Predator: Prey
|INDIANKA KONTRA PREDATOR
Co tu dużo mówić: trochę ten „Predator” jest jak gra komputerowa. A sensu, jak się spodziewałem po zwiastunach, jest w nim tyle, co ten przysłowiowy kot napłakał. Ale produkcja przynajmniej zmazuje niesmak, jaki został po poprzedniej, tragicznej odsłonie i w całkiem niezłym stylu kontynuuje kultową serię. Chociaż jednocześnie brak tutaj i klimatu, i finezji produkcji z lat 80. i 90. XX wieku.
XVIII wiek. Indianie z plemienia Komanczów muszą stawić czoła zagrożeniu, z jakiego nawet nie zdawali sobie sprawy. Gdy z kosmosu przybywa łowca, Predator, wyposażony w zaawansowaną broń, walka wydaje się z góry skazana na porażkę. Ale młoda wojownicza, Naru, nie zamierza się poddać. Czy ma jakiekolwiek szanse?
Klasycznego „Predatora” z Arniem po prostu nie da się nie lubić. Żadne to cudo, gdzie mu tam do innych horrorów sci-fi, jak chociażby „Alien”, ale i tak świetnie się go oglądało, miał klimat, odrobinę napięcia, niezły pomysł i przyzwoite efekty. Tam twórcom nawet dobrze udało się maskować niedostatki techniczne i finansowe, jak choćby w scenie wybuchu na sam koniec. Dwójka też była całkiem przyjemna, z solidną dawką krwawych scen i niezłym połączeniem policyjnych buddy movies – tylko zaserwowanych na poważnie – z całkiem ostrym kinem sensacyjnym i fantastycznonaukowym horrorem. Trójkę, „Predators”, też obejrzeć się dało, podobnie jak pierwsze „AvP”, bo kto z nas nie chciał zobaczyć na wielkim ekranie starcia Predków i Alienów? W takiej sytuacji nawet kicz da się przełknąć. Ale i to ma swoje granice. Drugiego „AvP” i kolejnego „Predatora” skrojonych bez gustu, smaku i choćby grama logiki przeżyć zwyczajnie już się nie dało.
A teraz pojawiła się nowa część. „Prey”, produkcja stricte streamingowa, omijająca kina, z budżetem, który na żadne epickie popisy nie pozwala i… całkiem sprawnie sobie radzi. Ten film nie wgniata fotel, nie poraża zmysłów, efektu wow nie wywołuje. Zasiadając do seansu spodziewałem się pozbawionej sensu i logiki, ale może nie tak idiotycznej, jak poprzednik rozrywki, i to dostałem. Czepiać można się tu wiele i długo, czy to rozwiązań fabularnych (sposób na bycie niewidocznym przez Predatora czy pokonanie go) czy historycznych elementów, ale po co? Po „Predatorze” spodziewać się nadmiernej logiki, to jak oczekiwać, że filmy Michaela Baya będą ambitnym kinem z wyższej półki. Widz chce niezobowiązującej survivalowej rozrywki i to dostaje.
Wizualnie film mógłby stać na wyższym poziomie, bo komputerowe efekty niestety wyraźnie odcinają się od całej reszty, ale i tak ogląda się to przyjemnie. Momentami miewa swój klimat (szkoda, że tylko miewa), twórcy celowali trochę w nastrój z jedynki, nieskutecznie, ale i tak nie jest źle. I takim właśnie niezłym filmem jest ten nowy „Predator”. Niewymagającym, a w szczególności myślenia, opartym na zgranym motywie (kosmiczny łowca w czasach Dzikiego Zachodu był już w „Batman kontra Predator 3”), trochę zmazuje niesmak nieudanych odsłon i przywraca wiarę w serię. Jak na współczesny film i produkcję streamingową rzecz daje radę i tego się trzymajmy.
Michał Lipka