Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści – Howard Phillips Lovecraft
|O Lovecrafcie można by mówić dużo – że był jednym z prekursorów fantastyki naukowej albo że stał się jednym z mistrzów horroru (w szczególności jego podgatunku weird fiction) – przede wszystkim jednak trzeba powiedzieć, że niezależnie od całego bagażu kulturowego to po prostu znakomity pisarz. Rewelacyjny wręcz. Potrafiący przekonująco przedstawić nawet te stwory, których składowe wydają się śmieszne, a także z obsesyjną precyzją zagłębić się w ludzkie lęki. Każde z zawartych tu opowiadań, kluczowych dla twórczości tego samotnika z Providence, pokazuje to w doskonały sposób.
Dunwich to miejscowość, którą praktycznie wymazano z mapy, pozbyto się wszelkich drogowskazów i chociaż leży w pięknej przecież okolicy, zjawiają się tam jedynie ci, którzy zawędrują w te okolice przypadkiem. A wszystko to z powodu zgrozy, jaka je nawiedziła w roku 1928, którą potem wyciszono dla dobra samej wioski, jak i całego świata. Co takiego wydarzyło się w tym miejscu? I co takiego jeszcze może się wydarzyć?
Tak w skrócie przedstawia się treść tytułowego opowiadania. Wprawdzie omawianie jednego tylko tekstu z całego zbioru nie ma sensu (tak jak i sensu nie ma omawianie wszystkich piętnastu historii), ale w przypadku twórczości Lovecrafta tyle wystarczy. Autor operował stałym zestawem lęków i okropieństw, dlatego też każdy jego utwór, nie tylko te najbardziej znane, może reprezentować literacki dorobek samotnika z Providence. Szczególnie jeśli, tak jak „Groza w Dunwich”, stanowi także część jego opus magnum, czyli mitologii Cthulhu. Ta zresztą (jak również miejsca, przedmioty czy postacie) przewija się przez całą książkę, tworząc zupełnie nowy, wspaniały świat, egzystujący jednocześnie z naszym, ale na bardziej przerażającym poziomie. Autor nie zapomina jednak o lękach innych, niż tylko te związane z kosmicznymi bytami, których imion nie da się zwerbalizować ludzkimi narządami mowy, tak jak w pełni nie da się wyobrazić ich sprzecznych, a co za tym idzie niepokojąco drażniących zmysły, szczegółów fizjonomii, a jego groza ociera się wręcz o klasyczne, wiktoriańskie klimaty.
Oprócz Cthulhu i jemu podobnych stworów, kolejnym elementem wspólnym dla opowiadań Lovecrafta są małe, mroczne miasteczka z sekretami. Do tego dochodzą przesądy, rytuały, obłęd… wymieniać można by długo. Liczy się jednak to, że mimo powtarzalności tematów nie uświadczycie tu wtórności. Autor za każdym razem potrafi wykrzesać z siebie coś nowego, a to, że idzie w swoich tekstach pod prąd, że pisze to, co chce i jak chce, tylko dodaje im literackiej prawdziwości. Zresztą o samym pisaniu też można wiele powiedzieć. To, że w wykonaniu Lovecrafta nawet najdziwniejsze byty nabierają realizmu (czego nie udało się powtórzyć nawet Królowi Horroru, Stephenowi Kingowi), już wspominałem, warto jednak dodać, że pełny, mroczny i treściwy styl, którym operuje, wciąga i wywołuje emocje oraz napięcie. To, w połączeniu z niezwykłą wyobraźnią, sprawia, że od poszczególnych opowiadań nie można się oderwać i wciąż chce się tylko więcej i więcej.
Samo wydanie także warte jest wspomnienia. Opowiadania Lovecrafta doczekały się bowiem nie tylko nowego, wierniejszego przekładu, ale też i znakomitych ilustracji w wykonaniu Johna Coultharta oraz znakomitego opracowania edytorskiego. Jeśli dodać do tego solidną ilość stron (792), nie szczególnie dużą czcionkę i przystępną cenę, otrzymujemy pozycję godną polecenia każdemu. Szczególnie, że nie znać twórczości Lovecrafta to po prostu wstyd. I chociaż do tej beczki miodu przydałaby się pewnie jakaś łyżka dziegciu, nie mniej w przypadku tak wspaniałej klasyki, jak ta nie jestem po prostu wstanie dopatrywać się jakichkolwiek minusów. Polecam zatem gorąco, I Love This Craft i wierzę, że Wy także pokochacie.
Michał Lipka