Wojna światów – Herbert George Wells
|PIERWSZA WOJNA MIĘDZYŚWIATOWA
Jeżeli „Wojna światów” kojarzy Wam się tylko i wyłącznie z filmem Spielberga z 2005 roku, najlepiej od razu wyrzućcie go z pamięci. Nie mówię, że była to tragiczna ekranizacja, bo oferowała kilka niezłych scen (te jednak i tak były powtórką ze stałego repertuaru reżysera), ale jednak okazała się mocno przeciętnym kinowym widowiskiem, jakich wiele. A przecież dzieło takie jak to, jeden z prekursorów science fiction, absolutna legenda i zarazem powieść stanowiąca inspirację dla niezliczonych utworów tego typu, zasługiwało na jak najlepszą interpretację. Dlatego też lepiej po raz kolejny wrócić do książkowego pierwowzoru. Szczególnie że ten z okazji 120-lecia swojej premiery (co zbiega się jednocześnie z 60-leciem pierwszego polskiego przekładu) ukazuje się w przepięknie ilustrowanym wydaniu.
Jak się można domyślić już z samego tytułu, książka traktuje o ataku kosmitów na Ziemię. Akcja powieści toczy się w roku 1899, kiedy to żyje główny bohater. Ten bezimienny narrator zamieszkujący angielskie miasteczko Woking nie wyróżnia się niczym spośród ludzi – i jak wielu z nich pewnego dnia staje się świadkiem niezwykłego wydarzenia, kiedy w okolicy spada coś, co wszyscy biorą za meteoryt. Prawda jest jednak zupełnie inna: metalowy cylinder, jaki znaleziony zostaje na miejscu, to nic innego, jak statek kosmiczny pełen Marsjan. Na dodatek przybysze z Czerwonej Planety nie są do nas pokojowo nastawieni. Uzbrojeni w wojenne machiny na trzech nogach oraz broń strzelającą cieplnymi promieniami, rozpoczynają atak. Ziemianie, którzy przetrwali niejedną własną wojnę, stają do walki z wrogiem, z jakim nigdy wcześniej nie mieli do czynienia. Ale czy jest jeszcze dla nich jakakolwiek nadzieja, skoro przeciwnik wyprzedza ich właściwie na każdym kroku?
Nawet jeżeli któryś z utworów Wellsa niezbyt do mnie przemówił (a było tak choćby w przypadku „Wyspy doktora Moreau”) i tak uważam go za dzieło udane i nie tyle warte poznania, co lekturę obowiązkowa dla każdego miłośnika fantastyki. Poza tym wiele z jego dzieł, a „Wojna światów” w szczególności, godne są polecenia każdemu, niezależnie od jego czytelniczych preferencji. Ponadczasowe, ciekawe, klimatyczne, nawet jeśli są infantylne i bardzo proste, zawierają w sobie pewną magię, której brak współczesnym książkom tego typu.
Taka też jest „Wojna światów”. Nie da się odmówić jej pewnej dozy naiwności, po latach wiele wizji autora (podobnie, jak i z innych jego dokonań) przestało wydawać się realnych, ale kiedy czytamy tę powieść, nic nas to nie obchodzi. Świat wojny z obcymi, wykreowany przez pisarza jest tak klimatyczny i wciągający, że chcemy po prostu cieszyć się nim bez zwracania uwagi na takie rzeczy. Akcja jest ciekawa, tempo odpowiednie, a całość wcale nie banalna, wsparta profetycznymi wówczas przestrogami. Owszem, widzieliśmy to wszystko już niezliczoną ilość razy, dzieło inspirowało w końcu wiele utworów w tym takie legendy, jak Isaac Asimov, Arthur C. Clarke, Clifford Simak, Robert A. Heinlein czy John Wyndham, a jednak wciąż fascynuje. I to nie tylko ze względu na fakt bycia prekursorem opowieści o inwazji z kosmosu. „Wojna światów” wciąż ma w sobie dość świeżości i taką siłę wizji, że nie sposób jej nie ulec.
Na tym jednak nie koniec, bo samo wydanie jest nie mniej warte uwagi, co treść. Z jednej strony mamy twardą oprawę z oldschoolową grafiką, która już robi wrażenie, z drugiej całość została bogato zilustrowana rysunkami Alvima Corrêy, pochodzącego z Brazylii, przedwcześnie zmarłego artysty. Grafiki te (swoją drogą zdobiły one belgijskie wydanie „Wojny światów” z 1906 roku) to zbiór zachwycających prac, łączących w sobie realizm, rewelacyjnie budujące klimat zabawy światłem i cieniem oraz bogactwo autorskiej wyobraźni. Oglądanie ich to czysta przyjemność, niekiedy – dla fanów Wellsa może to zabrzmieć, jak bluźnierstwo, ale tak właśnie uważam – większa niż sama lektura.
W skrócie: warto. I to jeszcze jak, skoro książka dostępna jest w naprawdę znakomitej cenie. Jeśli nie macie jej jeszcze na półce, nie wahajcie się ani chwili. A jeśli Wasze egzemplarze są już wysłużone, podarujcie sobie tę przepięknie ilustrowaną edycję – będziecie zadowoleni.
Michał Lipka