Elizabeth to literacki debiut Mateusza Łukasza Marcinkowskiego #PATRONUJEMY - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Elizabeth to literacki debiut Mateusza Łukasza Marcinkowskiego #PATRONUJEMY

PREMIERA 10.05.2019

Lubisz klasyczną literaturę grozy? Jesteś fanem opowiadań Le Fanu lub M.R. Jamesa? Ta książka może Cię zainteresować!

Elizabeth to literacki debiut Mateusza Łukasza Marcinkowskiego, 27-letniego autora z Żyrardowa, na który składa się sześć opowiadań inspirowanych klasyczną literaturą grozy z przełomu XIX i XX wieku. Zamiast epatowania brutalnością i drastycznymi opisami, autor buduje atmosferę niepokoju i tajemniczości poprzez konfrontacje bohaterów z tym, co nieznane, a także zręczne odmalowanie emocjonalnych przeżyć towarzyszących kontaktom ze sferą nadprzyrodzoną. Czerpiąc inspirację od klasyków horroru i mitów słowiańskich, autor zagląda też do najciemniejszych zakamarków ludzkiego serca, aby pokazać jak przerażające mogą być ich zamysły.

Tytułowa Elizabeth to opowieść o młodym dżentelmenie i pięknej, onieśmielającej swym spojrzeniem femme fatale, która zdaje się skrywać nie tylko osobliwą przeszłość, ale także mroczny sekret. Z kolei Powrót do domu to klasyczne ghost story, lecz ujmujące zjawisko kontaktu z bytami nadprzyrodzonymi w nieco innej perspektywie. W Złej miłości autor podejmuje bardzo trudny i kontrowersyjny temat kazirodztwa, zagłębiając się w mroczny labirynt ludzkich emocji i ukrywanych przed światem pragnień, zaś w opowiadaniu zatytułowanym Indianka zwraca uwagę na powszechny również dziś problem ludzkich uprzedzeń i stereotypów.

W zbiorze znalazło się również opowiadanie oparte na motywie opętania demonicznego (Siostra Beatrix od diabła) oraz inspirowane mitologią słowiańską (Zaklęty krąg).

Niniejszy zbiór to propozycja dla tych, którzy lubią subtelną, podskórną atmosferę grozy w klasycznym, nieco archaicznym wydaniu.

Informacje o książce:

Tytuł: Elizabeth

Autor: Mateusz Łukasz Marcinkowski

Liczba stron: 111.

Wydawnictwo: My Book

Data premiery: wiosna 2019

Więcej informacji na stronie autora: fb.me/marcinkowski.autor

Elizabeth (darmowy fragment opowiadania)

    Zanim owe czarne chmury przysłoniły horyzont mego życia, wyglądało ono zupełnie zwyczajnie. Mieszkałem wraz ze swymi rodzicami oraz młodszą ode mnie o dwa lata siostrą Rose w naszej rodzinnej posiadłości w Bridport – znanym nadmorskim kurorcie w hrabstwie Dorset. Mój ojciec zajmował się pośredniczeniem w sprzedaży nieruchomości i ja również poszedłem w jego ślady. Owa profesja przynosiła nam dobry dochód, wobec czego prowadziliśmy całkiem dostatnie życie. Po śmierci ojca, zgodnie z jegoostatnią wolą, to ja zostałem właścicielem Barley Hall. Oprócz posiadłości ojciec pozostawił nam w spadkutakże niemały kapitał, co w połączeniu z moimi bieżącymi dochodami pozwalało nam dalej wieść życie na tym samym poziomie co przedtem. Podczas gdy ja zajmowałem się pracą – a ta nierzadko łączyła się z wyjazdami– Rose zajmowała się domem i opiekowała naszą matką, która ze względu na swój wiek miała już wówczas dość poważne problemy ze zdrowiem. W opiece nad matką, jak również innych obowiązkach domowych moją siostrę wspomagała Margaret – nasza służka, którą zawsze traktowaliśmy jak członka rodziny. 
    Swego czasu otrzymałem bardzo interesującą propozycję od pewnego zacnego dżentelmena nazwiskiem lord Blackwood. Był on zainteresowany nabyciem dworu Barton Lodge, usytuowanego w Sandhurstw hrabstwie Berkshire. Miejsce to było bardzo okazałe – znajdowała się tam ogromna posiadłość w elżbietańskim stylu oraz dwór o powierzchni około stu dwudziestu jardów kwadratowych. Właściciel Barton Lodge miał również imponującą nowoczesną posiadłość w Londynie, lecz i tak od dawna przebywał za granicą. Lord Blackwood był bardzo zamożnym człowiekiem i zaproponował mi naprawdę pokaźną sumę w zamian za jak najszybsze załatwienie sprawy. Zależało mu na czasie, gdyż niebawem miał się ożenić i chciał od razu po ślubie wprowadzić się razem ze swą małżonką do nowego mieszkania. Miał wprawdzie swą posiadłość w Basingstoke w hrabstwie Hampshire, jednak jego wybranka nie czuła się dobrze w wielkimmieście, a John pragnął, aby była szczęśliwa.


    Bez dłuższego zastanawiania się przyjąłem jego propozycję, po czym natychmiast zabrałem się do działania. Skontaktowałem się z właścicielem dworu Barton Lodge i kilka dni później byłem już w Brukseli,aby wynegocjować dla mego klienta jak najkorzystniejszą cenę i dopełnić niezbędnych formalności. Po powrocie do kraju spotkaliśmy się z Johnem w Londynie, a ja wręczyłem mu klucze do jego nowego domu. Ucieszył się niezmiernie i był pod ogromnym wrażeniem tego, jak szybko wywiązałem się ze swych zobowiązań. Niespełna dwa miesiące później państwo Blackwood wprowadzili się do Barton Lodge, a po kilku tygodniach otrzymałem od Johna zaproszenie na krótki pobyt w jego rezydencji. Chciał mi pokazać, jak się tam urządził, i jeszcze raz wyrazić swą wdzięczność za szybkie załatwienie sprawy.
    Moja wizyta u państwa Blackwood trwała zaledwie trzy dni. Choć John liczył na to, że zostanę chociaż tydzień, moje obowiązki zawodowe oraz rodzinne nie pozwoliły mi wówczas na dłuższy pobyt. Mój gospodarz postanowił więc nie tracić czasu i już pierwszego dnia oprowadził mnie po swej rezydencji, w urządzeniektórej włożył niemało wysiłku i serca. Muszę przyznać, iż posiadłość ta zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Choć nigdy nie byłem miłośnikiem architektury z czasów królowej Elżbiety, preferując raczej współczesne budownictwo, to dwór ten był zaiste piękny i urządzony niezwykle gustownie. Na twarzy Johna zaś wyraźnie widać było zadowolenie z efektów własnej pracy, gdy z dumą opowiadał o swych poczynaniach związanych z urządzaniem rezydencji. Niemniej, dostrzegłem u niego pewne oznaki zmęczenia i problemów ze zdrowiem – od czasu, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, zdecydowanie schudł, a twarz jego stała się blada i jakby nieco zapadnięta. On jednak zdawał się to bagatelizować, tłumacząc swe wyczerpanie i słabe samopoczucie wysiłkiem, jaki włożył w prace remontowe.
    Jeszcze tego samego dnia John przedstawił mi swoją małżonkę Elizabeth. Była to kobieta o zaistenieziemskiej urodzie – jej kruczoczarne, długie, proste włosy niesamowicie kontrastowały z jej delikatną, bladą cerą, zaś delikatne rumieńce na policzkach, będące prawdopodobnie wynikiem jej nieśmiałej natury, dodawały jej jeszcze uroku. Jednakże największe wrażenie zrobiły na mnie jej ciemne, wręcz czarne oczy. Tylko raz dane mi było w nie spojrzeć, gdy podczas powitania ucałowałem jej drobną dłoń – później, nawet gdy rozmawialiśmy, lady Blackwood zawsze miała opuszczony wzrok, kryjąc owe czarne perły pod szerokim rondem swego kapelusza. Nigdy jednak nie zapomnę tego momentu, gdy pewnego razu podczas wspólnej kolacji wbiła we mnie krótkie, nieśmiałe spojrzenie – w jej oczach było coś niezwykle tajemniczego, jednakowoż fascynującego, co niepokojącego. Jej wzrok, nie wiedzieć czemu, peszył mnie, a nawetparaliżował. Czułem się tak, jakby przenikał mnie na wskroś, i miałem dziwne wrażenie, że owa dama wie doskonale, o czym w danym momencie myślę. Z tego powodu przez resztę pobytu starałem się unikać, na ile to możliwe, jej towarzystwa, woląc raczej udać się z Johnem na polowanie niż popijać z nim kawę na tarasie w towarzystwie jego osobliwej małżonki. Tym niemniej owo przenikliwe do szpiku kości spojrzenie, jakim obdarzyła mnie podczas pierwszego spotkania, wryło się głęboko w mej pamięci i nie potrafiłem o nimzapomnieć.
    Od tamtej pory widziałem się z Johnem jeszcze tylko jeden raz. W niespełna dwa miesiące od mego pobytu w Barton Lodge dostałem od niego telegram, w którym prosił mnie o rychłe przybycie do Londynu, gdzie wówczas przebywał, ponieważ ma do mnie pilną i niezwykle ważną sprawę, o której chciałby pomówić. Przeczytawszy telegram, natychmiast odłożyłem wszystkie swoje sprawy na bok i bezzwłocznie udałem się do stolicy. 
    Nazajutrz koło południa byłem już na miejscu. Udałem się pod wskazany adres hotelu, w którymzatrzymał się John, ażeby jak najszybciej odbyć z nim rozmowę, na której tak bardzo mu zależało. Dotarłszy na miejsce, przedstawiłem się recepcjoniście i wyjaśniłem, że byłem na dziś umówiony z lordemBlackwoodem. Ten upewniwszy się, że mówię prawdę, poprowadził mnie do pokoju, który zajmował John. Gdy tylko uchyliły się drzwi pokoju i mój przyjaciel stanął przede mną, serce zamarło mi z przerażeniai ogarnęła mnie niewysłowiona trwoga. Cóż to był za przeraźliwy widok! Mój przyjaciel, jeszcze kilka tygodni temu tak żwawy i pełen życia, teraz wyglądał jak niedomagający, schorowany staruszek. Jego twarz była pomarszczona, oczy podkrążone, policzki zapadnięte. Był tak chudy, iż obszerny surdut, który miał na sobie, zdawał się nie należeć do niego. Stał pochylony, podpierając się laską. Gdy wyciągnął do mnie swą kościstą dłoń, a w moich uszach zabrzmiało pozdrowienie wypowiedziane ochrypniętym głosem, zrobiło mi się go tak bardzo żal, że ledwie zdołałem powstrzymać łzy. Mój Boże! Jakaż okropność musiała spotkać tego biedaka!

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *