Czarny Rycerz: Magneto kroczy po Ziemi / Państwo wampiryczne - KOSTNICA - POZORNIE MARTWA STREFA || Kostnica.Com.PL

Czarny Rycerz: Magneto kroczy po Ziemi / Państwo wampiryczne

POWRÓT CZARNEGO RYCERZA

Gdzie „WKKM” nie może, tam „SBM” pośle, chciałoby się powiedzieć. Kiedy „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” wychodziła w Polsce, pominięto kilka tomów, zastępując je innymi. Tak oto tomy o Kaczorze Howardzie czy Deadpoolu niemal nie ukazały się po polsku – ostatecznie wyszły dużo później – a Kapitan Brytania niemal podzielił ich los. O ile jednak tom Alana Moore’a, „Zakręcony świat” ostatecznie ukazał się w jej ramach, choć po długim oczekiwaniu, o tyle „Vampire State” wypadł z kolekcji zupełnie. Na szczęście potem wyszli „Superbohaterowie Marvela” i w końcu dostaliśmy tę historię. I tak, cieszyć jest się z czego, bo to kawał dobrego komiksu, który wie, że kiedy opowiada się o walce z wampirzym terroryzmem, nie można robić tego w sposób specjalnie łagodny. Z drugiej strony to, jak tłumacz i korekta postarały się, by zepsuć ten komiks sprawia, że w trakcie lektury zębami zgrzyta się na podobnym poziomie, co przy „Weapon X” od TM-Semic. Więc wniosek w sumie jest jeden: warto, ale nie w tej formie.

No ale przyjrzyjmy się bliżej całości. Treść? Wampiry połączyły siły z władającymi magią i chcą jednego: znaleźć sobie własne państwo. Dlatego postanawiają zaatakować Wielką Brytanię i przejąć ją do własnych celów. Do walki z nimi staje MI13, z Czarnym Rycerzem na czele, który właśnie ponownie sięgnął po hebanowe ostrze. Wspiera ich zaś, przebywający akurat na Wyspach, Blade. Ale wróg, który żyje tysiące lat i miał czas nauczyć się strategii i planowania, wie doskonale co i jak zrobić, by osiągnąć własne cele…

Dlaczego ten tom zatytułowany jest „Czarny Rycerz”, a nie „Kapitan Brytania”, skoro zbiera zeszyty serii „Captain Britain and MI13”? Bo właśnie bardziej na tym pierwszym jest skupiony. Kapitan Brytania nie znika z łam, jednak to właśnie gość, który dzierży hebanowe ostrze jest tu na pierwszym planie. I fajnie. Kapitana lubię, ale Rycerz to gość, do którego mam sentyment. To w końcu on stał na czele Avengers, kiedy ta grupa debiutowała w Polsce w latach 90. ze swoimi solowymi przygodami w historii „Ex Post Facto” (którą swoją drogą bardzo lubię, mimo bezlitosnego pocięcia jej przez TM-Semic). I chociaż czerpie mocno z arturiańskich legend, mitów i podań, a tych nie trawię, jakoś do mnie przemawia.

No i ten tom właśnie na nim się koncentruje. Na jego powrotach. Kapitan Brytania gra tu drugie skrzypce, a sam Rycerz pokazuje nam się w ujęciu i klasycznym, i nowym. Już na początek w klasyce właśnie, przepadkiem sprowadza na Ziemię Magneto, więc bierze na siebie brzemię swojego wuja, byłego Czarnego Rycerza z tym, że wuj był bandziorem, a Dale chce być herosem, i rusza do akcji. A potem znów sięga po swoje ostrze i walczy z wampirami. A ta walka fajna jest. To coś w stylu „Świtu synów nocy”, do którego też mam sentyment. Jest tu nawet Lilith. Z tym, że całkiem pomysłowe to, z paroma świetnymi scenami (wampir-katolik, serce z kamienia czy jak przeżyć katastrofę lotniczą) i fajną podbudową obyczajową. No i sporo tu miłości, bo kocha w sumie każdy – Blade, Rycerz, Kapitan – i z tego też sporo twórcy wyciskają. I może są wpadki, są nielogiczności, ale całość jest i odpowiednio krwawa, i widowiskowa, i mroku w niej nie brak – choć rysunki, z mocno cartoonowym zacięciem, czasem są dziwnie powykręcane i ogólnie zbyt wielkiego wrażenia nie robią.

No i jest jeszcze to nieszczęsne polskie wydanie. Niby tanie, a solidnych rozmiarów, z dodatkami, ale przełożone tak, jakby tłumacz nie tylko nie znał za dobrze angielskiego, ale i z polskim językiem miał spore problemy. Sporo rzeczy już spier… znaczy zepsuł w tej kolekcji, ale tym razem wspina się na wyżyny. Bo ta seria pisana jest jakoś tak subtelniej, czasem nieco poetycko, a gość wali nam prostackie, w ogóle niepoprawne językowo teksty, od których bolą zęby i łzawią oczy – takiej tragedii translatorskiej, jak w scenach spadania po katastrofie, gdy wnikamy w psychikę Faizy, to nie czytałem od czasów, kiedy Kreczmar mordował finezję tekstów Franka Millera.

No i tyle. Komiks fajny, przekład tragedia i psuje wiele z przyjemności czytania. Sięgnąć można, bo pewnie nie doczekamy się innego polskiego wydania, ale jeśli znacie angielski, szukajcie oryginału. Albo, jak ja, kupcie z drugiej ręki za kilkanaście złotych, wtedy jakoś tak mniej żal.

Michał Lipka

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *