Krew Manitou – Graham Masterton
|MANITOU POWRACA… PO RAZ KOLEJNY
To już czwarty tom „Manitou” (a piąty, jeśli liczyć spin-off serii „Dżinn”), ale Masterton nie zwalnia tempa. Co prawda po poprzedniej części, która była solidnych rozmiarów tomiszczem, ten pod względem objętości wypada dość blado, ale i tak warto po niego sięgnąć. Dlaczego? Bo brytyjski autor po raz kolejny pokazał za co fani kochają jego twórczość, a w szczególności ten klimatyczny, pełen grozy i brutalności cykl, który jednocześnie oferuje solidną dawkę… humoru.
Wszystko zaczyna się od wymiotującej krwią kobiety. Na miejscu zdarzenia jest akurat lekarz, dr. Winter, który udziela jej pomocy. Biedaczka zostaje przewieziona do szpitala i tu zaczynają się problemy. Lekarze nie są w stanie znaleźć źródła krwawienia, natomiast odkrywają, że krew wcale nie należała do pacjentki. Kobieta wymiotowała bowiem mieszanką posoki dwóch obcych osób – musiała ją wypić, a jej ilość sugeruje, że „dawcy” najprawdopodobniej już nie żyją. Jakby tego było mało, chora cierpi na światłowstręt i ma anemię. Zachowuje się jak wampir, a lekarze, zafascynowani tym przypadkiem, chcą odkryć prawdę zanim pacjentka wpadnie w ręce policji. To jednak dopiero początek, bo wampirza epidemia zaczyna się roznosić i dosięgać kolejne osoby. Dochodzi do paniki, władze starają się wyjaśnić wszystko w racjonalny sposób i… Tu na scenę wkracza doskonale znany nam Harry Erskine, który wie, że kryzys wywołało coś nie z tego świata. najprawdopodobniej maczał w tym palce sam Misquamacus, z którym Harry walczył już tyle razy, z tym że ten przecież miał zostać ostatecznie pokonany już jakiś czas temu…
Jeżeli cenicie twórczość Mastertona, a nie znacie cyklu o Manitou, jak najszybciej powinniście to zmienić. Podobnie zresztą jak w przypadku, gdy uwielbiacie horrory, bo choć brytyjski mistrz grozy stworzył dziesiątki znakomitych dzieł i kilka długich cykli, to właśnie „Manitou” jest jego opus magnum. A przy okazji – może przede wszystkim? – po prostu znakomitym horrorem. Horrorem, który ma w sobie i dużo klimatu, i brutalność, i nieco kiczu, i nieco epickości – i wreszcie ten wspomniany humor, który dodaje całości lekkości i sprawia, że serię czyta się naprawdę znakomicie, nawet jeśli nie jest ona wolna od błędów.
Czwarty tom, po kolejnym ostatecznym pokonaniu Manitou, serwuje nam opowieść, w jakich Masterton jest najlepszy. Co to znaczy? Mamy tu gawędziarstwo w klimatach legendy miejskiej, do tego świetne połączenie faktów z fikcją i uczynienie z całości rzeczy jak najbardziej prawdopodobnej. Niewielu autorów to potrafi, jemu się udaje. Na dodatek wie też w jaki sposób urzec klimatem, jak rzadko który pisarz zajmujący się literaturą grozy. A że nie brak tu rozmachu i pewnej dozy epickich scen, pomieszanych razem z elementami, jakby żywcem wziętymi z „Z archiwum X”, „Krew Manitou” czyta się naprawdę doskonale.
Nic więcej dodawać już chyba nie muszę, prawda? Tak, jak i nie trzeba niniejszej powieści polecać miłośnikom autora. Jeśli jednak uwielbiacie horrory i chcecie przeczytać coś dobrego, nastrojowego i dobrze napisanego, koniecznie powinniście poznać nie tylko ten tom, ale całą serię o Manitou. Naprawdę warto.
Michał Lipka