Predator: Pogromca zabójców

KILLING PREDATOR… ONCE AGAIN

 

„Predator: Pogromca zabójców”. Raczej się to to „Zabójca Predatora” powinno nazywać. Ta seria zaczęła się tak ładnie, tak zgrabnie i klimatycznie w latach 80., nawet sequel dawał radę, choć głównie dzięki nastrojowi kina tamtych czasów, który jednak robił robotę. Potem już tak dobrze nie było, ale nawet na „Predatros” jakiś patent odświeżający serię się znalazł, a i każdy chętnie obejrzał „AvP”, bo wiadomo, chociaż to kaszana była, ale na tym koniec. Przygody łowców z kosmosu ciągnięto dalej, próbowano reaktywować, odświeżać… Czasem dawało się to oglądać, choć na sens produkcji zgrzytało się zębami („Prey”), czasem nie („The Predator”), ale wszystkie te tytuły coraz bardziej zabijały serię, zamiast ją ratować i nieść dalej. I kolejnym gwoździem do trumny jest ten film. Animowany. Fabularnie to taka popierdółka, która nijak nie przekonuje – czego się można było spodziewać, skoro stał za tym gość od „Prey” – a wizualnie to straszna padaka, którą ogląda się, jak lagującą gierkę.

Akcja to posklejane potem ze sobą w finale trzy opowieści. pierwsza zabiera nas do dziesiątego wieku i czasu wikingów, gdzie z Predatorem walczy wojownicza Ursa. W drugiej historii, której akcja ma miejsce w siedemnastowiecznej Japonii, kosmiczny łowca musi zmierzyć się z samurajami. A w 1942 roku w trakcie bitwy o Atlantyk, amerykański pilot natyka się na kosmiczny statek Predatora i…

Brzmi nieźle? Może i tak, ale wykonanie jest, jakie jest. dostajemy zbieraninę postaci, które nie przekonują, szczególnie Torres, ostatni z nich. mamy wojowników, ale nikogo zdolnego mierzyć się z Predatorami. A się mierzą, walczą. Sam pomysł by sięgnąć do tematu, że łowcy już wcześniej tu bywali jest spoko, ale wtórny – polscy miłośnicy serii wiedzą, że mieliśmy to już w „Batman versus Predator 3” i choć tam były to jedynie krótkie, pozbawione fabuł retrospekcje, ciekawiej wypadały, a w grze „Predator: Concrete Jungle” więcej tego było – i gorzej wykonany. To, by potem wziąć tych wszystkich wojowników i zrobić z nimi walkę na obcej planecie też już był. i też lepiej wypadał. A już to, że ludzie tak rozwalają łowców to w ogóle żart. Pewnie kogoś to przekona, komuś spodoba się akcja, spoko, nie bronię, ale dla mnie to o wiele za mało. ta seria nigdy nie była wysokich lotów, do poziomu „Aliena” zbliżyć się nie zdołała, podobnie „Terminatorowi” też nigdy nie dorównywała, poza tym była czystą, niewyszukaną rozrywką, ale miała klimat, miała dobrą akcję, starano się w początkowych odsłonach by jednak był w tam jakiś choćby pozorny tylko sens. Tu tego nie ma. jest akcja, ale nijaka. Sensu nawy nie ma co szukać. Klimat? Tak, ale infantylny, jakbym oglądał animację dla dzieciaków, do której ktoś dorzucił krwi. Z ekranu, chociaż cały czas coś się dzieje, wieje nudą, a przekonywanie, że wikińska wojowniczka z dzidą, samuraj i pilot pierdoła, bo inaczej się go chyba nazwać nie da, pokonują Predatorów, którzy mogliby ich wymazać jednym strzałem, to już w ogóle żart. I zawieszenie niewiary nic tu nie pomaga – zbyt absurdalne to wszystko, zbyt naciągane, zbyt grubymi szyte nićmi.

 

A przecież, jak pokazały choćby komiksy o Predatorach, można opowiadać fajne, przekonujące opowieści, które mają sens, klimat, coś świeżego i potrafią wywołać więcej napięcia, niż ten odarty z emocji film (i scenę na koniec, wiadomo którą, przyjąłem z politowaniem, a nie ekscytacją – powinno mnie ekscytować, bo to daje jakieś tam możliwości, że bohaterowie starych filmów wrócą, a jednak ziewam na myśl, co twórcy tacy, jak ten zrobią z tym wszystkim). Dlaczego nie sięgnąć do nich? Czemu nie spróbować ich zaadaptować? Dlaczego nie wziąć choćby komiksowego „AvP” i jeden do jednego przenieść na taśmę filmową, skoro ta historia to samograj, świetnie wyważona i poprowadzona w kinowym rytmie? Zamiast tego dostajemy produkcje taką, jak ta, z kanciastą animacją, która nie wpada w oko, z tym stylizowaniem (chyba, bo nie ogarniam sensu tego zabiegu) na poklatkową animację, przez które obraz na ekranie skacze i laguje, aż się nie chce na to patrzeć (a podobno twórca inspirował się „Akirą” i ja się zastanawiam czy my widzieliśmy ten sam film, czy może mówił o hinduskiej „Akirze” z 2016, to by nawet się jakościowo zgadzało). I człowiek się nudzi, choć krótko jest i dynamicznie. No sorry, ale nie podeszło mi to gorzej niż „Prey” – acz oddam jedno, „AvP2” czy „The Predator” były jeszcze gorsze – i na „Predator: Badlands” nie mam jeszcze bardziej ochoty, a i tak już mnie ten film odkąd tylko pojawiły się mgliste zapowiedzi, zniechęcał do siebie osobą twórcy.

Michał Lipka

favicon Predator: Pogromca zabójców

Opublikuj komentarz

Nie przegap