Szninkiel – Jean Van Hamme, Grzegorz Rosiński
|POKÓJ ZAPANUJE, KIEDY TRÓJKA SIĘ ZJEDNOCZY
„Szninkiel” to komiks legenda. Może nie w ogólnoświatowym pojęciu, ale na rynku europejskim, a w Polsce chyba w szczególności, darzony jest swoistym kultem. Nic w tym jednak dziwnego, bo Jean Van Hamme, jak w żadnym innym ze swoich dzieł, wspomina się tu na wyżyny swojego talentu, serwując nam jedną z nielicznych w swej karierze ambitnych fabuł. Od strony graficznej zaś, nasz rodzimy artysta Grzegorz Rosiński, oferuje tradycyjnie urzekające realizmem i dopracowaniem grafiki. Jako całość zaś „Szninkiel” to po prostu rewelacyjne dzieło, które poznać powinien każdy dorosły (album przesycony jest mocną erotyką) miłośnik opowieści graficznych.
Akcja „Szninkla” dzieje się na planecie Daar, miejscu rozdartym konfliktem trzech potęg. Jak to zawsze w takich sytuacjach bywa, najbardziej cierpią ci, którzy nie powinni. Wśród nich są Szninkle, niepozorne także pod względem wzrostu istoty, które nie mają szans w starciu z wojną. A może jednak? Tak się bowiem składa, że to właśnie jeden z nich staje się wybrańcem O’na – boga. Wybrańcem mającym zażegnać konflikt i ocalić świat i niezliczone istoty. J’on, bo tak ma na imię, wyrusza więc w podróż, ale im dłużej wędruje i im większych cierpień i prób doświadcza, tym bardziej wątpi, że jest w stanie zjednoczyć trójkę i zmienić wojnę w pokój. Czy rzeczywiście jego misja będzie miała jakikolwiek sens?
„Szninkiel” o komik, którego nikomu w Polsce nie trzeba prezentować. Grzegorz Rosiński – całkiem słusznie zresztą – chociaż tworzy za granicą, jest darzony w naszym kraju kultem i uwielbieniem. Wielkim hitem od zawsze był też cykl „Thorgal”, nad którym on i scenarzysta Van Hamme pracowali latami. O ile jednak „Throgal” prezentował bardzo nierówny poziom, czasem nużąc i rozczarowując, o tyle „Szninkiel”, opowieść która powstała przecież jako forma wytchnienia od przygód dzielnego wikinga, autentycznie zachwyca. A przecież oparta została na mieszance podobnych, co tam motywów. Mamy bohatera wybrańca, wielki quest, miłość, świat fantasy, a jednak mocno połączony z typowym SF, przygody, erotyka, nuta humoru… Co sprawia, że „Szninkiel” jest wielkim dziełem?
Po pierwsze należałoby powiedzieć, że jego głębia. „Thorgal” był prostą opowiastką dla nastolatków, którzy chcieli kolejnego stricte dobrego wojownika pokonującego następne przeciwności losu. „Szninkiel”, choć wciśnięty w te same ramy, idzie inną drogą. J’on nie jest herosem, nie jest też wcale taki dobry. Wątpi, ulega pokusom, złości się. Thorgal był nieskazitelnym człowiekiem o jednotorowym umyśle, mały Szninkiel zaś to człowiek z krwi i kości. Człowiek (bez cudzysłowu, mimo jego pochodzenia), z jakim śmiało możemy się identyfikować. Ale nie miałoby to takiej mocy, gdyby nie ponury ton całości. Niby jest tu humor, niby są przygody, niby możemy podziwiać niezwykłe widoki i tym podobne elementy, ale część mocy całej opowieści wynika z jej przygnębiającego charakteru. Poczucia beznadziejności, opuszczenia, pozostawienia samemu sobie.
A to jeszcze nie koniec. Van Hamme traktuje „Sznikla” trochę, jak worek, do którego wrzuca najróżniejsze popkulturowe elementy. Ale ma świadomość tego, co powinno się w nim znaleźć. Czasem może i brzmi to osobliwie (pomyślcie o połączeniu „Biblii”, „Hobbita” i „Władcy Pierścieni” z „Odyseją kosmiczną”), ale jednak efekt finalny jest wyśmienity. Van Hamme nie raz zresztą pokazał, że jest dobrym scenarzystą, ale nigdy wcześniej i nigdy potem nie wspiął się na takie wyżyny, jak w tym komiksie. A wszystko to perfekcyjnie zwieńczył Rosiński, którego realistyczna, pełna detali kreska wyśmienicie oddaje każdy aspekt całej opowieści, od pełnych namiętności i wulgarności scen erotycznych, przez plenery fantasy, po sceny batalistyczne i apokaliptyczne.
Kiedy lata temu po raz pierwszy przeczytałem ten komiks (a była to pierwsza kolorowa edycja – „Szninkiel” debiutował bowiem najpierw jako czarnobiała trzyczęściowa opowieść), zrobił na mnie duże wrażenie. Ale jeszcze większe robi teraz, po latach, kiedy zdobyłem więcej doświadczeń, wiem więcej, więcej dzieł popkultury i legend znam. Ten album to bowiem nie jednorazowa lektura, a rzecz do której powinno się wracać raz na jakiś czas by odkrywać od nowa. Dobrze, więc że pojawiło się kolejne jej wznowienie, bo to dzieło, które na swej półce powinien mieć każdy szanujący się fan komiksu.
Michał Lipka