Sandman #10: Przebudzenie – Neil Gaiman, Michael Zulli, Jon J. Muth, Charles Vess - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Sandman #10: Przebudzenie – Neil Gaiman, Michael Zulli, Jon J. Muth, Charles Vess

CZUWANIE

Wraz z końcem tego roku wraca do nas po raz kolejny ostatni tom „Sandmana”. Cała seria wznowiona została w nowej, spójnej szacie graficznej, fajnie to to wygląda, ale przede wszystkim liczy się to, co w środku. A tam naprawdę dobrze jest, momentami rewelacyjnie, może nie tak wybitnie… No, ale o tym pisałem nie raz omawiając poprzednie tomy, a tu nie ma sensu do tego wracać, bo świetne to jest. Godne podsumowanie i dopełnienie sagi, w którym nie ma epickiej akcji ani szybkiego tempa, ale i tak to, co serwuje nam Gaiman, robi robotę i działa na czytelnika.

Morfeusz, Sandman, Sen z Nieśmiertelnych, nie żyje. Ale żyje kolejny Sen z Nieśmiertelnych, który zajął jego miejsce – a który nie ma prawa używać imienia Morfeusz. A wraz z nim nadchodzi czas zmian, bo po ostatnich wydarzeniach pozostał bałagan, pozostały trupy, których część na pewno chciałaby wrócić do życia i problemy, którym stawić trzeba czoła.

Zanim to jednak nastąpi, trwają przygotowania do pogrzeb. Nieskończeni spotykają się w sennej krainie na wezwanie, ale nie są sami. W tym miejscu zjawiają się właściwie wszyscy, by oddać hołd Morfeuszowi i poprowadzić go w tej ostatniej drodze. Ale to nie wszystko…

„Sandman” jako taki skończył się w ostatnim tomie. To tam umarł główny bohater (pogrzeb zresztą widzieliśmy tom wcześniej, a choć nie było podane czyj on jest, chyba każdy doskonale to wiedział), a jego miejsce zajął inny. Koniec, finisz, a teraz… Nie, nie nowy początek, choć trochę tego jest, a epilog. Czy raczej kilka epilogów, ale o tym już sami się przekonacie. To, co jednak czeka na Was w tym tomie, to powrót do wszystkiego, co już było. Każda ważna dla serii postać się pojawia (nawet Batman), echa wydarzeń rozbrzmiewają w tej części mocno i nostalgicznie (Szekspirem też to znów leci, co mnie niezbyt cieszy, bo to zawsze u Gaimana najsłabsze było, ale daje radę tym razem) i tak jakoś wywołuje żal, że to już koniec.

No świetnie się to czytało. Tylko pięć zeszytów, a udało się Gaimanowi domknąć, dopowiedzieć i jeszcze raz dać nam przeżyć to, co u niego najlepsze. Świetnie, literacko to wszystko napisane, znakomicie przełożone (choć z tym tytułem to tłumacz miał ciężki rzecz do zgryzienia i nie wywiązał się najlepiej, w końcu oryginalne „Wake” to nie tylko „Przebudzenie”, ale i „Czuwanie” i „Stypa” i tej wieloznaczności, tak świetnie oddającej zawartość jednak uchwycić się nie udało, tym bardziej, że przebudzenie akurat najmniej tu pasuje) i wyśmienicie zilustrowane. Aż żal, że tak nie wyglądał poprzedni, rewelacyjny tom, dobrze jednak, że finał zdołał wrócić do tego, co najlepsze i mamy realistyczne, baśniowe, nastrojowe rysunki, które z jednej strony kontynuują to, co już znamy, a z drugiej wprowadzają jakiś taki lżejszy, jaśniejszy ton do serii, jakby jej nastrój zmienił się niczym kolory głównego bohatera.

W skrócie: warto. Fajnie było, naprawdę. Tak ogólnie z całą ta serią. Czasem narzekałem, czasem chciałem, żeby daną opowieść Gaiman już skończył, bo mimo fajnego stylu, treść nijak mi nie podchodziła, ale ogół był znakomity i jeszcze kiedyś chętnie wrócę do tego wszystkiego. Dobrze, że po latach znów spotkałem Sen, uzupełniłem kolekcję i poznałem wszystko, co w temacie stworzył Gaiman („Sandmana Uniwersum” itp., które jedynie nadzorował, nie wliczam).

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *