Wieczna wojna – Joe Haldeman
|WIECZNY PACYFIZM
Po dłuższej przerwie Rebis wraca z kolejnymi tomami „Wehikułu czasu” i na dobry początek serwuje nam od razu dwie świetne, klasyczne powieści. Jedna z nich to „Wieczna wojna”, opowieść znana już w naszym kraju zarówno w wersji powieściowej, jak i komiksowej, ale warta przypominania co raz. Bo chociaż jest to proste dzieło i kojarzące się z licznymi podobnymi tworami, absolutnie warte jest poznania, bo wypada lepiej, niż większość tego typu utworów.
Wojna z Taurańczykami, kosmitami, którzy zaatakowali ludzi, trwa. Na linie frontu trafia William Mandella, który doświadcza tam jedynie okrucieństwa, cierpienia i wojennego bezsensu. Ale wkrótce przekonuje się o czymś jeszcze: gdy on bierze udział w walkach, na Ziemi mija tysiąc lat, wszystko się zmienia i zostaje pytanie czy on tu jeszcze w ogóle pasuje…
„Wieczna wojna” to powieść, która w obecnych czasach może i jest inaczej postrzegana, niż w chwili premiery – co zresztą zauważa sam autor, ale jej siła wymowy wcale się nie zmieniła. Joe Haldeman napisał ją pod wpływem doświadczeń z wojny w Wietnamie, ale – i chwała mu za to – stworzył opowieść pacyfistyczną. Niby o wojnie, ale o wojnie, jako złu, prawdziwym piekle na ziemi. Nie ma tu wzniosłości i kiczowatego patosu, nie ma pochwały walki, jest chora rzeczywistość, którą trzeba przetrwać. I to się w powieści ceni. Wielu zarzucało autorowi, że „Wieczna wojna” to odpowiedź na „Kawalerię kosmosu” Heinleina, ale nawet jeśli wykazuje pewne podobieństwa, dzieło Haldemana jest inne, bo nie gloryfikuje konfliktu. Nie ma tu naiwności, jaką atakują nas dzieła popierające walkę, nie ma tego niemalże propagandowego wydźwięku, jest prawda, jest siła wyrazu i przestroga.
Ale abstrahując od tego wszystkiego, „Wieczna wojna” to po prostu kawał dobrej fantastyki. Nie trawię militarnej science fiction, a space opera to nie moja bajka, dlatego fanem „Star Warsów” nigdy nie byłem i nie będę (choć, oczywiście, czasem z chęcią odświeżam sobie filmy z tej serii), ale dzieło Haldemana dalece wykracza poza ten schemat. Ma przesłanie, to jedno, ale ma też świetną akcję, znakomite pomysły i naprawdę dobry styl. Lekki, niewymagający, ale i satysfakcjonujący. Przy okazji wizja autora jest przekonująca i zapadająca w pamięć, a całość po prostu dostarcza świetnej rozrywki spod szyldu SF.
Nie powinien więc nikogo dziwić fakt, że „Wieczna wojna” dostała nagrody Hugo, Nebulę i Locusa, została zaadaptowana w formie kultowego już komiksu czy gry planszowej oraz doczekała się dwóch kontynuacji – „Wiecznego pokoju” i „Wiecznej wolności”. A to, oczywiście, między innymi. Dziwi za to fakt, że na początku wielu wydawców odrzuciło dzieło Haldemana, na szczęście w końcu całość pojawiła się na rynku, a my możemy cieszyć się wznowieniem. Jeśli jeszcze nie znacie „Wiecznej wojny”, koniecznie nadróbcie ten błąd – i miejcie nadzieję, że doczekamy się reedycji kolejnych części.
Michał Lipka