Green Arrow: Łucznicy – Mike Grell, Gray Morrow - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Green Arrow: Łucznicy – Mike Grell, Gray Morrow

GŁĘBIA ZIELENI

„Łucznicy”. Jak ja żałowałem, że ten tom nie wyszedł w ramach „WKKDC”, ale jak pisałem już kiedyś, gdzie „WKKDC” nie może, tam „Bohaterowie i złoczyńcy” dadzą radę. No i dały nie raz i nie dwa, a tu w szczególności. Bo raz, że kultowa rzecz i wyśmienity komiks – jeden z lepszych w kolekcji – dwa, że ci za cykl odpowiedzialni mogli olać i wydać tylko tę tytułową miniserię i każdy byłby zadowolony, bo i cena dobra, i wydanie znakomite, ale nie, Hachette wzięło i dorzuciło jeszcze do tego drugie dzieło Grella, pokazujące nam początki kariery Zielonego Łucznika, niemal równie dobre, co „Łucznicy”. Więc za okładkowe cztery dychy dostajemy ponad 260 stron dojrzałego, mocnego nie tylko jak na swoje czasy i naprawdę udanego (nawet jeśli superhero to nie Wasza bajka) klasycznego komiksu z najlepszego okresu DC.

Green Arrow się starzeje. A wraz z wiekiem przychodzi czas zmian. Najpierw przenosi się do Seattle, do swojej kobiety, zmienia sprzęt i wyposażenie i stara się dostosować nie tylko do nowego miejsca, ale i czasów, coraz bardziej brudnych i brutalnych. Czasów morderców, narkomanii, biedy, prostytucji, chorób… Jednocześnie jego głównym celem staje się seryjny morderca, Rzeźnik z Seattle, który ma na koncie całe mnóstwo zabitych prostytutek, a sprawa ta może odmienić jego życie na zawsze…

I odmienia, bo echa tego wszystkiego pobrzmiewały potem w opowieściach. A zarazem odmienia także serię. Niby klasyczna opowieść, thriller psychologiczny i wariacja na temat Kuby Rozpruwacza, a jednak coś naprawdę znakomitego. Coś, co zapoczątkowało regularne przygody Zielonego (wcześniej miał tylko solowe miniserie) a jednocześnie potwierdziło tylko, że końcówka lat 80. XX wieku była najlepszym okresem dla DC – i jednym z najlepszych dla komiksu superbohaterskiego w ogóle. Ucieczka spod jarzma cenzury pozwoliła na snucie dojrzałych, mocnych, zaangażowanych społecznie i politycznie opowieści i tacy są właśnie „Łucznicy”. Powierzchownie bowiem to thriller o polowaniu na seryjnego mordercę, jednak głębsza warstwa tej opowieści zabiera nas w podróż poprzez uliczki i zaułki miasta takiego, jak jego czasy – rozświetlonego kolorowymi neonami, ale ociekającego mrokiem i brudem. I taka właśnie jest ta historia.

Podobnie rzecz ma się też z kolejną miniserią, czyli „Cudownym rokiem”, ukazującym nam początki Green Arrowa w nowej, bardziej zaangażowanej wersji. Widać, że wszystko to, co robi w tej serii Grell mocno czerpie z przełomowego „Green Lantern/Green Arrow” z lat 70., ale jednocześnie idzie własną drogą i wyznacza też niwy kierunek dla postaci. A jednocześnie dodaje jej jeszcze więcej głębi, tworząc coś naprawdę znakomitego. Nic więc dziwnego, że to Grellowi powierzono potem pisanie „Green Arrowa”, którego łącznie stworzył 80 (plus dwa annuale) ze 139 zeszytów, ciągnąc to przez sześć lat. Ale i tak najlepsze co zrobił, to właśnie ci „Łucznicy”, słusznie do Eisnera nominowani.

Tym bardziej, że graficznie to też wgniata w fotel. Klasyczna, doskonała, nastrojowa i realistyczna robota, mająca w sobie równie wiele z komiksu amerykańskiego, co europejskiego. Najlepiej wypada tu ta pierwsza historia z ręcznie kładzionymi barwami i malowanymi tłami (sceny leśnie to w ogóle perełka), ale i drugi komiks, już z typową dla amerykańskich zeszytówek kolorystyką, też wpada w oko, choć już nie tak.

Dodajcie do tego świetne wydanie z dodatkami i macie komiks, który absolutnie warto. Jedna z najlepszych opowieści o Green Arrowie. Jeśli mielibyście przeczytać w życiu jeden album z jego przygodami, niech to będzie ten.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *