Gilotyna marzeń – Robert Jordan - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Gilotyna marzeń – Robert Jordan

POCZĄTEK KOŃCA

I kolejny tom „Koła czasu” powrócił na polski rynek. Tym razem chodzi oczywiście o „Gilotynę marzeń”. Tom jedenasty, lata temu podzielony na dwie książki, jak większości części serii, ale teraz wznowiony – w sumie, jak przed laty, w drugim wydaniu – w jednym, liczącym niemal 950 stron, tomiszczu. Jednocześnie to także ostatnia odsłona cyklu, jaką za życia napisał Jordan – potem tworzenie serii na kolejne trzy tomy przejmie Brandon Sanderson, ale o tym, wiadomo, innym razem – więc to w sumie już swoiste pożegnanie, ale przede wszystkim po prostu dobry ciąg dalszy znakomitej serii.

Jeśli chodzi o treść, zbliża się Ostatnia Bitwa. Starcie Smok Odrodzony kontra Czarny. Wszystkie znaki na niebie i ziemi – zgony, zmartwychwstania, ginąca rzeczywistość – wskazują, że to już tuż-tuż. No ale taka konfrontacja nie może odbyć się od tak. Smok musi się przygotować, musi dokończyć, a przy okazji musi dotrwać do tego momentu. No i przecież nie jest jedynym, którego losy będziemy śledzić…

Robert Jordan „Koło czasu” zaczął pod koniec lat 80., z pierwszym tomem debiutując w roku 1990. I to miała być seria na sześć tomów, a piętnaście lat później okazało się, że wyszło z tego już jedenaście – plus prequel – i to jeszcze nie koniec. Ale niestety okazało się, że autor jest śmiertelnie chory, zostało mu ledwie kilka lat życia i zaczął przygotowywać się na najgorsze, a przy okazji także na perspektywę, że swojego opus magnum nie dokończy. A została mu jedna tylko powieść – „Pamięć Światłości”. Ostatecznie ta powieść podzielona została przez kontynuatora na trzy tomy, ale to już pieśń przeszłości. Jeszcze do tego mówi się o dokończeniu trylogii prequeli, ale na razie mamy ten ostatni w pełni zrobiony przez Jordana tom i…

No i widać, że autor chciał to przyspieszyć, skończyć, a przy okazji wyszło to opowieści na dobre. Bo tak, już od pierwszych stron wszystko rusza w dobrym, konkretnym tempie, a zanim powieść dobiegnie końca, sporo ważnych wątków się zakończy. I może po wszystkim zostaje wrażenie, że niektóre z nich były zbędne i niewiele z nich wynikło, ale nie zmienia to faktu, że domknięcie ich cieszy, a poza tym nad tym wszystkim ciąży widmo bliskiego końca. Widać, że życie osobiste autora przełożyło się na fabułę, bo ta nieuchronność nadciągającej tragedii i wielkiego finału wyczuwalna jest na każdym kroku. A iście apokaliptyczna akcja, podana z monumentalnym rozmachem, naprawdę robi wrażenie.

Więc „Gilotyna marzeń” – tytuł również wymowny w kontekście tego wszystkiego, co już napisałem powyżej – to powrót do lepszej formy. Mniej tu wodolejstwa, choć wiadomo, przy takim rozmiarze tomiszcza, trochę być musiało, za to wróciła akcja i to wróciła w dobrym stylu. Fajnie się to wszystko rozwija, fajnie niemal dobiega końca, a po wszystkim chce się więcej. i tylko żal, że to więcej, to już niestety dokończone przez Sandersona, bo akurat fanem jego prozy i stylu nie jestem. No ale zobaczymy, jak poradzi sobie w domknięciu projektu kogoś innego i wejściu w jego stylistyczne buty. Może lepiej, niż w solowych projektach? Mam nadzieję.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *