Avatar: Istota wody - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Avatar: Istota wody

AVATAROWY TITANIC

„Avatar: Istota wody” to film, na który nie czekałem. Jedynka kupiła mnie, ale tylko wizualnie. Fabuła? Miałka konwersja historii Pocahontas, naiwna, nielogiczna i pozbawiona właściwie jakichkolwiek atrakcyjnych wątków, sztampą wiała i tyle. Ale oglądało się, bo fajne wizualnie. Więc i dwójkę w końcu obejrzałem. Tak bez oczekiwań, bez większych nadziei i… I może dlatego zaskoczyłem się pozytywnie. Fakt, fabuła do zaoferowania ma niewiele więcej – ale jednak coś tam miała – za to wizualnie „Istota wody” dobrze mi zrobiła i chociaż to ponad trzy godziny seansu, o dziwo bawiłem się naprawdę dobrze.

Jake Sully (Sam Worthington) in 20th Century Studios’ AVATAR: THE WAY OF WATER. Photo courtesy of 20th Century Studios. ©2022 20th Century Studios. All Rights Reserved.

Od wydarzeń z poprzedniej części minęła dekada. Jake jest przywódcą klanu, nadal jest ze swoją ukochaną, ma gromadkę dzieci i jakoś sobie żyje. Do czasu. Ludzkość, która dobiła już niemal doszczętnie Ziemię i musi opuścić umierającą planetę, znów zjawia się na Pandorze i zaczyna szykować inwazję. Jednocześnie są też tacy, którzy na Jake’u zemścić się chcą z pobudek osobistych. Lud Na’vi czeka kolejna walka, a Jake’a i jego bliskich tułaczka, która pozwoli im odkryć wodną stronę niezwykłego świata…

Sztampowa ta fabuła, prawda? No taki standard Camerona, z wkurzającym głównym bohaterem, bezmózgimi wojakami i sympatycznymi autochtonami, którzy radzić muszą sobie z najeźdźcą. Ot frazesy. Ba, na dodatek kopiuje tu samego siebie, bo finałowe sceny na tonącym statku to wypisz wymaluj sekwencje z „Titanica” – a jeszcze przecież Kate Winslet ma tu swoją rolę do odegrania. No ale tym razem, głównie dzięki świetnym wodnym sekwencjom i fajnemu rozbudowaniu świata o wyspiarskie klimaty, jakoś łatwiej to strawić. No i jest jeszcze Kiri, chyba najlepsza avatarowa postać, która z miejsca zjednuje sobie naszą sympatię, ma typowy, acz niezły wątek tajemniczej przeszłości (kim jest jej ojciec?) i pokazuje, że Sigourney Weaver jeszcze może nas pozytywnie zaskoczyć swoją grą aktorską.

Mało? I tak więcej, niż miał do zaoferowania poprzednik. A pamiętajmy, że przede wszystkim wizualnie to ma nas ruszać. I rusza. Film nie wycisnął ze mnie łez, choć Cameron się starał, w łzawym finale nie poczułem dosłownie nic, ale oglądając wszystkie te wodne sekwencje, te „wieloryby” i całą resztę, czułem jakiś taki dziecięcy zachwyt nieznanym, który udzielił mi się od reżysera. I możliwościami technicznymi. Bo może to i nie ma tyle serca i ducha, co ręcznie robione efekty specjalne, budowane modele i scenografie, ale więcej czuć je w „Avatarze”, niż w większości współczesnych epic movies.

Więc jestem na tak. Trochę wbrew sobie, bo przecież to miało mi się nie podobać, miałem objechać, a bawiłem się dobrze. Co z tego, że logika się sypała, bez znaczenia, że Cameron nic tu nie odkrył – „Avatarem” odkrył dla nas kino 3D, a raczej wyniósł je na nowy poziom, a także CGI na niespotykanym wcześniej poziomie, a tu jedynie odtwarza to wszystko – bo zabawa jest udana. Intelektualnie wyrugowana, ale wizualnie pierwsza klasa. I jeszcze sobie tą „Istotę wody” nie raz obejrzę, bo budżet szacowany nawet na ponad 400 miliony dolarów, na marne nie poszedł. A poza tym, co tu dużo gadać, teraz chętniej spojrzę na trójkę, jak już się w końcu pojawi (choć pierwsze szkice koncepcyjne nowych miejsc jakoś wrażenia nie robią, ale co tam, dam szansę).

Michał Lipka

Share
Tags:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *