Krzyk (2022) DVD
|MOCNY KRZYK MŁODEGO POKOLENIA
Niektórych serii nie powinno się ruszać. „Krzyk” od zawsze był dla mnie jedną z nich, co tylko potwierdził słaby serial nim inspirowany. Odkąd z tego świata odszedł Wes Craven, który miał wyreżyserować zarówno piąta, jak i szóstą część, jasne wydawało się, że tylko nikt go nie zastąpi, ale i nie ma to sensu. Ale zastąpiono. I zastąpiono też kolejną postać, bez której ta seria wydawała się nie mieć prawa istnieć, czyli scenarzystę, Kevina Williamsona. A jednak powstało z tego kawał dobrego kina, wzorcowo skrojonego postmodernistycznego slashera, który ogląda się znakomicie, nawet mimo wtórności motywów i przewidywalności akcji.
Wydawało się, że ze zbrodniami w Woodsboro już koniec. Niestety, gdy nadchodzi dwudziesta piąta rocznica zbrodni dokonanych przez Stu i Billy’ego, miastem znów wstrząsa tragedia. Do walki z mordercą stanie teraz nowe pokolenie, również spokrewnione z uczestnikami poprzednich masakr, ale powróci też stara gwardia. Nie wszyscy jednak wyjdą z tej konfrontacji cało…
Sukces nowy „Krzyk” zawdzięcza temu, że tak, jak stare części bawiły się zarówno slasherowymi schematami i zasadami, jak i własną metafikcją, tak on bawiąc się tym wszystkim, jednocześnie bawi się schematami samego „Krzyku”. A właściwie zarówno pierwszego, jak i czwartego, żartując z tych samych elementów, przenosząc na nowy grunt, oddając im hołd, a zarazem po prostu świetnie je odtwarzając. Dlatego też, chociaż to przede wszystkim postmodernistyczna rozrywka stanowiąca gatunkowy pastisz, tak samo jak klasyczne części pozostaje po prostu dobrym, krwawym horrorem, gdzie jest akcja, zagadki, napięcie i klimat. Tego oczekiwali fani, tego oczekiwał od gatunku każdy i to właśnie dostał.
Pozostaje jednak kwestia tego, co w klasycznych „Krzykach” było jedną z wielkich sił nośnych serii, czyli zaskoczenia. Zaskoczenia, co do tożsamości mordercy, doboru kolejnych ofiar i kolejnych, jakże widowiskowych mordów, dokonywanych często w nieoczekiwanych miejscach. Jak radzi sobie z tym nowy „Scream”? Dobrze, chociaż nie zawsze. Z jednej strony twórcy porwali się tu na coś, czego dotąd właściwie nie było, czyli naruszenie nietykalności czołowych bohaterów. W „Krzyku” nigdy nie bano się uśmiercać ważnych postaci, czego najlepszym dowodem jest druga część filmowej serii. Teraz autorzy poszli jeszcze dalej, a my dzięki temu dostajemy kilka naprawdę świetnych, a momentami również emocjonalnych scen. Te mordy zresztą, stanowiące często odbicie dawnych zbrodni, są udane pod względem realizatorskim i wizualnym, potrafią zaskoczyć nieoczywistością, jak scena zabójstwa w biały dzień przed domem na przedmieściach, ale jednocześnie tożsamość samych zabójców łatwo jest przewidzieć, a to stanowi pewien minus.
Za to nie zawodzi kolejny ważny element cyklu, czyli rozpracowywanie zasad, jakimi rządzi się kino grozy. Pierwszy „Krzyk” odsłaniał przed nami reguły kierujące slasherami, drugi skupiał się na sequelach, trzeci horrorowymi trylogiami, a czwarty rebootami / remake’ami. Piąty to zaś kontynuacja trendu obśmiewania i punktowania zasad rebootów franczyz i nowych horrorów, z nastawieniem na tzw. requele. Co to jest? To już zostawiam, jeśli jeszcze tego nie wiecie, do odkrycia Wam z samego sensu. A warto. Bo to tu dużo mówić, „Krzyk” anno domini 2022 to dobra kontynuacja kultowej franczyzy i równie dobre otwarcie nowego rozdziału serii. Trochę żal, że niektóre postacie nie wróciły, na szczęście wróciło parę innych. Do tego film okazał się mocnym, dobrze zagranym, dobrze obsadzonym i nastrojowym slasherem, przełamanym komediową nutą czy odniesieniami do innych dzieł, nie tylko horrorów zresztą, czego najlepszym przykładem są związki z „Pewnego razu w Hollywood” Quentina Tarantino. Ja jestem usatysfakcjonowany, bawiłem się świetnie i liczę, że kolejna, planowana już część też nie zawiedzie pokładanych w niej oczekiwań. Bo ten „Krzyk” okazał się dobrym, mocnym krzykiem młodego pokolenia twórców i oby trwał i wibrował w naszych uszach, jak najdłużej.
Michał Lipka