Alan Wake – recenzja
|Pierwszą książkę Stephena Kinga przeczytałem w wieku trzynastu lat. W tym też momencie proza króla grozy pochłonęła mnie całkowicie. Banał, wiem, ale inaczej nie mógłbym zacząć tej recenzji. Powód jest jeden, gra Alan Wake spokojnie mogłaby być powieścią Króla, przeniesioną do elektronicznego medium. Ale zacznijmy od początku.
Alan – bo tak ma na imię główny bohater – jest pisarzem, autorem poczytnych powieści. Aktualnie przeżywa on kryzys twórczy. Zgodnie z utartym scenariuszem żona Alana, Alice zabiera go do sennego, amerykańskiego miasteczka Twin… to znaczy Bright Falls. Po małej sprzeczce małżeńskiej, rozwścieczony pisarz wychodzi ochłonąć, a Alice zostaje w wynajętej chatce. Wtedy też ma miejsce porwanie kobiety. Nasz bohater kierowany chęcią odzyskania żony, przemierza nocą las jak i samo miasteczko, walcząc przy tym z ludźmi opętanymi mroczną siłą. Podczas drogi, Alan odnajduje kolejne strony maszynopisu, które mówią o wydarzeniach właśnie mających miejsce.
Z początku przypuszczałem, że Alan Wake będzie sztampową historyjką grozy. Na szczęście pomyliłem się. Jest to klimatyczna opowieść o człowieku walczącym ze wszystkich sił o odzyskanie najbliższej osoby.
Głównym atutem gry jest fabuła. Twórcy poprowadzili ją w sposób satysfakcjonujący i umiejętny. Odnajdywane w czasie rozgrywki strony maszynopisu, zmuszają graczy do snucia przeróżnych hipotez. By jeszcze bardziej uzupełnić świat przedstawiony mamy możliwość wysłuchania fragmentów audycji radiowych, bądź obejrzenia niepokojących nagrań, przedstawiających samego Alana.
Przez większą część gry będziemy poruszać się nocą i powtarzać wyuczone na pamięć odruchy jak na przykład: oświetlanie wrogów, strzelanie do nich i uciekanie do miejsc oznaczonych latarniami. Twórcy próbowali urozmaicić rozgrywkę dodając nam kolejne rodzaje śmiercionośnej… latarki. Alan Wake to nie strzelanka, a survival horror, co w szczególności z początku możemy odczuć. W późniejszych etapach gry niestety pojawiają się coraz większe zapasy amunicji i baterii, wtedy też wrogowie nie stanowią dla nas żadnego wyzwania (chyba, że gramy na wyższych poziomach trudności, w takich okolicznościach gra zapewnia przyjemne wyzwanie).
Grafika jest zadawalająca jak na sześć lat, jeżeli weźmiemy pod uwagę datę premiery na Xbox360. Jedyne, co drażni to mimika twarzy bohaterów i ich fizyka. Większość ruchów wygląda sztucznie.
To co zachwyca w porównywalnym stopniu, co fabuła to udźwiękowienie. Przechadzając się przez las możemy się poczuć, jakbyśmy to my brali udział w wydarzeniach z gry. Dzięki temu w odpowiednim momencie przyśpieszy nam serce, a dreszcz przebiegnie po karku. Pochwalić należy również muzykę, która odzywa się w czasie cutscenek kończących epizody.
Twórcy Alana Wake’a nawrzucali przeróżnych nawiązań do znanych w latach 90. seriali takich jak Twin Peeks, lub twórczości legend pokroju wspomnianego wcześniej Kinga, ale wolałbym nie psuć zabawy w odnajdywaniu kolejnych easter eggów.
Podsumowując: Alan Wake to gra dla osób, które stawiają w dużej mierze na fabułę. Monotonność może zmęczyć, ale warto dać grze szansę. Pod płaszczykiem błędów technicznych kryje się wciągająca i satysfakcjonująca w pełni historia, która nie znuży, a wręcz zachęci do ponownego odwiedzenia Bright Falls.
Ocena 8/10 Adam Loraj