OPOWIADANIE – Ponurak – MACIEJ SZYMCZAK - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

OPOWIADANIE – Ponurak – MACIEJ SZYMCZAK

Doktor Jabłoński upajał się tą chwilą. Majaczyła przed nim twarz przerażonej kobiety. Szeroko rozwarte oczy obnażały jej bojaźliwe usposobienie. Wyblakły kolor tęczówek skrywał w sobie żar wygasłych marzeń. Obdarzone symetrią lico uległo prawom natury, tracąc wszelkie atuty niewieściej urody. Dawna piękność popadła w ruinę, kryjąc w swojej fizjonomii okruchy minionej świetności. Odezwawszy się niepewnie, kobieta zdradziła swoje niskie wykształcenie.

– Czy pan doktór mógłby powtórzyć? – Rozwarła jeszcze szerzej ślepia, próbując wzbudzić w nim litość; ale doktor Jabłoński bynajmniej litości nie czuł.

On gardził swoimi pacjentami, czuł obrzydzenie do rodzaju ludzkiego. Chwile takie jak te wynagradzały mu cały czas zmarnowany w szpitalnych murach. Był niczym bóg, miał władzę nad nimi wszystkimi: szarymi, nic nieznaczącymi istnieniami, którymi przeciążona jest Matka Ziemia.

– Ma pani raka trzustki. I to złośliwego. Szanse na wyleczenie nowotworu są bliskie zeru. Obawiam się, iż pomimo całego dzisiejszego postępu medycyny nie potrafimy pani pomóc. Proszę nie robić sobie niepotrzebnej nadziei.

Strach zapłonął w jej oczach. Rozwarła szeroko szczękę, szczerząc się niczym owieczka idąca na rzeź. Szukała odpowiednich słów, ale jęzor zamarł w otworze gębowym, jakby sam kpił ze swojej właścicielki. Doktor Jabłoński poczuł przyjemny dreszcz na ciele. Fale rozkoszy rozchodziły się wzdłuż zakończeń nerwowych. Osiągnął stan bliski nirwany. Wygłaszał właśnie wyrok, a każde jego słowo było niczym kula wystrzelona z pistoletu.

– Zostało pani trzy, cztery… no, góra sześć miesięcy. Przykro mi. Chemioterapia nie pomoże.

Kłamał. Przy odpowiedniej hospitalizacji pacjentka mogła pożyć jeszcze parę lat – nawet zwolniło się miejsce u niego na oddziale. Ale ta durna baba, odziana w szmaty z jakiegoś lumpeksu, nie zasługiwała na łaskę, nie zasługiwała na drugą szansę.

– I nic się nie da zrobić?! Panie doktorze! Błagam pana! – Kobieta z trudem powstrzymywała się od płaczu. Najeżona zmarszczkami twarz zwilgotniała od słonych łez.

– Przykro mi – odpowiedział, usilnie maskując uśmiech, który cisnął się na jego usta. – Nic nie możemy zrobić. Mogę panią skontaktować z naszą psycholog, to świetna specjalistka i…

Zrozpaczona kobieta zerwała się z krzesła i wybiegła z gabinetu, czyniąc niemałe zamieszanie na szpitalnym korytarzu. Przez szparę w otwartych drzwiach zaglądały kolejne ciekawskie głowy pacjentów.

Poczekaj no, śmieciu, już ja ci zaraz spieprzę humor – skierował w myślach swój gniew ku pyzatej twarzy łysego jegomościa sondującego wnętrze gabinetu.

– DRZWI!! – wydarł się w stronę wścibskiego podglądacza.

Doktor Ponurak. Zasłużył sobie na tę ksywkę. Jego postać otaczała legendarna wręcz niesława. Doktor Ponurak, Anioł Śmierci, Doktor Zła Nowina – zasłynął w środowisku wyjątkowo obcesowym traktowaniem pacjentów. Ale co mógł na to poradzić? Kochał tę robotę i kochał kruszyć w ludzkich sercach nadzieję. Podniósł słuchawkę służbowego telefonu i wystukał numer swojej sekretarki.

– Judyta? Zadzwoń, proszę, do biura podróży i sprawdź, czy przyszły już bilety lotnicze. W przyszłym tygodniu wylatujemy.

– Dobrze, panie profesorze – usłyszał piskliwy głosik Judyty, młodej studentki medycyny, nad którą uwielbiał się werbalnie znęcać.

– Takkkk… – westchnął zadowolony.

Spojrzał w małe lusterko, oglądając schludną, zadbaną twarz pięćdziesięciolatka. Zdobił ją stylowy wąsik i ufarbowane na ciemny blond włosy, które skutecznie maskowały naturalny, siwy kolor. Doktor Jabłoński wyglądał lepiej niż większość jego równolatków i tak też się czuł. Zarabiał krocie i niczym nie musiał się przejmować. Przez najbliższe dwa tygodnie będzie byczyć się na bajecznych plażach Mauritiusa, spijając drinki z jędrnego ciała swej młodziutkiej kochanki. Życie jest piękne, gdy ma się władzę i pieniądze…

Z rozmyślań wyrwał go piszczący sygnał faksu. Wcisnął guzik, czekając, aż wydrukuje się wiadomość. Wyniki badań. Pewnie jeden z jego pacjentów. Na twarzy doktora pojawił się kpiący uśmieszek. Wyniki mówiły same za siebie. Frajer ma guza wielkości piłki golfowej i to w samym centrum mózgoczaszki. Już w zasadzie jest martwy, tylko jeszcze o tym nie wie.

Doktor zmrużył oczy, próbując odczytać nazwisko denata. Obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Ostatnio miał nasilające się problemy ze wzrokiem. Bywały dni, że strasznie bolała go głowa i nie był w stanie pracować. Najpierw potrzebuje urlopu, później zajmie się swoim zdrowiem…

– J… A… B… – rozczytywał z trudem spłaszczone i niewyraźne literki. – J-A-B-Ł-O-Ń-S-K-I… ADAM?!

To był cios. Zupełnie jakby do gabinetu wjechał czołg, miażdżąc jego ciało pod ciężarem wielkich gąsienic. Nagły strach zawładnął umysłem profesora. Śmierć zajrzała mu prosto w oczy. Odezwało się w nim uśpione od dawna sumienie.

Ale było już za późno. Guz skryty w jego czaszce pod wpływem stresu eksplodował, doprowadzając do nieodwracalnego uszkodzenia mózgu. Doktor Jabłoński osunął się na biurko i uderzył głową o blat. Zmarł wskutek rozległego krwotoku wewnętrznego.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *