Armagedon – Graham Masterton - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Armagedon – Graham Masterton

PODRÓŻ PRZEZ KONAJĄCĄ AMERYKĘ

Już sam widok nazwiska Mastertona na okładce to gwarant jeśli nie dobrej zabawy (w dorobku angielskiego pisarza bowiem nie brakuje literackich koszmarków), to przynajmniej znakomicie napisanej historii. Jeśli jednak dodać do tego Manitou, wiadomo już, że na czytelników czeka kawał dobrego horroru. Klimatycznego, lekkiego, podanego z humorem, ale i brutalnością, na jaką zasługuje. Od początku istnienia serii zdania na jej temat są podzielone, nie inaczej jest w przypadku tej części, ale ja, jako zwolennik cyklu, znakomicie bawiłem się w trakcie lektury i śmiało mogę polecić „Armagedon” każdemu, komu podobały się poprzednie tomy. Ale przejdźmy do konkretów.

Najpierw kilka słów o samej fabule. Jak się można domyślić, nie jest ona szczególnie odkrywcza i przebiega według tego samego schematu, co dotychczas, ale nie o to przecież chodzi, by wyrywać się konwencji, a doskonale w nią wpasować i Masterton robi to z dobrym skutkiem. Jak zawsze więc Amerykę dosięga jakaś katastrofa, jak zawsze okazuje się też, że za wszystkim stoi żądny zemsty na białym człowieku Misquamacus i jak zawsze do walki z nim stanąć będzie musiał Harry Erskine – oczywiście razem z towarzyszami. Tym razem jednak USA stają się ofiarą plagi ślepoty. Prezydent kraju wsiada na pokład śmigłowca, udając że jest z nim wszystko ok, tak, by nie zauważyli tego ludzie, jednak nic nie jest dobrze – stracił nagle wzrok i nie wiadomo dlaczego. Niestety, tego stanu rzeczy nie da się długo utrzymać w tajemnicy, bo ślepota dopada coraz więcej Amerykanów. Piloci tracą wzrok w trakcie lotów i samoloty spadają z nieba. Nagle oślepli kierowcy rozbijają się na ulicach. Pracownicy nie widząc co robią doprowadzają do tragedii. Stany Zjednoczone stają na krawędzi zagłady. Kto może ocalić świat przed Armagedonem? Oczywiście Harry Erskine i Amelia Crusoe, którzy doskonale wiedzą, że Misquamacus powrócił i jak go powstrzymać. Niestety tym razem czekają na nich kolejne kłopoty. Muszą bowiem nie tylko ruszyć przez upadającą Amerykę, ale także zgłębić sekrety indiańskiej magii…

Chociaż oba tytuły, poza samą wędrówką przez Stany oraz zgłębianiem lokalnej dziwacznej magii, nie mają ze sobą wiele wspólnego, lektura tego tomu cyklu „Manitou” skojarzyła mi się z kultową serią komiksową „Kaznodzieja”. To jednak tylko luźne skojarzenie, rzecz bez większego znaczenia, choć też obudziła we mnie pewną sympatię do „Armagedonu”. Nie trzeba było jednak aż takich elementów. Mamy tu bowiem do czynienia z powieścią udaną i przy okazji dobrze kontynuującą cykl.

Co prawda całość jest już jednak nieco wtórna i nie wnosi nic nowego do cyklu, a mimo to czyta się znakomicie. Jest tu bowiem wszystko to, za co miłośnicy pokochali „Manitou”. A co dokładnie? Oczywiście klimat, szaloną akcję, sympatycznych bohaterów, humor… Skala wydarzeń jest epicka, jak to w poprzednich tomach bywało, i robi duże wrażenie, nawet jeśli wszyscy doskonale to znamy. Do tego całość napisana jest po prostu znakomicie, w sposób lekki, łatwy i szybki w odbiorze, ale literacko udany i przykuwający czytelniczą uwagę.

Tak więc, polecam ten, jak i poprzednie tomy. Seria „Manitou” to solidna porcja znakomitej lektury dla miłośników grozy. Wciąga, dostarcza emocji i po prostu świetnie się czyta. Aż szkoda, że przed nami jeszcze tylko jeden tom.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *