Spawn: Compendium, vol 4
|Todd McFarlane, David Hine, Greg Capullo, Philip Tan, Whilce Portacio, Rob Liefeld, Erik Larsen, Robert Kirkman, Brian Holguin, Rodel Noora, Brian Haberlin, Bing Cansino, Geirrod Van Dyke, Mike Mayhew, Khary Randolf, Szymon Kudranski, Jon Goff
ARMGEDDON: ENDGAME
Czekało się na to spawnowe kompendium, oj czekało. Bo w końcu wznowienie wielu świetnych historii – epickiego, wieńczącego właściwie wszystkie wątki serii „Armageddonu”, cenionego „Gunslinger Spawna” czy wreszcie świetnego arcu „Endgame”. „Armageddon” to rzecz, której poprzednie wydanie na rynku wtórnym osiągała jakiś czas temu kwoty astronomiczne, a że to i rzecz ważna i dobra, poznać warto, a nawet trzeba, jeśli jest się fanem. I teraz można, zbiorczo, w normalnej cenie, jeszcze z tym wszystkim, co pomiędzy. I fajnie, chociaż trzeba pamiętać, że początek tej opowieści zamieszczony został na końcu poprzedniego „Spawn: Comepndium”, więc to tam trzeba wszystko zaczynać.
Spawn powraca. Odzyskał wspomnienia o żonie, a teraz wraca do swoich zaułków i z miejsca musi stawić czoła największy z niebiańskich wojowników, Diciple’owi. Rozerwany na kawałki, znów trafia do piekła, gdzie wrogowie nie tylko maja w końcu szansę go wykończyć, ale i wydrzeć jego największe sekrety.
Koniec? Dopiero początek. Ale początek końca. Nadchodzi Armagedon, ludzie na całym świecie doświadczają paranormalnych zjawisk, woda zmienia się w krew, z nieba padają żaby, zmarli wstają z grobów… Gdy zbliża się ostateczna walka dobra ze złem, Spawn, który nie chciał opowiedzieć się ani po stornie Nieba, ani Piekła, którego tron zresztą odrzucił, będzie niezbędny do zwycięstwa. Ale jak go ocalić? Tajemniczy Człowiek Cudów przywołuje nowego Spawna – małego chłopca o imieniu Christopher. Jaka będzie jego rola w tym, co nadchodzi? Co właściwie dzieje się w Niebie i Piekle i co z tym wszystkim wspólnego mają dzieci Wandy.
Zmiany, zmiany, zmiany. Piekło może tu nie zamarza, ale o ile poprzedni tom był wprowadzeniem pewnego odświeżenia do serii w postaci nowych artystów, ten idzie z tym zdecydowanie dalej. Todd McFarlane serię opuścił, napisał pierwszą część „Armageddonu” w tomie poprzednim, tu wszystko oddał w ręce Hine’a. I na pięćdziesiąt zeszytów zebranych w albumie, pracował nad 20 tylko. A i to nie sam. A graficznie to już w ogóle eksperymenty i coraz mocniejsze odchodzenie od dotychczasowego schematu. Co nie zawsze jest na plus, choć bywa naprawdę ciekawie.
Wracając jednak do samej opowieści, to główny scenarzysta tomu David Hine podjął się tu nie lada wyzwania – spleść wszystkie najważniejsze wątki ze „Spawna” i doprowadzić je do wielkiego finału w całkiem epickiej opowieści. Opowieści, która zaczyna się naprawdę znakomicie, szybką akcją, ciekawymi wątkami, których niejasność dodaje całości pikanterii, a także świetnym klimatem. Im dalej jednak w opowieść, tym bardziej wszystko to składa się we wtórną historię. Nadal sympatyczną, ale wtórną.
Co tu jest powtarzane? Hine dosłownie kopiuje na stronach treść „Kaznodziei”. Spawn jako bohater tkwiący między dobrem a złem, posiadający niezwykłą moc, wykraczającą poza niebiańskie i piekielne zdolności, brak Boga w Niebie i nikt nie wie, gdzie je, anioły próbujące coś zaradzić na obecną sytuację, przez co uwolniona zostaje szalona potęga mogąca zagrozić obu stornom konfliktu… Długo można by wymieniać. Fakt, że nie ma w tym głębi i ambicji „Kaznodziei” sprawia, że momentami czytelnik czuje zawód. Tym bardziej, że mnóstwo tu zagranych zagrywek i elementów czerpanych stąd i stamtąd.
Ale i tak zabawa jest dobra, a potem rozkręca się w różne strony, jest sporo wątków, treści, sporo odchodzenia w mniej oczywiste kierunki i równie sporo wątków obyczajowych, bo nie samą apokalipsą człowiek żyje. Tajemnic też nie brak, choćby w ciekawym „Endgame”, w którym… A zresztą sami zobaczycie. A sam Spawn coraz bardziej zmienia się w postać, jak chociażby mordercy z horrorów, gdzie bardziej liczy się maska, a nie kto pod nią, co wcale nie wychodzi serii na złe. No i utrzymuje się trend, że nie ma tu tyle gadania, co w pierwszych dwóch „Compendiach”. Są momenty, gdzie czytelnik zderza się ze ścianą tekstu, ale jednak nie za często, choć narracja telewizyjna nie zniknęła.
No i album świetny ma ten swój klimat, rysunki w większości robią wrażenie – choć im bardziej widowiskowe się stają, tym mniej intrygują, bo ich siła tkwi w mroku i nastroju. Czasem więcej tu realizmu, czasem uderza nas jakaś zwyczajność, a same nazwiska wrażenie robią. Capullo czasem wraca, czasem nawet na tym polu McFarlane dorzuca coś od siebie, a tu jeszcze choćby Whilce Portacio, Rob Liefeld, Erik Larsen, nawet Robert Kirkman. I pamiętajmy o Szymonie Kudranskim, naszym rodaku, który tu wkracza na spawnową scenę. A jeszcze koloryści robią robotę, bo na tym polu „Spawn” też jest znakomity, a wszystko to odbiera się w naprawdę przyjemny sposób. I przyjemny jest cały ten komiks. Nie jest to wielkie dzieło, dużo tu wtórności, w wyższą półkę to to nie celuje, ale i tak jest dobrze. Bardzo dobrze. Co tu dużo mówić, najlepsze „Compendium” od czasu pierwszego. O ile nie w ogóle. A i warto nadmienić, że tym razem mamy jakieś dodatki. Trochę szkiców, szkoda, że nie reprodukcje okładek, ale jednak coś. Fajny prezent od Image na trzydziestolecie postaci.
Michał Lipka