Not Forever, But For Now – Chuck Palahniuk - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Not Forever, But For Now – Chuck Palahniuk

NIE NA ZAWSZE, ALE NA RAZIE

Wielkie przekleństwo dorosłości

określa marny los zwierzątek:

Królik Puchatka nie ugości,

a Kłapouchy straci wątek –

nie będzie więcej filozofem,

gdy Krzyś okaże się Krzysztofem.

– Jacek Kaczmarski

W końcu doczekałem się dobrej promocji na nową powieść Chucka Palahniuka, więc jak mogłem nie skorzystać? No i… No i jak zawsze, świetnie jest, pomysłowo, klimatycznie, ironicznie i z piękną satyrą nie tylko na zastaną rzeczywistość, ale ogólnie nas wszystkich, acz nie jest to dzieło do końca spełnione. I chociaż bardziej podeszła mi poprzednia książka – znaczy „The Invention of Sound”, nie „Consider This” – ta nadal trzyma doskonały poziom i pokazuje, że Palahniuk nie stracił z wiekiem talentu i umiejętności. A przy okazji, że potrafi zrobić brutalną baśń dla dorosłych, w której pobrzmiewają echa tylu dzieł i zjawisk, że wyłapywanie już samo tego wszystkiego to czysta przyjemność, nawet jeśli są pewne zgrzyty.

Głównych bohaterów jest tu dwóch – Cecil (narrator) i jego brat Otto. Panicz Cecil i Panicz Otto, synowie brytyjskiej rodziny w tradycjami, rządowych specjalistów w fachu zabójstw zmieniających oblicze historii. Kto zabił Judy Garland i Marylin Monroe? Kto dokonał zamachów z jedenastego września i załatwił Kurta Cobaina? Meat Loafa?

Nic dziwnego, że panicze też do najgrzeczniejszych nie należą – nie dość, że całe dnie wprowadzają w życie swoje chore seksualne zabawy w „Kubusia Puchatka” (i nie tylko), to jeszcze wręcz nałogowo piszą listy do skazanych seryjnych morderców i zbrodniarzy, których zachęcają wręcz do zjawienia się u nich w domu. I uśmiercają w swoim otoczeniu każdego, kto im nie pasuje – niańki, robotników i im podobnych. W całym tym szaleństwie pobrzmiewa echo pytania o to, co właściwie stało się z ojcem bohaterów, kim była tajemnicza kobieta, która owego ojca znała, co kryje się w pewnym martwym Stumilowym Lesie i przede wszystkim dokąd – i do czego – to wszystko, co się dzieje, może doprowadzić?

Ta książka sprawia wrażenie, jakby Chuck Palahniuk napisał „Jamesa Bonda” będącego „Omenem” i „Frankensteinem” jednocześnie, dziejącym się w Stumilowym Lesie, który rośnie w miejscu labiryntu hotelu Panorama z „Lśnienia”. A to ledwie część nawiązań, jakich całe multum widać na stronach. „Piotruś Pan” mocno tu pobrzmiewa, w bohaterach, którzy dochodzą do wniosku, że lepiej nie dorastać, bo to zbyt duża ilość obchodzonych urodzin jest najczęstszą przyczyną śmierci, widać też „Małą syrenkę” czy ogólnie legendy o syrenach, a i trudno też nie odnieść wrażenia, że w tle odbijają się echa programów „romantycznych” typu „Wiza na miłość”. Całość to jednak, gatunkowo oczywiście, przede wszystkim jeszcze jedna palahniukowa próba zgłębienia kolejnych thrillerowych schematów, a za ich sprawą zdiagnozowania i w zasadzie wyśmiania całego świata i nas samych. Świata pełnego ludzi, którzy nie potrafią się ze sobą komunikować ani tym bardziej siebie kochać, świata wciąż jakże kastowego, a przede wszystkim okrutnego, jak okrutni są ci bohaterowie, jedni z nielicznych u Palahniuka, których za nic polubić się nie da (skrojeni, jak pewnych dwóch geniuszy / idiotów z „American Horror Story”, z którym zresztą powieść łączy jeszcze podobny wątek więzienny).

Jednocześnie Palahniuk bawi się tu horrorem. Bawi grozą, znanymi motywami („Edward Nożycoręki”, a może raczej „Edward Penisoręki”, serio, powracający u niego Darwin, czy nawet terraformowanie, o czym, na poziomie fabularnym, w pewnym sensie, traktuje „Not Forever…”), ale wykręconymi. Wypaczonymi. I przepuszczonymi przez zabawny, ale kłujący nas tu i ówdzie filtr jego satyry, a zarazem wszystko to odbite jest w baśniowym (wiadomo, baśnie zawsze były okrutne) i bajkowym zwierciadle. Bo to przede wszystkim taka bajka dla dorosłych – Chuck już takowe pisał, choćby na potrzeby promocji „Pigmeja”, ale teraz zdaje się iść o kilka kroków dalej, tworząc swojego „Puchatka”. Ale „Puchatek” to okrutny, jak dokumenty o dzikich zwierzętach, jakie namiętnie oglądają bohaterowie, w którym jeśli Stumilowy Las, to las martwych drzew, gdzie dzieci ganiają się między konarami z seryjnymi mordercami, a Krzyś posuwa Puchatka tak, aż ten zaczyna krwawić.

Fajnie Palahniuk bawi się tu tematyką wieku głównych bohaterów. Fajnie też, że wykorzystuje podobny schemat do budowy swojej powieści, jaki zastosował już w „Opętanych” – czyli maksymalnie ograniczając miejsce akcji, jakby szykował to pod wystawienie na teatralnej scenie. Równie fajne jest to, że, tradycyjnie dla siebie wszystko to, co chce, pokazuje nam od strony, od której prawie nikt na temat nie patrzy i że wciąż udaje mu się zbudować to charakterystyczne dla jego twórczości narastające napięcie, wynikające z oczekiwania na woltę, jaką Palahniuk po prostu musi nam w końcu zaserwować (musi, prawda?). I cieszy fakt, że znów dostajemy w zasadzie opowieść romantyczną. Nie tak stricte, jak te najbardziej oczywiste dzieła, acz przez pryzmat nienawiści, którą wzbudzamy w sobie do kochanych osób, by nie odczuć potem tak bardzo ich straty, pokazując czym jest prawdziwa miłość. Bo w końcu Chuck, jak sam mówi o sobie, nie jest anarchistą, nie jest nihilista, a romantykiem i to wybrzmiewa w jego dziełach już od czasów „Fight Clubu” (którego idea zresztą, jak w wielu innych książek autora, pobrzmiewa na stronach – tu w postaci tzw. „Tygrysa”). Ot kolejna jego literacka walka z cierpieniem poprzez zadawanie bólu, przynajmniej dopóki nie zdamy sobie sprawy, co robić tak naprawdę powinniśmy.

No ale pozostaje zasadnicze pytanie, czy „Not Foerver…” zaskakuje? Na pewno w pewnym sensie, choćby pokręconymi pomysłami, jak ten z jeziorem, z którego nie wypływa nikt, gdzie historię tego fenomenu autor zaczyna właściwie od wyjaśnienia go, a potem zbudowania tego, co mogłoby być wielką zagadką. Ale czy zaskakuje w ten wiadomy sposób? Cóż, rozwiązanie wątku z lasem jest przewidywalne, by nie rzec oczywiste i to przekłada się na całą resztę. W skrócie: nie zaskoczyło mnie tu fabularnie niemal nic, a szkoda, a najbardziej oczekiwany na rozwiązanie wątek, czyli dlaczego według bohaterów to Richard a nie David Attenborough kręci filmy przyrodnicze, nie doczekuje się właściwie wyjaśnienia – właściwie, bo posłowia pewne sugestie dają, że to jednak nie błąd autora, a celowy zabieg, jakby jedna z najważniejszych dla życia bohaterów rzeczy / osób była równie wielką i głupią pomyłką, jak cała reszta, ale to już trzeba ocenić samemu i wyciągnąć własne wnioski. Za to jest pewien drobiazg w postaci posłowia, który sprawia, że nagle odbiór całej książki zupełnie się zmienia (i ma on zasadniczy związek z tym, skąd w ogóle „Not Forever…” się wzięło), ale tego też nie będę Wam zdradzał.

Ale zaskoczenia nie ma. Jest za to sporo pewnej stagnacji, niespiesznego rytmu, skupienia nie na jakieś szybkiej akcji, a na drobiazgach, postaciach, scenach uchwyconych, jak na obrazie czy fotografii, które rozkładane są na naszych oczach na wszystkie najdrobniejsze detale, niczym cięte przez jednego z bohaterów sekslalki. Akcja przyspiesza potem, próbuje iść w epickie elementy, ale nie ma ich wiele. Do końca wszystko rozgrywa się na dość ciasnych, zamkniętych w swych ramach scenach, zapełnionych pomysłowymi momentami i typowymi dla autora kontrowersjami, choćby mocno wyeksponowane kazirodztwo. (Zresztą gdyby taką powieść, jak tą napisał jakiś autor hetero, uznano by ją za homofobiczną i szkodliwą, kiedy pojawiają się wątki wyjaśniające skąd wziął się homoseksualizm i czym w ogóle jest. Z tego Chuck zresztą zdaje sobie sprawę – sam kiedyś napisał, że nasza rzeczywistość to nie są dobre czasy dla białych hetero mężczyzn, bo są jedyną grupą, którą można dowolnie obrażać, szykanować i winić do woli). Jest też w tej książce wiele prawd o świecie, o życiu, o nałogach, o ekologii i naszej kondycji. I wiele innych rzeczy, których wymieniać już nie będę. W skrócie: wydaje się, że jest wszystko, co być powinno, niemal każdy uwielbiany u Chucka element, który kiedyś sprawiał, że obrażony mógł się czuć każdy typ czytelnika mający kontakt z jego prozą, ale tym razem, znów, czegoś zabrakło – też i mniej happyendowego (mimo spalenia kogoś żywcem i pogrzebania żywcem kogoś innego) zakończenia. Acz nie zmienia to faktu, że to nadal świetna i ważka książka, szczególnie gdy zawiesimy niewiarę w pewne elementy, jednak jej problem jest taki, że nie jest dziełem wybitnym, do jakiego miała pewne zadatki. Ale i tak warto.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *