych filmach.
Jeśli chodzi o treść, scenariusz napisany przez Nicole Holofcener z pomocą Affleca i Damona to co prawda adaptacja książki, ale zrobiona w dobrym stylu. Fabuła ma nieść ze sobą konkretne przesłanie, ma zwracać naszą uwagę, uczulać nas na pewne kwestie i to też należy docenić. Ale sprawdza się też jako opowieść bardziej rozrywkowa, dramat historyczny, ale z odrobinę sensacyjnym zacięciem. Jest więc napięcie, są dobrze nakreślone postacie, tło historyczne też wypada znakomicie, a całość najbardziej atrakcyjna pozostaje na poziomie wizualnym i realizatorskim.
Scott zawsze był znakomitym reżyserem. Od swojego debiutu, z którym w pewnym stopniu „Ostatni pojedynek” zdaje się wchodzić w dialog, przez największe dzieła pokroju „Aliena”, „Łowcy androidów” czy „Thlema i Louise”, na słabszym kinie ostatnich lat skończywszy, zawsze pokazywał, jak sprawnym jest twórcom. I nawet kiedy jego filmy nudziły, a nudziły nieraz, realizacja zawsze stała na wysokim poziomie. Tym razem, jak już chyba Was przekonałem, jest tak samo, na szczęście film nie nudzi nawet tych, którzy za kinem historycznym nie przepadają. A że jest też niepustą rozrywką, warto go poznać.
Michał Lipka