Zrozumieć komiks – Scott McCloud
|NEGATYWNA KONOTACJA
Po latach Kultura Gniewu w końcu zapowiedziała kontynuację „Zrozumieć komiks”, wybitnego dzieła Scotta McClouda. Z tej okazji na rynku pojawiło się też wznowienie tej ambitnej i wciągającej rozprawki na temat historii nomen omen historii obrazkowych. Jeśli więc jeszcze jakimś cudem nie mieliście okazji go przeczytać, jak najszybciej nadróbcie ten błąd, bo to naprawdę wielka powieść graficzna, którą trzeba znać.
Wyobraźcie sobie formę sztuki starszej nawet niż słowo pisane, która z jakiegoś powodu jest nie tylko ignorowana, ale także – a może przede wszystkim – poniżana. Komiks, bo o nim mowa, w najstarszych swych formach, które za komiksowe można uznać, istniał już na długo przed naszą erą, niemniej, zamiast należytego szacunku i prestiżowego miejsca w panteonie sztuki, doczekał się zepchnięcia na margines, a jego nazwa stała się synonimem braku głębi, prostoty i wielu, wielu innych inwektyw. Dlaczego? Skąd takie traktowanie obrazkowej formy wyrażania artyzmu, kiedy przecież obrazy czy nawet graffiti, zyskują uznanie?
Pytanie to równie trudne, co to brzmiące: czym w ogóle jest komiks? A czym jest? To właśnie stara się wyjaśnić autor tego dzieła, można by rzec, paradoksalnego, bowiem komiksu właśnie. Komiksu o historii, znaczeniu i w ogóle szeroko pojętej sztuce tego medium. Scott McCloud, nie tylko twórca, ale także bohater/narrator tego albumu, zaprasza nas na wykład po teorii, znaczeniu, genezie, wartości, rodzajach i masie innych składowych komiksu. Oczywiście nie robi tego w sposób akademicki, a wręcz przeciwnie. Monolog, na którym opiera się „Zrozumieć komiks” jest nie tylko profesjonalny, wyczerpujący i pięknie podany, ale nade wszystko zabawny, szczery i ujmujący. Bo czyż narysowany przecież bohater, który pyta czytelników czy go słyszą a potem zauważa, że przecież nie mogą, bo słowa są tylko farbą na papierze, albo sugerujący, że nikt nie zapyta gdzie kupił to śmieszne ubranie, które ma na sobie, nie jest kimś, do kogo z miejsca czujemy sympatię i chcemy słuchać, jak przyjaciela? Szczególnie, że to co ma do powiedzenia, nie tylko fanom i teoretykom powieści graficznych wyda się fascynujące. W końcu McCloud nie ogranicza się tu jedynie do komiksów amerykańskich, oferując nam spojrzenie także na bliższe nam europejskie, mangę, a nawet malarstwo i inne przejawy sztuki szeroko akceptowanej, jako coś wyższego.
Druga strona tego albumu to oczywiście strona graficzna. Strona, która sprawia, że zwyczajna treść zaprezentowana za pomocą słów, staje się komiksem. Ta zaś w tym albumie jest prosta, ale szczegółowa. Celowo cartoonowo uproszczona, żeby umożliwić czytelnikowi identyfikację z narratorem, a zarazem kiedy tego trzeba, perfekcyjnie realistyczna. McCloud oferuje nam pełen wachlarz swoich umiejętności – od różnych własnych stylów (tak czarnobiałych, jak i kolorowych) po reprodukcje rysunków innych autorów, tak doskonałe, że trudno byłoby je odróżnić od pierwowzorów. Całość natomiast jest tak wysmakowana i doskonale dobrana do treści, że nie sposób znaleźć żadnego zmarnowanego kadru!
„Zrozumieć komiks” w Stanach ukazał się w roku 1993, ale przez te niemal trzy dekady nie powstało dzieło równie dogłębne, wyczerpujące i wielkie. Wielkie właśnie, genialne. Lepszych słów na nie nie znajduję. Tak dobrego komiksu nie czytałem od wielu, wielu lat – aż chciałem się nim delektować w trakcie lektury i przedłużać jej trwanie. Poza tym to jeden z najlepszych albumów graficznych, jakie w ogóle trafiły w moje ręce, a przewinęło się ich setki; album, który na półce mogę z dumą postawić obok „Strażników” Alana Moore’a uznawanych powszechnie za najlepszy amerykański komiks w historii. Po przeczytaniu zostają natomiast refleksje i niedosyt. Ponad 200 stron a jednak niedosyt. Ale już niedługo ten niedosyt zostanie chociaż trochę zaspokojony. I nie wiem, czy dzieło to zmieni, że termin „komiks” przestanie wreszcie mieć negatywną konotację i zdobędzie należyte uznanie, ale wiem, że warto je poznać i dać się nim zachwycić.
Michał Lipka