Upadek Gondolinu – J.R.R. Tolkien (redakcja: Christopher Tolkien)
|OSTATNIA Z WIELKICH OPOWIEŚCI
Syn Tolkiena nie odpuszcza i choć od śmierci jego ojca minęło już ponad czterdzieści pięć lat, nieprzerwanie co jakiś czas wypuszcza na rynek kolejne jego dzieła. A właściwie kolejne wersje znanych już wszystkim prac, tudzież przekładów. Po opublikowanych jakiś czas temu tomów „Beren i Lúthien” i „Opowieści o Kullervo”, nadszedł czas na „Upadek Gondolinu”. Szumne zapowiedzi, jakoby miała być to powieść (i to taka, która na wydanie czekała ponad sto lat) nie do końca odpowiadają prawdzie, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Książka, która w polskiej edycji trafia właśnie w ręce czytelników, to sentymentalno-pożegnalne dzieło, które poznać powinni wszyscy miłośnicy prozy Tolkiena.
Pierwsza Era istnienia Śródziemia. Elfickie miasto Gondolin staje się areną niebezpiecznych wydarzeń. Oblegane przez siły Morgotha, przekonuje się co znaczy zdrada i bohaterstwo. Powoli jednak nachodzi czas jego upadku…
Historia „Upadku Gondolinu” sięga aż 1917 roku. Tolkien, którego od wydania „Hobbita” dzieliło wówczas jeszcze dwadzieścia lat, w trakcie rekonwalescencji po bitwie pod Sommą, zaczął spisywać właśnie tę opowieść. Jak potem wspominał, była to pierwsza historia ze Śródziemia spisana na papierze. Zanim jednak ukazała się drukiem, jako część „Silmarilionu” w 1977 roku, autor od czterech lat już nie żył. Potem miłośnicy mogli poczytać nieco inne wersje zarówno w „Niedokończonych opowieściach”, jak i w opracowaniu „The History of Middle-earth”, a teraz nadszedł czas by poznali je wszystkie. Tak oto w ich ręce trafia nie tyle powieść (choć pewne elementy są tutaj jak najbardziej powieściowe), co zbiór różnych fragmentów, notatek i odmiennych wersji tego samego tekstu, pochodzących ze wspomnianych już źródeł (i nie tylko). Specyficzny, ale jakże udany.
Bo nie ma znaczenia, czy dostajemy prozę prawdziwego zdarzenia, czy taką właśnie kronikę – Tolkien to Tolkien i zawsze urzeka swoich czytelników: stylem, rozmachem, dopracowaniem. Tu możemy poznać opowieść, która w „Silmarilionie” pojawiła się w okrojonej wersji ze względu na wymogi spójności tamtego dzieła. Jednocześnie możemy prześledzić ewolucję całej opowieści, a także poznać bogactwo fascynujących nawiązań i zależności, dzięki którym czytelnik może inaczej spojrzeć na wiele rzeczy.
Jednocześnie to piękne i sentymentalne pożegnanie. Christopher Tolkien, syn autora, już w „Berenie i Lúthien” pisał, że to może być jego ostatnia książka. Teraz zapewnia, że „Upadek Gondolinu” (ostatnia z trzech tzw. Wielkich Opowieści – pozostałe to „Beren i Lúthien” właśnie oraz „Dzieci Húrina”) to dzieło, którym kończy karierę z redagowaniem notatek i niedokończonych prac swego ojca. I chociaż znajdą się tacy, którzy będą narzekać, dla fanów Śródziemia będzie to prawdziwy skarb i piękne (także ze względu na rewelacyjne ilustracje Alana Lee – w tym 8 kolorowych) pożegnanie. A po wszystkim zostaje tylko niedosyt – ach gdyby tak zechciał ktoś wydać w Polsce komplet „The History of Middle-earth” i „The History of The Hobbit”, byłoby wspaniale.
Michał Lipka