Ogród Ramy – Arthur C. Clarke, Gentry Lee
|SAMA RAMA
No i doczekałem się wznowienia trzeciego tomu „Ramy” – czyli przedostatniej odsłony głównej serii, bo może i Lee dopisał potem jeszcze dwie książki z tego uniwersum, ale „Rama” jako taka kończy się na czterech tomach. Więc i na reedycję czwartego też liczę i wierzę, że Rebis nie zawiedzie, jak i nie zawiódł z kompletem „Odysei kosmicznej”. Bo trójeczka świetna jest, ma parę kontrowersyjnych momentów, które można było sobie darować, jak darować w poprzedniej części można było sobie pewne niemalże romansowe elementy (nie mówię, że trzeba było darować sobie wątki poświęcone miłości, ale ich ujęcie rodem z romansów). Ale cała znakomita reszta rekompensuje nam to wszystko z nawiązką.
Niespełna rok po wydarzeniach poprzedniej części, Rama II z trójką uwięzionych na jej pokładzie astronautów, przemierza przestrzeń kosmiczną. Nie mogąc wiele zrobić, starają się przede wszystkim przetrwać, ale i dotrzeć do celu. Spotkanie z obcymi jednak przebiega nieoczekiwanie i…
Zacznę może od tych kontrowersji. O jakie konkretnie elementy chodzi, jakie wątki mam na myśli etc. zdradzać nie będę, nie o to przecież chodzi – kto chce, wygoogla sobie i znajdzie, kto nie chce, sam odkryje w książce, psuć niczego mu nie zamierzam – ale bez pewnych rzeczy można się było obejść. Naprawdę. Myślę, że te elementy, które wielu czytelnikom mogą wydać się niesmaczne, to raczej „zasługa” Lee, niż Clarke’a, patrząc na to, jak to właśnie on wprowadził do serii wszystkie te romansowe motywy, ale to już taka uwaga na marginesie. Abstrahując od tego zaś, cała reszta wątków obyczajowych, wszystkie te relacje między bohaterami i sprawy społeczne, wypadają całkiem dobrze, nawet jeśli momentami znów przesadnie, i malują fajne tło dla całej reszty wydarzeń.
Ale wiadomo, sednem wszystkiego jest fantastyka naukowa i ta nie zawodzi. Jest co poczytać, nad czym pomyśleć i w co się wczuć, wgryźć. Są tu rzeczy, które fascynują i urzekają wizjami, jest też dynamika akcji, a całość pozostaje bardzo dobrze napisana. A to ważne, bo w końcu powieść liczy sobie ponad 550 stron, więc fajnie, że czyta się to lekko, przyjemnie, ale i z takim poczuciem obcowania z krwistą lekturą.
No po prostu kawał dobrej, klasyczne science fiction – ot ta sama dobra Rama, co zawsze. A nawet lepsza niż część poprzednia (choć nadal pierwszej odsłonie nic nie dorówna). A że roztacza przed nami ciekawe perspektywy na to, co będzie działo się dalej, warto będzie czkać na wznowienie czwórki.