Ostatni pisarz – Jan Mazur, Robert Sienicki
|W PRZYSZŁOŚCI SKOPIUJĄ TO WAM HURTOWO
Jan Mazur, dość wszechstronny scenarzysta młodego pokolenia, dał się nam poznać dotąd zarówno jako twórca parodystycznego fantasy („Rycerz Janek”), jak i sentymentalnych, obyczajowych opowieść w stylu „Osiedla Swobody” („Tam, gdzie rosły mirabelki”). Teraz w nasze ręce trafia jego kolejne dzieło, dla odmiany osadzone w realiach science fiction. I jest to album całkiem udany. Może nie tak, jak wspomniane „Mirabelki” czy znakomity „Koniec świata w Makowicach”, ale zdecydowanie lepszy od „Rycerza Janka” i stanowiący przyjemny hołd dla klasyki gatunku.
Świat przyszłość należy do maszyn. Człowiek jest już niemal zbędny. Maszyny robią właściwie wszystko, co robili do tej pory ludzie, wykonują każdą ich pracę, a co więcej także rzeczy takie, jak sztuka. Pisarstwo również nie jest dla nich niczym nieosiągalnym, bo są w stanie podrobić styl każdego pisarza. Przynajmniej prawie każdego.
Ale jest jeden pisarz, ostatni, którego prozy naśladować nie potrafią maszyny. Dlatego też to on zostaje wybrany do misji lotu na Saturna. Cel jest prosty, stworzenie arcydzieła. Ale czy autorowi rzeczywiście o to chodzi?
„Ostatni pisarz” to lekkie science fiction. Science fiction z całkiem sporą dawką tego, co w każdej historii jest istotne – zaplecza obyczajowego, które Mazurowi zawsze dobrze wychodziło. Niby akcja dzieje się w komosie, niby mamy i niebezpieczeństwa, i popisy wyobraźni i prezentację świata przyszłości, ale to właśnie człowiek znajduje się w centrum zainteresowania autorów. I to jest jak najbardziej in plus. Tak samo, jak związana z tym zwyczajność, czyli dla mnie osobiście najlepsza część „Ostatniego pisarza”, słodko-gorzką, jak informuje nas blurb, bliską nam
A jak komiks wypada od strony fantastyki naukowej? Przyjemnie oldschoolowy, ze sporą ilością nawiązań. Czy w odkrywczy sposób? Tego bym nie powiedział, bo tematyka tworzenia przez roboty własnej sztuki to już nie tylko rzecz znana z książek, filmów czy komiksów, ale i rzeczywistości – powstała przecież nawet pierwsza książka stworzona przez sztuczną inteligencję, a i to już kilka lat temu („Lithium-Ion Batteries: A Machine-Generated Summary of Current Research”), niemniej nadal nieźle. Zresztą autorzy serwują nam tu nawet odrobinę fantasy, jakby puszczając oko do fanów „Rycerza Janka”.
A wszystko to robią w lekki, nieskomplikowany, ale przyjemny sposób. Bardziej rozrywkowy, nieco mniej refleksyjny, niż się spodziewałem, ale i nie wolny od nuty satyry. I nieźle narysowany. Siennicki („W głowie tłumaczy”) operuje stylem prostym, cartoonowym, ale przyjemnym dla oka. Album do tego jest przyjemny kolorystycznie – jednobarwna tonacja z czasem ustępuje bardziej widowiskowej estetyce, a do tego mamy przyjemną stylizację tomiku, jako całości.
W skrócie, mamy tu do czynienia z kolejnym przyjemnym komiksem od Mazura. Nadal wolę go w takiej estetyce, jak w „Mirabelkach” czy „Makowicach”, niemniej było to całkiem udane spotkanie. A na dodatek na deser serwujące nam nieco wglądu w proces twórczy, fragment alternatywnego zakończenia i tym podobne atrakcje.
Michał Lipka