Zły bliźniak – Gary Troup (Laurence Shames)
|BAD IDEA
Dziś na recenzencką tapetę biorę książkę, której wydanie na polskim rynku mnie ucieszyło, chociaż nie miało najmniejszego sensu. „Zły bliźniak” bowiem to powieść, która sama w sobie nie ma ani potencjału wydawniczego, ani nie jest nawet warta poznania. O jej wartości decyduje coś innego – kontekst. Problem w tym, że w Polsce nikt nie pokusił się o owego kontekstu nie tyle zapewnienie, ile nawet zarysowanie. Została tylko przeciętna, kiepsko napisana powieść, którą przeczytać można, jeśli lubicie nijakie thrillery / kryminały (czyli jeśli lubicie thrillery / kryminały, bo zdecydowana większość reprezentantów gatunku taka właśnie jest), ale nic poza tym. A szkoda, bo „Zły bliźniak”, jeśli właściwie odczytany, stanowi kawał naprawdę dobrej zabawy. A raczej kawałek większej zabawy.
Zanim jednak wyjaśnię o co z tą powieścią tak właściwie chodzi, kilka słów o fabule. Głównym bohaterem książki jest Paul Artisan, prywatny detektyw, który pewnego dnia dostaje kolejne zlecenie, jakich w jego karierze w sumie było wiele. Niejaki Clifford Widmore, jeden z członków wpływowego klanu Widmore’ów, słynącego z mniej lub bardziej legalnych interesów i dziwnych badań, zatrudnia go by odnalazł jego zaginionego brata bliźniaka, Alexandra. Oferta kusząca, tym bardziej, że dla klienta pieniądze nie grają roli. Wkrótce jednak nasz bohater przekonuje się, że nie tylko może nie podołać tej sprawie, ale i jakie sekrety skrywają Widmore’owie, a to może kosztować go wiele…
Brzmi, jak typowy tani kryminał i, jak już pisałem, bez szerszego kontekstu tym właśnie „Zły bliźniak” jest. Prostą książką dla niewymagających czytelników, którym nie potrzeba ani dobrego stylu, ani dobrej fabuły, ani tym bardziej psychologiczne frapujących postaci, oby była zagadka i jej rozwiązywanie przez dwieście coś stron. Czyli tak naprawdę dla większości miłośników współczesnych dreszczowców, którymi ja rzygam i dobrego słowa nie powiem za bardzo. Jest jednak coś, co ją wyróżnia i czyni wartą przeczytania: fakt, że jest jedynie elementem większej całości. I nie mówię tu o cyklu, bo „Bad Twin” do żadnego nie należy. Nie jest też fragmentem większej serii, z innymi książkami się nie łączy, a jego autor, Gary Troup, nie napisał niczego poza tym dziełem. „Złego bliźniaka” też zresztą nie napisał – Troup bowiem nie istnieje.
O co więc w tym wszystkim chodzi? Pierwszym, co może nas naprowadzić na właściwy trop z czym mamy tu do czynienia, to nazwisko Widmore podane w opisie. Jeśli ono nic Wam nie mówi, w książce znajdziecie informację, że autor powieści zginął w roku 2004 w katastrofie lotu 815 linii Oceanic. Jeśli to nic Wam nie mówi… Cóż, pora wyłożyć karty na stół. Katastrofa lotu 815 to początek serialu „Lost – Zagubieni”, zapomnianego już, choć kiedyś wielkiego hitu, którym żył cały świat, fenomenu, jaki stał się inspiracją dla niezliczonych innych tego typu produkcji. To właśnie tam jeden z bohaterów, Hurley, znalazł manuskrypt powieści, a inny, Sawyer ją czytał, dopóki nie została spalona. Jeśli chodzi o Troupa, to – jako bohater serialu – zginął on w pierwszym odcinku, wciągnięty przez silnik odrzutowy. Widmore’owie zaś to ważna dla mitologii serii rodzina.
I tu docieramy do czegoś o nazwie „The Lost Experience”, rodzaju gry internetowej, dziejącej się w świecie rzeczywistym, która miała łączyć się z serialem. Powieść była jednym z elementów tej gry – innymi były np. produkty spożywcze z „Losta” – który ostatecznie okazał się zawierać szyfr do wiadomości brzmiącej I know where he is, I can set it up!. Wszystko to sprawiało, że „Zły bliźniak” był lekturą dostarczającą dobrej zabawy, tym bardziej, że po brzegi wypełniony był odniesieniami do serialu, które wychwycić mogli tylko najwierniejsi fani. Odniesienia zostały i stanowią jeden z najprzyjemniejszych elementów lektury (ciekawe, ile autor z tego, co miało być w serialu wiedział na tym etapie, bo jednak dobrze to współgra), jednak cała tajemnicza otoczka zniknęła. A szkoda, bo bez tego dzieło Troupa (choć tak naprawdę autorem całości jest Laurence Shames) jest po prostu kolejną książką detektywistyczną jakich wiele.
Książką, którą pogrążył też brak promocji. W czasie, gdy ukazała się w naszym kraju, byłem wielkim fanem „Losta”, kupowałem wszystko, co związane z serialem, także kiepskie powieści wydane przez Amber. A jednak o wydaniu „Złego bliźniaka” nie miałem pojęcia, do dnia, kiedy dorwałem go za grosze na stoisku z tanimi, odpadkowymi lekturami – i to wcale nie daleko po premierze. Teraz, po latach, cieszę się, że go mam, chociaż jako kolejny kryminał dzieło to rozczarowuje. Posiada jednak drugie dno, które ratuje go w oczach fana. Tylko tyle i aż tyle. Na dwudziestolecie premiery serialu warto sobie o tym tworze przypomnieć.
Michał Lipka