The Last of Us (DVD)
|WCALE NIE TACY OSTATNI
„The Last of Us”. Serial. No kto miał obejrzeć, pewnie już obejrzał, bo to spory hit ostatnich miesięcy, rzecz szeroko komentowana i w ogóle. Ale kto jeszcze nie widział, ma okazję teraz na kinie domowym, tak, że i posiadać w końcu może i wracać do opowieści. No a wracać jest do czego. Może to i owo można by zmienić, a to i owo poprawić (mówię tylko z perspektywy widza, gier jeszcze nie miałem okazji ograć, więc nie oceniam, jako adaptacji), ale i tak rzecz dobra jest, momentami bardzo i warta uwagi.
Ocieplenie klimatu doprowadza do katastrofy. Wywołana przez grzyby pandemia, doprowadza ludzi do szaleństwa, a naszą cywilizację na skraj zagłady. Dwie dekady później wszystko się zmieniło, świat jest w ruinie, a niedobitki ludzi próbują jakoś przetrwać. Wśród nich jest Joel, który już wkrótce pakuje się w wydarzenia, jakie zmienić mogą wszystko. I jeszcze poznaje ją, nastoletnią Ellie, która może być kluczowa… właściwie dla wszystkiego!
Dziewięć odcinków. W sumie niewiele, ale wystarczyło, by serial zrobił na widzach wrażenie. I fajnie, bo jeśli chodzi o adaptacje gier komputerowych, to jakoś mały i wielki ekran nie mają za bardzo czym się popisać. Okej, ja tam lubię „Pokemony” i „Tomb Raidery”, a na kiczowatych „Resident Evilach” bawiłem się, jak to na tandecie człowiek się bawi, no ale poza niektórymi „Poke” filmami, które właściwie ciężko nazwać adaptacja gry, bo ta zabawa medium wykroczyła już dawno poza definicję tego hasła (no bo to inspiracja, a nie adaptacja), ciężko mi znaleźć coś, co miałoby prawdziwą wartość. Więc tym bardziej doceniam, że „The Last of Us” wyszło twórcom. I że broni się w oderwaniu od pierwowzoru, czego o wyżej wymienionych najczęściej powiedzieć się nie da.
No, ale najpierw parę minusów. Bo są tu wątki, które można byłoby skrócić, jest kilka scen, które zamiast wywoływać emocje, próbują wmówić nam, że mają ładunek emocjonalny, choć wcale go tam nie znajduję. No i jest parę rzeczy, które można było inaczej, można było tu przyspieszyć, tam przeciągnąć, ale musiałbym już w fabułę wchodzić, a tego robić nie chcę. No ale w większości to drobiazgi, bo serial naprawdę dobry jest. I mówię to, jako człowiek, który już wszelkim postapo rzyga i ma na nie alergię.
Bo tak – „The Last of Us” ma klimat, ma fajną akcję, dobre pomysły i nieźle skrojone postacie. Nieźle, bo to dość typowa robota dla mnie, ale jednak wyrazista, jednak mająca swój urok i dobrze wypadająca na ekranie. Produkcja nie nudzi, toczy się ogólnie w dobrym tempie, a wszystkie te kontrowersje, po które sięga, serwuje w sposób pasujący do całości. A przy okazji aktorsko naprawdę daje radę. Może mnie Bella Ramsey nie kupiła tak, jak powinna – ja wiem, że nominacje i nagrody ma za rolę, ale jakoś nie trafiła w moja wrażliwość – ale odzyskany z zapomnienia Pedro Pascal, który dostał w końcu swoje zasłużone pięć minut, wykorzystuje szansę znakomicie. Poza tym wizualnie rzecz też wypada bardzo dobrze, popatrzeć jest na co i w co się wczuć także. No i po wszystkim zostaje też niedosyt. Ale ten, miejmy nadzieję, że już niedługo (choć strajk w branży filmowej może temu przeszkodzić) zostanie zaspokojony.
Więc co tu dużo mówić, polecam. Ale polecali chyba wszyscy, którzy po serial sięgnęli. Oryginalny nie będę, ale po co, skoro warto i tyle.
Michał Lipka